IDM Travels

View Original

2021.03.06 Steamboat, CO (dzień 8)

Po tygodniu spędzonym w Steamboat zaczęliśmy pomału czuć się jak lokalni. Znaliśmy większość uliczek, mogliśmy w rozmowach operować nazwami ulic, tras narciarskich czy szlaków. Wiemy jednak, że nadal nam brakuje trochę do przestania być turystą. Fajnie jednak mieć większe wyobrażenie o tym mieście i mieć swoje szlaki. Tak więc jak lokalni w weekend postanowiliśmy nie jeździć na nartach. W weekend to tylko turyści jeżdżą.

Jak przystało na lokalnych w Sobotę zajęliśmy się robieniem prania, sprzątaniem i ogarnianiem naszego małego mieszkanka. Nawet na wakacjach czasem trzeba zająć się przyziemnymi sprawami.

Szybko jednak uporaliśmy się z przyziemnymi sprawami i ruszyliśmy na zwiedzanie miasteczka. Darek do tej pory poznał wszystkie trasy narciarskie natomiast tak naprawdę nie był jeszcze w miasteczku. No może poza paroma razami jak przejeżdżał przez nie. Już pięć minut po wyjściu z hotelu znalazł pierwszą atrakcję - mini ratrak.

Ski Haus jest bardzo dużym i dobrze zaopatrzonym sklepem sportowym w Steamboat. W ramach reklamy postawili stare ratraki ze swoim logo - zdecydowanie przyciąga to uwagę każdego. Ski Haus (w którym też zrobiliśmy zakupy) jest prywatnym sklepem działającym już od ponad 50 lat. Fajnie widzieć i móc wspomóc prywatne biznesy a nie duże korporacje. Sklep naprawdę robi wrażenie bo ma tam wszystko i widać, że ludzie znają się na rzeczy.

Do miasteczka poszliśmy drogą dla rowerów i pieszych. Jest to trasa o długości 5 mil (8km) ciągnąca się wzdłuż rzeki Yalpa. Myśmy weszli na wysokości naszego hotelu czyli w połowie trasy. Natomiast w poniedziałek poszliśmy w drugą stronę i de facto przeszliśmy cała trasę. W zimie trasa czasem jest źle odśnieżona ale w końcu to zima to byłoby dziwnie jakby śniegu w ogóle nie było. W lato natomiast musi tu być super. Można pospacerować, usiąść w altance czy na ławeczce i podziwiać widoki.

Spacer z hotelu do miasteczka zajmuje około 45 minut. Samo miasteczko można przejść w parę minut bo zajmuje tylko 10 przecznic. Przez miasteczko przechodzi główna ulica Lincoln Ave. która jest jednocześnie drogą numer 40. Natomiast o ile przy głównej drodze są głównie sklepy z pamiątkami o tyle jak się wejdzie w boczne uliczki to można naprawdę znaleźć fajne knajpki, restauracje itp. Pogoda dopisywała więc można było usiąść na zewnątrz na tarasie i napić się piwka z widokiem na piękne góry.

Widać, że miasto żyje w weekend. I nocne życie toczy się w miasteczku. Szkoda tylko, że jest COVID i lepiej unikać nocnego szlajania się po knajpach bo można skończyć z czymś więcej niż kac. Po ilości drzewa jednak widać było, że szykuje się niezła imprezka.

Nam się chciało spacerków więc pochodziliśmy po miasteczku i z lokalnych na chwilę staliśmy się znów turystami. Wstąpiliśmy bowiem do paru sklepów, kupić jakieś pamiątki. Pamiątki to jest studnia bez dna ale po paru dniach jak już będąc w domku w NY otworzymy kawę, ze Steamboat i sobie przypomnimy jak tam było fajnie to od razu lepiej zacznie się dzień. Poza tym trzeba wspierać małe, lokalne biznesy.

Po paru sklepach Darek jednak znów chciał się poczuć jak lokalny i z siateczką z pamiątkami pognał do baru… nie byle jakiego bo najstarszego. Pytanie - czy to jest typowe na turystę czy jednak lokalni tam chodzą?

Old Town Pub znajduje się w budynku wybudowanym w 1904 jako Hotel Albany. W 1914 roku został on przekształcony na pierwszy szpital w mieście. Następnie przejęła go poczta, potem sklep spożywczy, sklep elektryczny i biblioteka publiczna. W końcu w roku 1969 powstała tam restauracja, która działa do dziś. Wow - to się nazywa przejść przez wiele rąk.

Zaczynało się robić tłoczno w barach i restauracjach więc uciekliśmy do hotelu. Zresztą i tak przyszła pora, żeby ugotować jakiś obiadek w domu a do tego jutro czeka nas spacer w górach więc kondycję trzeba mieć. Tak więc po symbolicznym jednym piwku pożegnaliśmy się z miastem i ruszyliśmy na spacer w kierunku hotelu.

Tym razem wracaliśmy ulicą. Po pierwsze trasa spacerowa chyba nie jest oświetlona a po drugie Darek chciał zobaczyć coś nowego. Nawet nie sądziłam, że najbardziej ze wszystkiego spodoba mu się McDonald. Ale musze mu przyznać rację - taki górski McDonald osypany śniegiem wygląda dość fajnie. Nadal nie tak fajnie aby tam coś zjeść ale wystarczająco fajnie, żeby zrobić zdjęcie.
Wolimy jednak jedzonko przygotowane przez nas.