2023.01.21-22 Palisades Tahoe, CA (dzień 1-2)
Jest już połowa stycznia a ja byłem tylko 3 dni na nartach. Coś tu chyba nie pasuje. Ale niestety, jest jak jest i trzeba zaległości szybko nadrabiać.
Ze śniegiem i pogodą na wschodzie jak zwykle kiepsko, więc nie pozostaje nic innego jak gdzieś polecieć. Jest sobota rano, a my oczywiście na lotnisku. Ilonka jak zwykle pracuje a ja planuje nartki.
Gdzie lecimy? A no lecimy na zachód. Dokładnie do Reno w stanie Nevada. Potem w godzinkę samochodem dostajemy się w rejony jeziora Tahoe i tam siedzimy w górach prawie tydzień. Świetny pomysł, nie?
Prawie. Oczywiście pojawiły się problemy. Delta nie lata do Reno z NYC. Musi być przesiadka. Nie jest to może duży problem, ale przedłuża lot o dwie godziny. My oczywiście musimy latać Deltą bo mamy super oferty. Nie wiem jak to Ilonka robi, ale w tym sezonie mamy w planie lecieć 4 razy na zachód na narty, a ja tylko płacę za jeden lot!
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło i podziwialiśmy cudowne widoki stanu Utah.
A to już przy samym lądowaniu w Salt Lake City
Szybki (nie koniecznie smaczny) lunch na lotnisku i dalej w drogę. Do Reno w stanie Nevada mamy tylko godzinny lot. Oczywiście samolot na maxa pełny, a połowa ludzi to narciarze wnoszący buty narciarskie na pokład. Bardzo dobry pomysł. No bo co zrobić jak linie lotnicze zgubią ci bagaże. Narty można wypożyczyć, a nie ma to jak swoje dopasowane buty. Zwłaszcza w tak dużych górach.
A dlaczego są aż tak pełne samoloty do Salt Lake City i Reno? Zima!!! I to nie byle jaka zima. Resorty narciarskie dostały tyle śniegu w ciągu ostatnich tygodni, że pobijały rekordy opadów. Jak się później dowiedziałem to resort narciarski Mammoth, CA w górach Sierra dostał tyle śniegu, że pobił tygodniowy rekord opadów na Ziemi. Nie wiem ile dokładnie tam spadło, ale ponoć sypało 7” (17 cm) na godzinę przez parę dni. To jest 168” (ponad 4 metry) na dobę!!!
Resort był zamknięty na parę dni bo nie można było do niego dojechać, a po drugie było tyle śniegu, że wyciągi były zasypane.
W Reno wylądowaliśmy po południu i poszliśmy prosto do hotelu na lotnisku. W góry dopiero jedziemy jutro, czyli w niedzielę.
Spanie w resortach narciarskich w weekend (piątek-niedziela) jest za drogie. Ceny za hotele są chore, a i ilość ludzi jaka jest na nartach sprawia, że to wszystko przestaje mieć sens. Lokalni nazywają to weekendowym zoo. Lepiej przeczekać noc w Reno, iść na fajną kolację, a na narty pojechać jutro rano.
Tak też się stało. Ilonka znalazła fajną restauracje w kasynie Atlantic. Pyszne lokalne mięska.
Ja oczywiście zajadałem się jagnięciną z pobliskich gór stanu Kolorado, a Ilonka znalazła sobie jakąś ciekawą krówkę.
Ogólnie klasyka. A jeszcze jak do tego lał się Malbec z Argentyny to uczta na całość. Dobry pomysł żeby zostać w Reno noc i za zaoszczędzoną kasę zrobić sobie ucztę.
Po kolacji wróciliśmy na lotnisko, czyli do hotelu i padliśmy do łóżek po całym dniu.
Jutro wczesna powódka, bo przecież śnieg i narty czekają.
Reno położone jest blisko gór, praktycznie jest u ich podnóża. W niecałą godzinę samochodem można się dostać do wielu resortów położonych w rejonie wielkiego jeziora Tahoe.
Nie ma sensu wypożyczać samochodu w Reno. Za niecałą $100 Uber cię zawiezie w rejon Tahoe. Gdzie samochód 4x4 kosztuje z $500 na tydzień plus koszty parkingu w resorcie które mogą sięgać $40 za dobę. W górach nie potrzebujesz samochodu. Wszystko jest blisko i dostępne na nogach.
Tak też się stało. Lokalny przyjechał po nas i ruszyliśmy w góry. Nie muszę kierować, mogę siedzieć wygodnie z tyłu i podziwiać widoki. Do tego kierowca (urodzony w Reno) opowiada ciekawe historie.
Ponoć w Reno rzadko jest śnieg. Od 20 lat nie było, a w tym sezonie ostro sypnęło. Jak już tu, na dole, na pustyniach Nevady leży go sporo, to co będzie dalej, wyżej w górach.
Autostradą 80 powoli zaczęliśmy się wspinać do góry. Im wyżej tym śniegu przybywało i widoki stawały się ciekawsze. Gdzieś po 30 minutach dojechaliśmy do miasteczka Truckee. Tutaj dla nas podróż autostradą się zakończyła i wjechaliśmy w górską drogę 89. Jadąc dalej na zachód autostradą 80 za 3 godziny można zjechać w dół do Pacyfiku i do San Francisco.
