IDM Travels

View Original

2019.11.05 Great Smoky Mountains National Park, TN (dzień 4)

Nasze krótkie wakacje dobiegły końca. Dziś jest nasz ostatni dzień w miasteczku Gatlinburg i w Great Smoky Mountains NP. Im dłużej przebywamy w tym małym miasteczku, tym bardziej nam się podoba. Po części dlatego, że coraz lepiej je poznajemy a po drugie dlatego, że dalej od weekendu tym jest mniej ludzi. Z nadzieją, że nie będzie dużych kolejek do restauracji postanowiliśmy dzisiejsze śniadanie zjeść na mieście.

TripAdvisor polecił nam Crockett's Breakfast Camp. Nawet się uwijali z sadzeniem ludzi przy stolikach i w 15 min dostaliśmy stolik, pomimo, że jak zobaczyliśmy kolejkę to spodziewaliśmy się czekania z 30 minut jak nic. Nie wiem czy to jest specyficzne dla Gatlinburga, Tenessee czy ogólnie południa ale amerykańskie omlety (zwane pancakes) są tu dość popularne. Czyli wiecie już co zamówiliśmy….oczywiście pancakes. No i french toast.

Darek miał chwilę zawahania czy zamówić dwa czy trzy ale jednak przypomniał sobie, że Amerykanie nic małego nie mają a tym bardziej śniadań. Jak widać na zdjęciu, pancakas do małych nie należały. Chyba nigdy w życiu nie widziałam tak grubych placków.

Nie zjedliśmy wszystkiego, nie dało się. A pomyśleć, że ludzi biorą jeszcze większe porcje albo dokładają do tego jakieś ziemniaki, tosty z dżemem albo jajka. No tak, wg. starego powiedzenia śniadanie zjedz za dwóch, obiadem się podziel a kolację oddaj….szkoda tylko, że niektórzy stosują się tylko do pierwszych słów tego przysłowia.

My po śniadaniu wróciliśmy do hotelu. Niby mieliśmy tylko 15 min ale pod górkę i nasze mięśnie przypominały nam o wczorajszym hiku. Na szczęście dziś nie planowaliśmy już żadnych hików. Buty i kijki spakowaliśmy głęboko do torby, wskoczyliśmy do naszej „ciężarówki i ruszyliśmy na najwyższą górę w parku.

Amerykanie lubią budować drogi na najwyższe szczyty. Oczywiście jeśli tylko rzeźba terenu na to pozwala. Tak więc nie mogło być inaczej w “zadymionych górach”. Na najwyższy szczyt Clingmans Dome prowadzi droga, która przebiega granicą stanów.

Zanim jednak z głównej drogi 441 odbije się na drogę Clingmans Dome Rd, warto zatrzymać się w punkcie Newfound Gap. Jeśli ma się szczęście to z parkingu, który jednocześnie jest miejscem widokowym można zobaczyć piękną panoramę gór.

Jednak jak sama nazwa mówi, Great Smoky Mountains lubią być zadymione. Często są one w chmurach i stąd ich nazwa. Na szczęście chmury mają to do siebie, że często się przemieszczają więc warto poczekać 10-15 minut bo widok się pojawi, aby potem znów zniknąć.

Jak już Darek pisał wczoraj przez park przechodzi Appalachian trail. Nie będę się rozpisywać bo Darek to lepiej zrobił we wczorajszym wpisie. Warto jednak wspomnieć, że właśnie w rejonie Clingmans Dome trasa ta osiąga swój najwyższy poziom.

Im wyżej jedzie się w górę tym bardziej zmieniają się liście. Park Great Smoky Mountains szczyci się tym, że ma wiele warstw roślinności. Normalnie jak się nie jest ekspertem to nie widać tego na pierwszy rzut oka ale w okresie jesieni uwidacznia się to. Roślinność jest zróżnicowana ale to co najbardziej uderza to kolory. Z każdym przejechanym kilometrem zmieniało się otoczenie, drzewa i kolory.

Wyjazd na samą górę nie zajął nam długo - ale znalezienie parkingu to już inna sprawa. Pomyśleć, że my byliśmy nie dość, że we wtorek to jeszcze po sezonie. A już ludzie musieli parkować wzdłuż drogi i drałować na górę na nogach. Nie chcę wiedzieć co się tu dzieje w sezonie.

Udało się, jakoś zaczarowałam, miejsce znaleźliśmy i… i tu mnie zaskoczyli. Okazało się, że trzeba iść do góry. Nie duże podejście ale idzie się z 15 minut non-stop do góry. Ładna wyasfaltowana droga, nie można narzekać. Ale ludzie wymiękali. Aż przykro patrzyć, że tak dużo ludzi musiało sobie robić przerwy po drodze.

Droga prowadzi w głąb lasu ale co ważniejsze prowadzi na platformę widokową. Stąd rozpościera się piękny widok, 360st. Na platformę też trzeba się wspinać oczywiście. Na szczęście windy tu nie zrobili choć muszę przyznać, że nie zdziwię się jak to się stanie za parę lat. Przykre ale prawdziwe.

Na platformie spędziliśmy trochę czasu. Z jednej strony czekając, aż chmury się przemieszczą a z drugiej wypatrując misiów w tych lasach. Nasz pobyt w tym parku dobiega już końca a myśmy żadnego misia nie spotkali. Twarzą w twarz nie koniecznie chciałam spotkać ale gdzie w oddali to czemu nie.

Prawda czasem bywa brutalna. Niestety brak widoczności to nie tylko chmury. To także człowiek i odcisk jaki zostawia na naturze. Z powodu zanieczyszczenia powietrza widoczność się pogarsza. Dawniej z tej góry można było spokojnie dostrzec miasteczko Gatlinburg. Teraz trzeba się mocno wpatrywać i szukać. Zanieczyszczenie powietrza szkodzi też drzewom i to mnie chyba najbardziej w tym parku uderzyło. Jest tu dość dużo suchych drzew. A są one suche głównie przez deszcz - tak deszcz już nie nawadnia drzew i nie sprawia, że rosną silne i zielone. Deszcz ma w sobie to samo zanieczyszczenie co powietrze. Padając sprawa, że wszystkie kwasy i inne szkodliwe substancje dostają się do drzew, które potem obumierają.

Na nasz przyszedł już czas. Niestety nasz pobyt w tym parku dobiegł końca. Teraz tylko przejazd do Pigeon Forge - najbardziej skomercjalizowanego miasteczka - i na lotnisko. To był fajny wyjazd i park polecam każdemu. Ale pamiętajcie, żeby unikać sezonu letniego, długich weekendów itp. Niestety park ten jest tak popularny, że aż traci urok z przeludnienia.

Do domku mamy niedaleko. Tylko 2h samolotem. Tak to nawet przyjemność latać. Zwłaszcza, że znów dostaliśmy lepszą klasę. No tak do Knoxville mało któ lata to upgrade sypią na prawo i lewo. Pewnie gorzej będzie jak kiedyś polecimy do Kalifornii czy w inne popularne miejsce. Póki co cieszmy się z tego co mamy - a mamy nawet za dużo bo nawet prawdziwe szklane szklanki dostaliśmy. Niesamowite - taka ochrona, tak nic nie wolno wnosić a szklanki szklane w pierwszej klasie podają. Cheers!