2016.02.23 Les 3 Vallees, Francja (dzień 4)
Trzeci dzień na nartach. Pogoda na dzisiejszy dzień zapowiadała się różna. Niektórzy mówili, że może być w górach słońce, niektórzy, że chmury, że na dole deszcz albo mokry śnieg, a wyżej śnieg. Rano przy croissantach gospodarze powiedzieli, że pogoda jest nieprzewidywalna, ale że raczej nie będzie wiatru, więc wszystko powinno być otwarte. Doradzili mi też, żebym sobie odwiedził kolejną wioskę, Les Menuires. Tamten rejon też ma ciekawe tereny, a jest położony o 400 metrów wyżej, czyli śnieg będzie lepszy.
Rano w Meribel była duża mgła, ale nie padało. Byłem jednym z pierwszych ludzi na wyciągu, więc bardzo szybko wyjechałem na Roc de Fer, 2290m.
Tutaj było chłodniej, śnieg był lżejszy, bardziej puszysty, a przede wszystkim więcej go było. Widoczność niestety dalej była słaba. Chociaż już wyjechałem z mgły, to niestety dalej były chmury, które ograniczały widoczność. Mając dalej plan dojechania do Les Menuires ruszyłem przed siebie. Żeby tam się dostać to jeszcze duuuużo tras i wyciągów miałem do pokonania.
Tutaj, znacznie więcej spadło śniegu niż w dolinach. Jeszcze trasy nie były rozjeżdżone, można się było fajnie bawić. Niestety nie znam tych rejonów, więc wyjeżdżanie poza trasy wytyczone tyczkami musiałem ograniczać. Bałem się, że wpakuje się w jakieś urwiska i będę musiał dużo podchodzić w śniegu po kolana. Gęste chmury na maksa ograniczały widoczność, a przy stopniu 3 zagrożenia lawinowego (dzisiaj rano podnieśli z 2 na 3), trawersowanie terenów nie widząc co jest nad i pod tobą nie należy do mądrych decyzji.
Opady śniegu mają też swoje plusy. OK, rozumiem, każdy z nas lubi jeździć w słoneczku, ale przecież kiedyś ten śnieg musi spać. Najlepiej żeby sypało w nocy, a od rana było słoneczko, ale nasz świat niestety nie jest idealny i czasami (albo nawet cały tydzień) sypie w dzień. Nie ma tego złego co by na lepsze nie wyszło i w końcu mogłem moje szerokie nartki wykorzystać. Jeszcze mi dużo brakuje do idealnego fruwania w puchu, ale zdecydowanie szerokie nartki prowadzą mnie w tym kierunku. Znacznie wyżej jadę, nie zapadam się tak głęboko pod śnieg, co o wiele ułatwia zakręcanie.
W końcu dojechałem do Les Menuires. Miasteczko położone na wysokości 1850m. Jest mniejsze niż Meribel, a chyba ma więcej dużych hoteli. Nie do końca mi się spodobało. Nie ma takiego górskiego klimatu. W Meribel jest dużo fajnych pensjonatów, zabudowa ma górski styl, posiada wąskie uliczki z dużą ilością knajpeczek.
Les Menuires nie przyciągnęło mnie klimatem, więc przejechałem przez miasteczko na nartach (tak, wzdłuż dużych hoteli) i zaatakowałem zachodnie zbocza tej doliny. W 1992 roku w tych rejonach była olimpiada zimowa, wiec miałem zaszczyt przejechać się paroma olimpijskimi trasami. Paroma wyciągami wyjechałem na 2800 metrów z myślą, że może słońce zobaczę. Niestety nie, ale już było bardzo blisko.
Zjechałem w tej dolinie jeszcze parę razy, nawet czasami wyjeżdżając na 3000 metrów, ale niestety nad chmury nie wyjechałem. A szkoda, bo lubię oglądać biały ocean z ośnieżonymi wyspami. Robiło się coraz to gorzej, śnieg zaczął coraz to bardziej sypać, widoczność jeszcze zmalała, więc postanowiłem wrócić do Meribel i tam sobie jeszcze pare razy zjechać.
Warunki były ciężkie, dużo śniegu, wielkie muldy, słaba widoczność...... ratownicy górscy mieli pełne ręce roboty. Często się widziało jak kogoś zwozili. Ilonka już wróciła ze swojego hiku i wysłała namiary na bar gdzie na mnie czeka. Ja wiedząc, że po lunchu na pewno na nartki nie pójdę, zresztą była juz piętnasta, wyjechałem sobie na 3000 metrów i stamtąd pomalutku zjechałem do Meribel.
Do końca nie wiem jak to się stało w tej mgle, ale za pomocą węchu (GPS) udało mi się jakoś od tyłu na nartach dojechać do tego baru, który się znajdował w środku miasteczka. W końcu mogłem przy hamburgerze z lokalnych alpejskich krówek dowiedzieć się jak mojej żonie minął dzień.
"Ja dziś miałam małe opóźnienie wyjścia z domu. Chciałam trochę popracować więc dziś zaplanowałam luźny dzień. Jednak z planami jest tak, że zazwyczaj się nie spełniają. Tak więc około 10 rano się zebrałam i wyjechałam na sam szczyt z nadzieją zjechania drugą kolejką do Courchevele. I tu mój plan legł w gruzach. Po paru minutach czekania kolejka niestety nie przyjechała. Ale to nic....szybko wymyśliłam plan awaryjny.
Les Allues - mała wioska w której mieszka mniej niż 2000 ludzi. Jakoś mnie ciekawiło co tam jest, jak wygląda mała wioska francuska i dlaczego dojeżdża tam kolejka górska. Tak więc bez chwili zastanowienia wzięłam kolejkę i już po 15 minutach byłam w wiosce.
Wioska jest bardzo mała. Ma jeden sklep, ze dwie restauracje, bar, kościół i cmentarz. No i oczywiście punkt informacji. Standardowe małe uliczki i bardzo dużo kwater prywatnych. Widziałam więcej młodych ludzi....wiadomo tutaj noclegi są tańsze a też łatwo dojechać do stoków. Tak więc samo miasteczko mnie nie powaliło i jako drogę powrotną wybrałam hike przez wioski. Do Meribel z Les Allues idzie się ok. 1,5h ale większość pod górę (Super!). Szłam głównie przez wioski choć stosunkowo mało ulicami. Czasem trasa pokrywała się z ulicą ale w miarę możliwości widać było, że mam dedykowane trasy. Fajnie było się przejść przez jeszcze mniejsze wioski i zobaczyć ich zabudowę. To co mnie totalnie zaskoczyło to piece kamienne. Normalnie w centrum wioski mają tam piece w których zakładam, że robili chleb.
Hike był super, w deszczu a potem śniegu, cały czas pod górę ale zdecydowanie polecam. No i takim sposobem znalazłam się tu....trochę przemoczona, bardziej spocona i zdecydowanie spragniona picia."
Trochę nas zeszło u Scotta, więc po obiado/kolacji udaliśmy się do domu gdzie postanowiliśmy napisać bloga o dzisiejszym dniu i ewentualnie podjeść jakiś francuskich serków które zakupione wcześniej leżały sobie na balkonie. Cały wieczór śnieg sypał, czyli jutro w górach powinno być duuuuużoooooo puchu. Już się nie mogę doczekać!