IDM Travels

View Original

2023.03.07 Chamonix, FR (dzień 4)

Dzisiejszy dzień to petarda. Najładniejszy dzień na tym wyjeździe. I nie mówię tu o pogodzie, która też była piękna, mam na myśli przede wszystkim widoki.

Czyż nie jest pięknie? Dziś zaplanowaliśmy hike na lodowiec Argentiere. Początkowo mieliśmy w planie iść na Lac Blue, ale stwierdziliśmy, że może tam być ciężko ze śniegiem i będziemy musieli zawrócić. Wybraliśmy coś z większym prawdopodobieństwem zdobycia i nie wiem czy nie ładniejszego.

Darek odkrył lodowiec wczoraj i stwierdził, że ma plan jak tam dojść. Ja tak czasem z rezerwą podchodzę do Darka planów bo obawiam się, że nie podołam ale jednocześnie wiem, że jak on znajdzie szlak to będzie przepięknie. Tak więc założyłam raki i ruszylam do góry.

Najpierw szliśmy bokiem trasy narciarskiej. W Europie nikt się nie pyta czy masz przepustkę na chodzenie. Tutaj wychodzą z założenia, że góry są dla każdego i tylko na wyciągi potrzebujesz bilet. A jak nie używasz wyciągów tylko własne nogi to czemu masz płacić. Mam nadzieję, że tego Europa nie zmieni choć nigdy nie wiadomo bo coraz więcej uczą się od Amerykanów.

Idąc do góry spotkaliśmy trochę ludzi, którzy szli do góry ale na nartach. Ma to sens bo wtedy do góry idziesz ale już na dół masz szybciej bo zjeżdżasz. Problem pojawia się tylko jak chcesz wejść w jakieś nie równe tereny bo wtedy w nartach już ciężej jest iść pod górę.

Trasą narciarską szło się fajnie. Równomiernie do góry. Chociaż widoki były takie sobie. Dopiero jak zeszliśmy z trasy w las (tu już narciarzy prawie wogóle nie było) to zaczęły się widoki. No wiadomo, byliśmy też wyżej. Początkowo szliśmy w kierunku schroniska. Trasa prowadziła zig-zakami, choć przykryta śniegiem nie zawsze była łatwa do znalezienia.

Do góry wspinaliśmy się zboczem które nie jest oficjalną trasą narciarską ale ponieważ ma połączenie z dolną bazą resortu to jest odwiedzane przez narciarzy szukających ciekawych tras off-piste. Darek oczywiście tędy zjechał ale teraz poznawaliśmy trasę z punktu widzenia łazika. I co zdecydowaliśmy… chodzenie po muldach nie jest fajne.

Około 2h zajęło nam dojście do schroniska. Ciekawie położone schronisko na zboczu gór musi tętnić życiem w lecie. Teraz też podobno było otwarte i po ilości nart przed budynkiem można twierdzić, że tak własnie było. Dla nas jednak za ładne było słoneczko, żeby się gdzieś chować po budynku więc siedliśmy na zewnątrz i zjedliśmy drugie śniadanie czyli pain au chocolate, croissant z czekoladą.

Najstromsze podjeście mieliśmy za sobą. Do lodowca pozostało nam może jeszcze jakieś 20 min na nogach. Z początku nie wiedziałam czego się spodziewać ale dość szybko z daleka zobaczyłam lodowiec i wiedziałam, że będzie pięknie. Rzeczywiście było. Podchodziliśmy trasą i widzieliśmy te ogromne ściany lodowe, poprzecinane, troszkę obłupane, ale przede wszystkim niesamowicie niebieskie… piękne.

Do tego miejsca można dojechać na nartach. Ale skoro my nart nie mamy, a raki dają nam większą swobodę poruszania się to ruszyliśmy wyżej. Wyżej było jeszcze piękniej. Nie spodziewałam się, że uda nam się podejść tak blisko lodowca. Wiedziałam, że ten rejon Alp ma dużo lodowców ale spodziewałam się, że będą daleko, zasypane śniegiem albo brudne. A tu czyste piękno.

Brakowało tylko ławeczki, żeby usiąść z piwkiem i podziwiać widok. Nie bardzo też było jak usiąść tam na śniegu więc przerwę zrobiliśmy troszkę dalej z widokiem na piękne góry. Też pięknie.

Niestety pogoda zaczynała się psuć. Coraz częściej chmury zasłaniały słońce i robiło się chłodno. No tak dziś ma się załamać pogoda. Koniec słonecznych dni za to ma spaść świeży śnieg więc i narciarze i lodowce będą się cieszyć.

Dlaczego lodowce? Podobno dla lodowców najgorsze jest brak opadów śniegu. Wiadomo ocieplenie klimatu wpływa na mniej opadów śniegu ale sama temperatura nie niszczy lodowców tak jak brak śniegu. Śnieg bowiem działa jak koc i chroni lodowiec przed bezpośrednim działaniem promieni słonecznych (topieniem). Duże pokłady śniegu tworzą też nowe warstwy lodowca przez co lodowiec się buduje. Skoro jest mało opadów śniegu to lodowce szybciej się topią a co za tym idzie, ziemia się ociepla.

Fajnie tak siedzieć w górach, w ciszy i spokoju i podziwiać widoki. Niestety od siedzenia na śniegu i zachmurzonego nieba robiło się troszkę chłodno. A do tego narciarze z naszej ekipy już kusili piwkiem w restauracji przy stoku. No więc zebraliśmy się i zeszliśmy do połowy trasy spotkać się z nimi.

Zejście a do tego po trasach narciarskich należy do łatwych więc prawie zbiegliśmy pod kolejki gdzie już przyjaciele czekali na nas z mnóstwem opowieści i zimnym piwkiem. Siedziało się fajnie ale wiedząc, że przed nami jeszcze jakieś 500-600 metrów do zejścia postanowiliśmy przenieść imprezę na dół. Zawsze to potem bliżej do domku.

Schodzenie było monotonne, nie da się ukryć. Z jendej strony człowiek się cieszy, że ma z górki na pazurki a z drugiej to schodzenie stromo na dół też potrafi być męczące. Ale zarówno wyjście jak i zejście jest częścią hiku więc nie można narzekać. Za to na dole czekała na nas nagroda w postaci pizzy. Zasłużyliśmy. Wydawało się niby nic ale tak naprawdę odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Wyszliśmy (i zeszliśmy) ponad tysiąc metrów (3500 ft). A wszystko przed południem… no dobra amerykańskim południem bo GPS ma NY strefę czasową.

Zaczynało sypać coraz bardziej. Robiło się szarawo, mokrawo i coraz zimniej. Nie pozostało więc nic innego jak ciepły prysznic i wspominanie dnia oglądając zdjęcia. Każdy opowiadał wrażenia ze swojego dnia. My z lodowca, inni z nart a jeszcze inna część ekipy z wycieczki do Aosty. Ten dzień długo pozostanie w mojej pamięci… zresztą lodowców się nie zapomina. Jak można zapomnieć taki widok!