IDM Travels

View Original

2022.04.12 Copper, CO (dzień 4)

Dzisiejszy dzień miał być podpięty do dwóch poprzednich, ale okazał się na tyle wyjątkowy, że zasłużył na odrębny wpis. 

Już wczoraj popołudniu ludzie mówili, że idzie sztorm i ma spaść trochę śniegu. Jak się dzisiaj rano obudziłem to pierwsze co zrobiłem to podszedłem do okna i sprawdziłem pogodę. Pięknie sypało!

Dzisiaj już niestety wyjeżdżamy z Copper, ale dwie ranne godzinki na nartach w takich warunkach to raj. 

Szybkie spakowanie i śniadanie. Na dole przy wyciągach byłem już o 8:45. Otwierają je o 9. Dzisiaj nawet pare minut wcześniej ze względu na idealne warunki. Obsługa i narciarze zadowoleni i uśmiechnięci. Każdy mówi dzień dobry i jest zadowolony, że się tutaj znajduje w ten wyjątkowy dzień. Dużo pozytywnej energii. Nawet obsługa wyciągu jest szczęśliwa, bo pewnie będą się wymieniać i każdy sobie parę razy zjedzie!

Byłem jednym z pierwszych ludzi co wsiadł na wyciąg. Nie licząc patrolu, który już pewnie z pół godziny się tutaj bawił. 

Było około -7C, lekki wiatr i opady śniegu. Pełnia zimy, nie? A tu przecież mamy połowę kwietnia!

Wyciąg Super Bee ze wschodniej wioski wyjeżdża bardzo wysoko, w serce gór. 

Wiedząc, że mam tylko dwie godziny, a może i więcej (o tym później) ruszyłem w dół. 

WOW!!!

Co za cisza jak nartki tak suną bezszelestnie po puszku. Wybierałem trasy niebieskie albo ubite wczoraj przez ratraki czarne. Idealnie zrobione z głęboką a na górze jeszcze głębszą warstwą śniegu. 

Ludzi było mało. Copper ma bardzo małe miasteczko i niewiele apartamentów do mieszkania. Większość narciarzy to ludzie z Denver lub okolic przyjeżdżający na jeden dzień. Dzisiaj ze względu na duże opady śniegu i obawę, że zamkną główną autostradę 70 mało ich przyjechało. 

Ze względu na strome odcinki autostrady 70, jej położenie (przełęcze ponad 3,000m) i ogromny ruch ciężarówek często jest zamykana jak śnieg sypie. Do Copper w zimie tylko tą drogą można dojechać. W lato jest parę innych możliwości, ale teraz wszystko jest zasypane śniegiem i będzie dopiero otwarte w czerwcu. 

To też była moja nadzieja. Jak zamkną drogę to będę tu „musiał” dzisiaj jeździć cały dzień, a może i nawet jutro. Co za pech, nie?
Niestety tak się nie stało. Nie było za dużego wiatru i śnieg aż tak nie zasypywał drogi, którą to pługi non-stop dzielnie odśnieżały. Co chwile sprawdzałem na telefonie stan drogi i była przejezdna. 

Ciężarówki musiały mieć łańcuchy a samochodom osobowym wystarczyły opony zimowe albo napęd na 4 koła. Szkoda….🥲

Jeździłem do 10:45. Nawet się wybrałem prawie na szczyt gdzie niestety był duży wiatr i chmury. Szybko uciekłem niżej. 

W lasach też było ciekawie. Takie dziewicze tereny przykryte świeżym śniegiem. Aż żal było to rozjechać. 

Czas szybko zleciał i niestety musiałem zjechać do domku, przebrać się w coś suchego, wsiąść w samochód i ruszyć w kierunku lotniska w Denver. 

Powoli przestawało sypać, a pługi i piaskarki (nie wolno sypać solą ani żadnym wapnem ze względu na zwierzęta) dobrze wykonywali robotę. Droga była bezpieczna i przejezdna. Niektóre odcinki w wyższych partiach miały trochę głębszego, zwianego śniegu, ale Audi z zimowymi oponami i napędem na wszystko słuchało kierowcy. 

Bardzo szybko udało nam się przejechać góry i zjechaliśmy do ciepłego Denver, gdzie słoneczna pogoda i 15C nas przywitało. 

Mieliśmy extra godzinkę, więc wykorzystaliśmy ją na naleśniki. 

W Denver znamy fajne miejsce, nazywa się Public Market. Coś na styl europejski. Duże pomieszczenie z wieloma restauracjami na wynos, barem, browarem, sklepami, fryzjerem….

Mamy tam ulubione naleśniki. Robią je pod wieloma postaciami. Na słodko lub słono. Mają ich chyba ponad 20. 

Każdy zamówił swój ulubiony i ruszyliśmy na lotnisko. 

W locie powrotnym Delta znowu dostała plusa i siedzieliśmy w pierwszej klasie. Widzę, że Delta nadrabia zaległości z zimy. Jak tak dalej pójdzie to może ich nawet znowu zacznę lubić.

Wprawdzie nie były to rozkładane łóżka jak w locie do Denver, ale też było OK. Ten samolot leci na LGA a nie na JFK. Jest mniejszy i dlatego nie ma łóżek. 

Nadrobili jedzeniem. Dostałem przepyszny steak (jak na samolotowe warunki). Mięsko rozpływało się w ustach. Jeszcze jakby popracowali nad ciekawą listą win to bym był już jak w niebie. Nie było źle, dobre piwko wystarczyło. 

Lot w takich warunkach zleciał szybko o po niecałych 3 godzinach wylądowaliśmy w Nowym Jorku. 

Prawie wylądowaliśmy wcześniej. Piszę prawie, bo kapitan podczas lotu powiedział, że mamy pomyślne wiatry i będziemy jakieś 15-20 minut wcześniej. 

Niestety jak już prawie dotykaliśmy pasa do lądowania to nagle silniki zawyły i samolot znowu się uniósł w górę. 

Kapitan za chwilę powiedział, że przed nami lądował jakiś samolot, ale coś mu to wolno szło i niestety nasza odległość do samolotu z przodu była za mała i nie mogliśmy wylądować. Polataliśmy z 15 minut nad Nowym Jorkiem zanim znowu dostaliśmy wolne okienko na lądowanie które przebiegło pomyślnie. 

Do następnego….