IDM Travels

View Original

2022.01.17 A-Basin, CO (dzień 1)

Czy wam się już znudziły wpisy o nartach z Kolorado czy nadal czytacie je z zainteresowaniem? Dawniej Kolorado odwiedzaliśmy raz do roku więc było to wydarzenie roku. Teraz, w Denver czujemy się jak w domu a resorty Copper, A-Basin traktujemy jak zwykły wypad na weekend.

Góry Kolorado jednak za każdym razem nas na nowo zachwycają więc postanowiliśmy opisać i ten wyjazd. Wyjazd zaczął się trochę pechowo. Najpierw ja musiałam być wcześniej w Denver wiec wyleciałam juz w czwartek. Niestety leciałam po pracy i wylądowałam w Denver dopiero koło północy. Pewna, że jakiegoś Ubera czy Lyft skołuję, za bardzo się nie martwiłam. Na spokojnie więc odebrałam bagaż i pewna siebie zalogowałam się na aplikację a tam niespodzianka…. Koszt taksówki do naszego mieszkania w Denver $80. What??? (Co???) Drożej to tylko w Moskwie i Japonii płaciliśmy. Masakra, i to jeszcze 15 minut czekania. Robiło się coraz później, taksówek ubywało więc wystraszona, że cena pójdzie jeszcze wyżej, zdecydowałam się na taksówkę z postoju. Jechaliśmy po liczniku ale licznik zapieprzał jak mały samochodzik… ops… no i skończyłam z rachunkiem $80. No nic myślałam, że miałam jakąś nocną taryfę ale kologa parę dni po tym pokonał tę samą trasę w ciągu dnia i zapłacił tyle samo.

Darek dolatywał w sobotę. Zapowiadało się pięknie…samolot o 8:30 rano… lądowanie w południe i prawie cały dzień w Denver na załatwienie różnych spraw. Dostałam smska o 6:30 czasu Denver że właśnie startuje, pożyczyłam mu bezpiecznej podróży i poszłam spać… o 7:30 rano obudził mnie sms. Patrzę a tu od Darka…że jednak nie wystartowali. No i się zaczęło. Opóźnienie godzina nie jest fajne…gorzej jak ta godzina zmienia się w dwie godziny, trzy godziny, cztery godziny…aż w końcu poddajesz się i albo wracasz do domu albo dajesz zarobić innym liniom lotniczym.

Gdyby nie to, że ja już byłam w Denver to Darek by wziął taksówkę do domku. Skoro ja jednak już byłam w Kolorado to nie pozostało mu nic innego jak zmienić samolot i linie lotnicze. Jeszcze chyba nigdy tak szybko nie kupowałam biletu na lot za godzinę.

A co się stało? Zazwyczaj latamy Deltą i muszę powiedzieć, że ogólnie są na czas. Niestety tym razem jak odlodowacali samolot to zauważyli, że jakaś część, która jest potrzebna do lądowania się nie otwiera. W sumie to dobrze, że zauważyli to przed startem a nie dopiero jak lądowali. Ale dlaczego akurat trafilo na samolot w którym był Darek…

Tak więc najpierw próbowali naprawić część, potem się okazało, że ani części ani zastępczego samolotu nie mają.

Originalny wylot o 8:30 rano przeciągnął się najpierw na 11, potem na 13, a potem na niewiadomo kiedy… kiedy o pierwszej Darek się dowiedział, że samolot nie poleci to w ciagu 5 minut zdecydowaliśmy się kupić bilet na United. Darek miał 1.5h żeby przejść z terminala D na B, przejść wszystkie bramki i zdążyć na kolejny samolot. Każda minuta była na wagę złota, ja kupowałam bilet, robiłam mu check-in, wpisywałam mu TSA Pre, żeby szybciej bramki przeszedł. On musiał zorganizować jak się dostać między terminalami (przejechać autobusem), przejść bramki i biec na samolot. A do tego mieliśmy nadzieję, że United nie nawali. Udało się! Jak dowiedziałam się, że Darek wystartował to zaczęłam rozmowę z Delta. Od nich chciałam zwrotu kasy i rekompensaty. Na szczęście oba udało się zdobyć i wyszliśmy ok na tej całej akcji. A do naszej listy zwariowanych lotów doszło posiadanie dwóch boarding passów na ten sam dzień na tą samą trasę, i kupowanie biletu 1h-2h przed wylotem.

