2018.09.07 Postojna jasknia & Piran, Słowenia (dzień 7)

Jeśli na bieżąco czytacie nasze przygody ze Słowenii to mam nadzieję, że zauważyliście już, że jak na mały kraj to w Słowenii wszędzie jest daleko ale za to ma wszystko. Dzisiaj Darek znów miał do pokonania ponad 200 km ale za to autostradami a nie jakimiś krętymi dróżkami. Planowaliśmy pojechać do miasteczka Piran nad Adriatykiem ale ja nie byłabym sobą jakbym czegoś po drodze jeszcze nie wsadziła.

I takim oto sposobem wylądowaliśmy w jaskini Postojna (Postojna Jama). Coś tam o niej czytaliśmy, że warto odwiedzić, że największa, i ogólnie, że spoko. Wiedzieliśmy, że warto ją odwiedzić. Jednak to co zobaczyliśmy przerosło nasze najśmielsze wyobrażenie.

Oczywiście polaków multum - po czasach komuny widać jak społeczeństwo się wyrwało i chce podróżować. Ogólnie w Słowenii spotkaliśmy bardzo dużo turystów z Polski i czasem nawet się zastanawialiśmy skąd oni się tu wzięli - ale wtedy pojawiało się auto z polską rejestracją i wszystko znów było jasne.

Polacy pomimo, że interesujący naród to jaskinia jest bardziej interesująca więc wrócę do tematu. Jaskinia Postojna pomimo swojego ogromu nie zdobyła podium największej jaskini na świecie. Ale to nic - dla nas i tak była największa bo była największa w jakiej w życiu byliśmy.

Podobno najdłuższą jaskinią jest jaskinia Mammoth w Kentucky. Mieliśmy ją odwiedzić przy okazji jak byliśmy w Kentucky ale wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to jest największa jaskinia na świecie - przynajmniej wśród tych odkrytych. Jaskinia Postojna zrobiła na nas wrażenie swoim ogromem ale też infrastrukturą, pięknem i oświetleniem.

W głąb jaskini jedzie się pociągiem. Sama przejażdżka pociągiem jest niesamowita. Pociąg to tak naprawę platforma z ławeczkami poruszająca się po torach. Wszystko jest otwarte i zalecane jest żeby nie machać rękami czy nie wystawiać statywów i innych przedmiotów poza ramy pociągu. Z początku pomyślałam, że przesadzają ale zmieniłam zdanie przy pierwszym uniku jaki zrobiłam przed skałą.

W Stanach taki pociąg by na pewno nie przeszedł. Na pewno by się znalazł jakiś idiota co chce wykorzystać system. Wstałby, dostałby w głowę skałą a potem skarżył jaskinię. Na szczęście jesteśmy w Europie i tu ludzie po prostu się schylali jak przejeżdżaliśmy blisko skał. Musze przyznać, że już sama kolejka była dla mnie niezłą atrakcją.

Po około 20 minutach jazdy wysiedliśmy w centrum jaskini. Stąd zwiedzanie jest już na nogach. Jaskinia jest bardzo dobrze przygotowana. Jest super oświetlona i ma chodniki. Jest to komercja - przy takiej ilości ludzi musieli zrobić wszystko bezpieczne i w miarę oświetlone. Podobno prąd do jaskini dociągnęli już w 1884 roku.

Troszkę zmarzliśmy w jaskini i cieszyliśmy się, że znów możemy wyjść na ciepłe powietrze.Oczywiście wraca się też kolejką więc mogliśmy jeszcze raz poczuć się jak małe dzieci cieszące się przejażdżką ciufcią.

Po jaskini przyszedł czas na winiarnię. Słowenia pomału wchodzi na rynek z winami. Nie wiele jednak ludzi wie, że Słowenia udział w produkcji wina ma bardzo duży. Przejeżdżając przez Słowenię zauważyliśmy, że wycina się tam bardzo dużo drzew. Ilości są tak wielkie, że zaczyna to być niepokojące. Mam nadzieję, że są na tyle mądrzy, że nie wytną wszystkiego od razu tylko jakoś sensownie to zaplanują. W każdym razie tartaki widuje się często a do tego drzewo na samochodach dostawczych, drzewo składowane na polach, jednym słowem drzewo wszędzie.