Droga 89 serpentynami wiła się do góry. Za wiele nie było widać, bo cały czas szła lasem a poza tym paro metrowe zwały śniegu wszystko zasłaniały.
Za kolejne 30 minut wjechaliśmy do resortu.
Ostatnie parę minut pokonaliśmy prawie w śnieżnych tunelach.
Nie wiem jak to się stało ale nie śpimy w hotelu Marriott. Gorzej, śpimy u ich konkurencji, Hyatt. Ponoć mamy tutaj jakieś punkty jak kiedyś jeszcze rezerwowaliśmy hotele na hotels.com.
Ogólnie nie narzekam. Hotel jest położony trochę z boku resortu ale ma swój prywatny wyciąg który wywozi cię w góry. Ma parę restauracji, no i oczywiście trochę barów. Jest też parę tras zjazdowych do tego hotelu. Tak jak pisałem wcześniej, do niczego nie potrzebujesz samochodu.
Do hotelu przyjechaliśmy około 10:30 rano. Pokój nie był jeszcze gotowy. Przygotowałem się na taką ewentualność i już tutaj przyjechałem ubrany w strój narciarski. Walizki oddaliśmy do przechowalni bagażu i wyszliśmy na zewnątrz.
Oczywiście kalifornijskie słońce nawet w styczniu nie pozwoli ci iść prosto na narty. Zanim dojdziesz do stoków to po drodze masz bar z „obowiązkowym” piwkiem. No bo jak tu nie usiąść w ciepłym słoneczku na jednego….
Piwko zaliczone można zabrać się do roboty. Ja na wyciąg a Ilonka na spacer po okolicy. Jest tu wiele tras na spacery, narty biegowe czy po prostu na szwendanie się po okolicy.
Jak przyjemnie jest usiąść na krzesełku i w ciszy przemieszczać się w górę. Wszystko pokryte jest grubą warstwą śniegu. Drzewa, słupy od wyciągu czy krzaki, całe przysypane śniegiem po którym biegają małe wiewiórki.
Wyjechałem pierwszym wyciągiem i ukazał się wspaniały widok wielkiego jeziora Tahoe.
Zdjęcie zrobione. Można rozpocząć narciarskie wakacje. Ruszyłem w dół. Dzisiaj mam zamiar delikatnie się rozgrzewać. Będę tu przez 6 dni, więc mam wiele czasu na ciekawe zabawy.
Po paru rozgrzewających zjazdach postanowiłem sprawdzić co się dzieje w lasach. Tutaj się przekonałem jaka ogromna ilość śniegu spadła.
Zapowiadają się wspaniałe zjazdy po lasach. Zwłaszcza, że 100% terenu jest otwarte.
Opuściłem rejon koło hotelu i udałem się w główną część resortu.
Była już niedziela popołudniu i ludzi w górach ubywało. Obawiałem się, że w głównej części resortu będzie jak w ulu, ale nawet nie było tak źle. Ponoć sobota i niedziela do południa są najgorsze. Lokalni nie jeżdżą w tym czasie bo mówią, że jest jak w zoo. Jak też staram się nie jeździć na nartach w te dni i używać je na przemieszczanie się.
Ilonka doszła do miasteczka, ja już trochę pojeździłem i oboje zgłodnieliśmy. Dzisiaj nie mam ze sobą lunchu ani plecaka, więc zjechałem na dół. W Palisades już byliśmy parę razy więc wiemy gdzie mają dobre hamburgery. Poszliśmy do Rocker.
Dobre jedzenie i duży wybór lokalnych piwek.
Oboje najedzeni dostaliśmy zastrzyk energii. Ja wróciłem w góry, a moja kochana żona…….. po piwo.
W resorcie nie kupisz nigdzie piwa, chyba, że w barze. Nie mamy samochodu, a do najbliższego sklepu jest 30 minut na nogach. Ilonka w tym śniegu ruszyła na poszukiwanie piwa, żebym miał na kolejne dni na nartach. Udało się! Zakupiła odpowiednie zapasy i dociążona z pełnym plecakiem wróciła do resortu. Co za poświęcenie…
Ja natomiast jeszcze pojeździłem z dwie godziny i około godziny 16 wróciłem w nasz rejon. Świetnie góry Sierra Nevada wyglądały przy zachodzącym słońcu.
Dzisiaj już nie opuszczaliśmy naszego hotelu. Postanowiliśmy w nim zjeść kolację i lepiej go poznać. Zwłaszcza, że dzisiaj jest chiński Nowy Rok (rok królika) i mają puszczać zimne ognie.
Mamy tutaj parę restauracji do wyboru. Dzisiaj zjedliśmy żeberka w Sandy’s Pub. Fajny klimat pubowy, a żeberka mogły być lepsze. No nic, mają duże menu i hamburgery wyglądały ciekawie. Zapewne ich jeszcze odwiedzimy.
Po paru dniach wróciliśmy. Tym razem na lunch. Był to dobry wybór. Hamburgery były pyszne, znacznie lepsze niż żeberka parę dni temu. Poza tym klimat dopisał. W ciepłym, kalifornijskim, styczniowym, górskim słoneczku wszystkie smakuje lepiej!