Po zwariowanych przygodach z samolotami sobota i niedziela upłynęła nam na załatwianiu różnych sprawe ale za to w poniedziałek nastał czas relaksu i wakacji. Poniedziałek spedzilismy w Arapahoe Basin (A-Basin).

Zanim jednak dojechaliśmy do resortu to musiał być przejazd przez przełęcz Loveland (11,990 ft / 3,654 m). O przełęczy tej pisaliśmy we wcześniejszych blogach jak np. Keystone Maj 2021. Wiedzieliśmy, że ludzie wyjeżdżają na przełęczą a potem zjeżdżają na nartach na sam dół. Zawsze jednak byliśmy przekonani, że robią to na dwa auta i krążą tam i z powrotem. Dziś się przekonaliśmy, że nie do końca tak to działa. Istnieje w końcu coś takiego jak autostop. Tak więc jadąc na przełęcz jakie było nasze zaskoczenie jak w środku lasu stali ludzie i czekali na autostop. Ciekawe ile im się zatrzyma. My niestety mieliśmy pełne auto więc nikogo nie mogliśmy zabrać.

Na tym wyjeździe jest z nami nasz przyjaciel, który jeszcze nigdy nie był w Kolorado. Kochać narty a nie być w A-Basin jest nie dopuszczalne. Jest to kultowy resort powstały 75 lat temu. Nie chcą oni rozwijać za bardzo infrastruktury, żeby nie zepsuć uroku starodawnego resortu. Przez to, że nie mają domków przy stokach, dużego wyboru restauracji czy dziecięcych atrakcji jak tubing to jest to ośrodek mało popularny wśród rodzin. Jest za to bardzo popularny wśród wytrawnych narciarzy jak Daruś. Dlatego, często go odwiedzamy.

Ja lubię chodzić po górach w A-Basin ale niestety dziś mnie zdenerwowali. W A-Basin sprzedają bilety dla łazików na sezon. Nie jest to tania impreza bo $79 na sezon. Jak jesteś tu często to pewnie się opłaca ale na jedno wyjście to nie ma sensu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że niby połowa sezonu ale szlaki dla łazików nadal zamknięte. No więc nawet jak kupisz na sezon to będziesz mógł chodzić tylko kilka dni. Jednym słowem podpadli. Podpadli tak, że poszłam w górki w drugą stronę.

Szło się fajnie. Szeroki szlak, ubity przez narciarzy. Widać było, że używają go do pokonania drogi między parkingami a wyciagami. Ja tam nie narzekałam bo fajnie się szło, miedzy drzewami i lasami.

Można tak iść teoretycznie na przełęcz. Tylko im wyżej tym droga zamienia się w szlak a co za tym idzie, ilość śniegu się zwiększa. Weszłam w las, szłam kawałek i zaczął się robić problem w postaci zapadania. Najpierw delikatnie zapadałam się po łydki, potem kolana, a na koniec jak wpadlam po pas to stwierdziłam, że pora zawracać. Tylko zanim zawróciłam to musiałam się wykopać. A wykopanie ze śniegu jak jedną nogę masz unieruchomioną w śniegu, druga wcale nie ma leszego (twardego) podłoża a do tego otaczający śnieg cię oziembia.

Odkopanie nie należało do łatwych zadań ale się udało. Jakbyście się kiedyś zastanawiali jak najlepiej się chodzi po głębokim śniegu jak się nie ma rakiet to proponuję na czworaka. Oczywiście jak się nie ma rakiet, którą są polecane. Szczerze to chyba jeszcze nigdy w życiu aż tak nie wpadłam w śnieg. Było wesoło i zdecydowanie będzie o czym opowiadać przy lunchu.

Na lunchu spotkałam się z chłopakami. Ja opowiadałam o moich przygodach a oni o swoich.

„Tak jak Ilonka wspominała, A Basin jest to kultowy resort w którym czas się zatrzymał kilkanaście albo i nawet kilkadziesiąt lat temu.