Zaczął nas interesować temat wycinki drzew i się okazało, że Włochy i po części też Francja wykupują straszne ilości drzewa z Słowenii aby produkować beczki na wino. Takim oto sposobem Słowenia choć dopiero zaczyna się rozwijać w winach ma swój udział w produkcji win z Włoch czy Francji.

Niedaleko jaskiń jest Vipava Valley. Dolina słynąca z produkcji wina. Będąc więc tak blisko wodopoju, oczywistym było, że podjedziemy pod winiarnię. Wcześniej zidentyfikowaliśmy winiarnię która wygląda na w miarę rozwiniętą i winiarnię oferującą testowanie wina. Niestety jak podjechaliśmy pod winiarnię to zobaczyliśmy tylko jakiś domek i ludzi w gumiakach. Jednak w europie posiadanie winiarni to jak być farmerem. Trzeba zakładać gumiaki codziennie rano i gnać na pole.

Naszym ostatnim przystankiem na tej wycieczce było miasteczko Piran. Koniec wycieczki wykorzystaliśmy na odpoczynek i pojechaliśmy do miasteczka Piran położonego nad samym wybrzeżu - idealne miejsce, na świętowanie mamy urodzin.

Hotel Barbara trafił nam się super bo z wyjściem na plażę, leżaki itp. Natomiast do miasteczka trzeba było podejść. Nie jest to dużo - może z 15 minut. Idzie się nad samą wodą wzdłuż starych murów obronnych więc jest przyjemnie. Do miasteczka Piran nie można wjechać samochodem więc dlatego trzeba drałować na nogach.

Fajnie to wygląda w nocy jak idą ścieżką ludzie i tylko widać ich latarki. No i kolejny przypadek gdzie w stanach by na 100% skarżyli / zabronili. W Europie natomiast jest większa wolność na zasadzie - chcesz skoczyć do wody to skakał. Jednego idiotę mniej będzie.

Samo miasteczko Pran jest bardzo małe i kameralne. Na rynku gra muzyka, dzieci latają w kółko, a dorośli w kawiarnianych ogródkach relaksują się przy drinku czy piwku. W miasteczku nie bardzo jest co zwiedzać. Piran jest jednym z tych miasteczek gdzie po prostu fajnie być, fajnie się przespacerować i fajnie odpocząć.

Dzień zakończyliśmy kolacją. Restauracja która była naszym pierwszym typem nie miała wolnych stolików więc się zdecydowaliśmy na “Pirat” i chyba nawet lepiej na tym wyszliśmy. Kelner był przemiły i polecił nam dwie ryby smarzone w całości. Ale jak to przynieśli podane….brytfanka to tak spokojnie była na pół dużego stołu. Bardzo nam smakowało...tak, że dobry wybór. Może nie zawsze trzeba wybierać najlepsze restauracje wg. Tripadvisora. Czasem trzeba zaryzykować i mieć nadzieję, że kucharz i kelner mają dobry dzień.

Po kolacji wróciliśmy grzecznie do hotelu ale nie zakończyliśmy na tym nocy. Skoro mamusia ma urodziny to szampan musi być. A w takiej scenerii to już koniecznie. Tak więc zabraliśmy butelkę szampana, poszliśmy na leżaki i przy szumie fal wspominaliśmy jakie to mieliśmy fajne wakacje. Jutro będziemy wracać do Wiednia a potem do domku. Pomimo, że wracamy to jednak nie koniec przygód. Jutro też jest fajny dzień….

Previous
Previous

2018.09.08 Velika Planina, Słowenia & Wiedeń, Austria (dzień 8)

Next
Next

2018.09.06 Triglvski Park Narodowy, Słowenia (dzień 6)