IDM Travels

View Original

2024.07.19 Islandia (dzień 8)

Wczoraj „trochę” padało, więc większość czasu spędziliśmy w samochodzie. Islandia ma niestety minusy. Jednym z nich są opady. Często leje.

Pogoda na dzisiaj zapowiadała się znacznie lepsza. Dalej chmury miały pokrywać większość nieba, ale przynajmniej opady powinny być znikome.

Tak też było, nie lało, ale na niebie chmury były gęste. Rano prosto po śniadaniu wyruszyliśmy w nieznane tereny. Pojechaliśmy w Hjallanes. Jest to część Parku Narodowego Vatnajökull.

Po co tu przyjechaliśmy?

Wczoraj wracając w deszczu z innego rejonu południowego wybrzeża Ilonce wpadło w oko ciekawa formacja skalna i droga, naniosła to na mapę. Dzisiaj postanowiliśmy to sprawdzić

Hjallanes jest to rejon z paroma lodowcami, jeziorami polodowcowymi i niezliczoną ilością dróg szutrowych.

W sumie mamy samochód na takie drogi, więc trzeba go wykorzystywać. Dalej nie jest to super jeep który pokona metrowe rzeki, ale Subaru sprawowało się dzielnie.

Po jakiś 15-20 minutach jechania dojechaliśmy do rzeki, która niestety nie zachęcała na przejazd. Szeroka, szybka i głęboka. Chyba nie tym samochodem.

Ogólnie Subaru podjazdy do góry czy zjazdy w dół ogarniało świetnie. Wysokość zawieszenia też jest ok. Praktycznie tylko parę razy poczułem że podwozie coś dotknęło. Niestety nie mieliśmy opon na off-road. Nie były najgorsze, ale uważam, że w takich rejonach wypożyczalnia powinna wyposażać samochody w lepsze opony. Zwłaszcza, jak bierzesz samochód na off-road.

Po kolejnych 20 minutach dojechaliśmy do lodowcowego jeziora. Zaparkowaliśmy i poszliśmy na spacer. Kiedyś (jakieś 100 lat temu) nie było tych jezior. Lodowce dochodziły do moreny, które same sobie robiły. Niestety klimat się zmienia i wyższe temperatury topią lodowce. Lodowce się cofają, a w ich miejsce powstają jeziora.

Wadą tych jezior jest to, że nie można dojść do lodowca. Można podpłynąć kajaczkiem, ale nie za blisko. Lód w każdej chwili może się oderwać i…..

Zrobiliśmy sobie taki godzinny spacer moreną. Posłuchali ptaków, porobili trochę zdjęć (chociaż ponoć się nie robi zdjęć na Islandii) i powdychali świeżego a zarazem lodowcowego powietrza. Idealny odpoczynek.

Potem jeszcze testowaliśmy samochód na lokalnych dróżkach i wróciliśmy na drogę numer 1 w kierunku zachodnim. Droga 1 to jest chyba najgłówniejsza droga na Islandii. Nazywana jest też Ring Road, dlatego, że można nią objechać wyspę wokół.

Dużo turystów co przyjeżdża na Islandię jedzie nią, okrążając wyspę i podziwiając różne atrakcje i widoki. Czas przejazdu to minimum tydzień jak się chce coś zobaczyć.

My też czasami nią jedziemy w celu przemieszczania się w inne rejony. Natomiast my uważamy, że ta ładniejsza część Islandii jest trochę głębiej schowana. Trzeba wjechać samochodem w głąb wyspy, albo przynajmniej wejść trochę na nogach. To niestety wymaga czasu, dlatego podzieliśmy Islandię na parę rejonów. Nie da się wszystkiego sobaczyć za 10 dni.

Dojechaliśmy do Diamond Beach. Jest to jedno z najbardziej odwiedzanych miejsc w Islandii wzdłuż drogi 1 oczywiście. Znajduje się w południowo-wschodniej części wyspy.

Swoją sławę zawdzięcza pływającymi górami lodowymi, które po oderwaniu się z lodowca Jökulsárlón, płyną jeziorem aż do Oceanu Atlantyckiego.

Kiedyś (tak gdzieś do początku 20 wieku) lodowiec dochodził do samego oceanu, więc nie było jeziora ani też Diamond Beach. Fale Atlantyku rozbijały się o lodowiec Jökulsárlón. Wtedy pewnie cały ten rejon był niedostępny dla ludzi. Raczej nie da się wybudować drogi na lodowcu. Pewnie trzeba było objeżdżać go statkami.

Na zdjęciach widać tylko około 10% góry lodowej, reszta jest pod wodą. Jakie to ogromne kawałki lodu muszą się odrywać od lodowca i płynąć tym jeziorem, że aż tak dużo wystają z wody.

Oczywiście tłumów tu nie brakuje. Rejon posiada 3 ogromne parkingi, a i tak ciężko było znaleźć miejsce do zaparkowania. Ilość turystów odwiedzających Islandię zwiększa się z roku na rok. Nie dziwię się, Islandia to przepiękna wyspa!

Mieliśmy jeszcze całe popołudnie i zapowiadała się bezdeszczowa pogoda. Postanowiliśmy to wykorzystać na hike i odjechać trochę od tłumów.

W okolicach Diamond Beach znajduje się przepiękny kanion Múlagljúfur. Hike w nim trwa jakieś 2-3 godziny i ponoć widoki są cudne. Tak też było!

Idziesz do góry po zachodniej części kanionu. Już od samego dołu widoki były wspaniałe, a im wyżej tym jeszcze ładniej.

Na szlaku było trochę ludzi, ale im wyżej tym ich ubywało. Było pochmurno, a wysoko w górach przewalały się ciemne chmury. Mieliśmy szczęście bo jak doszliśmy do końca trasy to nawet chmury się lekko rozeszły i ukazały się końcówki lodowców.

Niestety zdjęcia nie oddają tego w pełni. Przestrzeń, kontrasty, odległości, barwy… jest zupełnie inaczej jak widzisz to w rzeczywistości. Na zdjęciu to wszystko jakieś takie płaskie jest, mało dynamiczne.

Może video coś więcej pokaże. Przynajmniej w części ukaże piękno tego rejonu

Takie bajecznie góry porośnięte intensywnie zielonym mchem. Wodospady wokół, wyżej w górach lodowce, niżej skaliste strome zbocza kanionu, za tobą Ocean Atlantycki… a ty w środku tego wszystkiego. Bajka!

Na kolejne dwie noce wzięliśmy hotel w tym rejonie. Foss Hotel to są sieciowe hotele na Islandii. Ponoć dobrej klasy i w miarę blisko atrakcji. Zresztą za wiele nie ma tu opcji. Mało jest hoteli jak się odjedzie od Reykjavik.

Hotel ma fajny bar i restauracje. Można było wygodnie odpocząć, przy lokalnym piwku bloga napisać i zaplanować następny dzień. Restauracja też niczego sobie. Oczywiście królowała jagnięcina pod każdą postacią.

Na start musiałem spróbować Carpaccio z młodego baranka, a na główne danie jeszcze więcej tego lokalnego przysmaku. Dało się zjeść. Ciekawe czy kiedykolwiek znudzi mi się to mięsko…