Ma to swoje plusy i minusy. Nie ma tu dużo rodzin z dziećmi. W związku tym na trasach większość jest dobrych narciarzy i nie ma problemu, że ktoś jeździ wolno i nieprzewidywanie, a co za tym idzie, stwarza niebezpieczeństwo. Praktycznie nie ma szkółek, więc nie ma grup co wchodzą bez kolejek, a ty stoisz jak ten ……

A Basin nie należy do łatwego resortu. Ma jedne z najtrudniejszych tras w całym Colorado.. Mało jest ubijanych tras, wolne wyciągi, praktycznie brak naśnieżania. Jest też położony bardzo wysoko, co sprawia, że ciężko się oddycha i z reguły wieje mocny wiatr który zwiewa śnieg z tras. Fajnie tu, nie?

Dlatego też jako pierwszy resort który pokazałem mojemu koledze był właśnie A Basin. On jest dobrym narciarzem, więc radził tu sobie bez problemu. I tak większość tych najlepszych tras była zamknięta. Mało śniegu jak na początek sezonu i wiatr wszystko zwiał. Oni są czynni do lata, więc najlepiej jest tutaj w marcu i kwietniu. Jak jest pełnia zimy to przewodnicy biorą grupy po 10 osób (za darmo) i udają się z nimi w góry, z których potem masz ciekawe zjazdy. Niestety było za mało śniegu.

Starałem się pokazać mu cały resort żeby miał rozeznanie. Jednak on najbardziej lubi lasy. Nie jest to tutaj łatwe, bo większość resortu jest ponad lasami. Na szczęście znam już tutejszy teren, więc wywiązałem się z zadania. Kolega powiedział, że chyba nigdy w życiu nie zjeżdżał tak długimi i stromymi lasami. W stanach najtrudniejsza trasa to podwójny diament, potem są już tylko EX (extreme terrain). EX przez las to już nie zabawa. Trzeba uważać. Musi się to zaliczyć, żeby o czymś w barze z lokalnymi później przy piwie rozmawiać i bloga pisać!

Po lunchu każdy poszedł w swoją stronę. Chłopaki spalić kalorie z lunchu a ja złapać trochę słońca na plaży. Tak, w resortach narciarskich też jest plaża. Woda może jest w innej postaci - śnieg zamiast oceanu, czy morza. Ale słońce jest równie mocne (zwłaszcza w Kolorado), ludzie na leżakach to prawie standard, okulary słoneczne są konieczne i krem z filtrem 50 niezastąpiony.

Chłopaki jeszcze trochę pojeździli z godzinkę, może półtorej. Spalili hamburgery i inne pyszności z lunchu i zajechali pod samo auto. Dziś śpimy w Copper, kolejnym resorcie narciarskim więc nie imprezowaliśmy za bardzo tylko grzecznie zapakowaliśmy narty do auta i ruszyliśmy dalej w górki.

Kolorado ma niespotykanie dużo resortów w bardzo małych odległościach. Pierwsze pojawiają się ok. 1h od Denver a potem to już leci. Co jakiś 15-30 minut jest jakiś resort. Pewnie dlatego wszystko się korkuje jak w niedzielę wszyscy z ponad 10 resortów (i to nie małych resortów) wracają z powrotem do domu. Może nam się uda ominąć korki bo wracamy w sobotę z tych wakacji… ale to się jeszcze okaże.

Do Copper dojechaliśmy w miarę szybko, ale nadal było już po zamknięciu stoków. Jak poszliśmy na kolację koło 18:30 to aż się zdziwiliśmy, że niby mają dużą bazę a miasto jednak dość puste. Copper nie jest może tak duży jak Vail czy Breckenridge ale ma trochę hoteli, restauracji, barów, sklepów. Może to dlatego, że był poniedziałek i wszyscy wyjechali już do domów, może jednak ludzie nie chcą płacić $300 za nocleg i wolą wracać do swoich domów w Denver… w każdym razie miasteczko było dość wymarłe a w restauracji (pizzeri) do której poszliśmy było więcej lokalnych niż gości. Wygląda, że jutro będzie mało ludzi na stokach więc wszyscy zadowoleni po kolacji szybko poszliśmy spać. Trzeba zbierać siły na kolejny aktywny dzień! Ja też mam ambitne plany - wyjść najdalej jak się da.