2024.01.13 Breckenridge, CO
Pierwszy wpis w roku i wypadło na 13-tego. Nie jesteśmy przesądni więc czemu mielibyśmy 13-tego nie lecieć na zachód, na jakieś narty, zwłaszcza, że przed nami długi weekend (Martin Luther King).
5 am - dzwoni budzik…. ja to muszę kochać Darka, że tak wcześnie wstaję w sobotę, żeby jechać/lecieć na nartki i to do miejsca gdzie prognozują temperatury koło -15C.
6:10 am - zapakowani wyjeżdżamy Uberem spod domu. Nawet nam się udało, że przyjechał duży samochód w cenie małego. Chyba o tej porze nikt nie jeździ więc i wybór jest duży.
6:51 am - zapięci w pasy siedzimy w samolocie. Dziś po raz pierwszy użyliśmy Digital ID. Delta wprowadziła rozpoznawanie twarzy jako ich odpowiedź na Clear. Podchodzisz więc, żeby nadać bagaże i nie potrzebujesz już dokumentu tożsamości tylko uśmiechasz się do kamerki i wszystko wiadomo. To samo z przejściem przez bramki ochronne. Oczywiście nadal cię skanują ale nie jest osobna kolejka dla ludzi z digital ID i znów tylko uśmiech i po sprawie. Fajna sprawa. Szkoda tylko, że póki co tylko 5 lotnisk to ma. Ale myślę, że będą wprowadzać tego coraz więcej.
Przeszczęśliwi…nie cała godzina od wyjścia z domu a my już w samolocie pijemy soczek pomarańczowy.
9:15 am - dalej siedzimy w samolocie i dalej na LaGuardii w NY…. na tym soczku pomarańczowym skończyło się chyba nasze szczęście. Mieliśmy wylecieć o 7:30 am. Niestety w pewnym momencie obsługa powiedziała, że płaci $1000 dla ochotników którzy polecą następnym samolotem. Potrzebowali trzech ochotników. Hmmm… stwierdziliśmy, że chyba ktoś ważny musi wsiąść albo muszą załogę dostarczyć do Denver, żeby inne samoloty poleciały. Trzech ochotników szybko się zdecydowało więc byliśmy pewni, że już po sprawie. Niestety to nie o zamianę pasażerów chodziło ale o wagę samolotu. Podobno nasz samolot był za ciężki a lotnisko LaGuardia ma krótki pas startowy. Do tego przewidywane są wiatry w Denver. Wiatry, krótki pas startowy więc musieliśmy zabrać więcej paliwa. Do tego cały samolot to narciarze więc każdy ma dość dużo bagażu. Ciężar szybko się zrobił. Ja naliczyłam 30 par nart na naszym samolocie… a zaczęłam liczyć jak już trochę załadowali. Czyli z 50 myślę, że było. Do tego inne bagaże i problem się robi. Co się dziwić, my z Darkiem na samolot Delty możemy zapakować z 500 lb (ponad 200kg) bagażu. Dlatego wypakowywali ludzi.
Niestety wypakowanie 3 ludzi nie pomogło i liczyli dalej ile jeszcze ludzi musza wyprosić. Już nawet nasz pilot który wyglądał, że swoje już w życiu wylatał dziwił się, że tyle im to zajmuje. Niestety w dzisiejszych czasach każdy boi się podjąć decyzji, Atlanta (centrala główna) śpi więc czekaliśmy a oni liczyli. Wypakowali jeszcze czterech ludzi, trochę bagaży i stwierdzili, że możemy lecieć.
9:23 am - komunikat przygotować kabinę do startu i odjeżdżamy od terminala.
9:30 am - zawracamy do terminala. Jednak nie da się wystartować. Coś się wiatry zmieniły i jednak nie mamy pozwolenia na start. Ehhh… jak sobie możecie wyobrazić, nasza cierpliwość dobiega końca.
9:45 am - o jednak możemy startować ale ponieważ straciliśmy już trochę paliwa, żeby odjechać i wrócić do terminala to muszą nas dotankować.
10:36 am - wszyscy mają usiąść bo startujemy. W tym momencie jest to 3 raz kiedy to słyszymy, trzeci raz puścili nam video bezpieczeństwa i mamy nadzieję, że jak to się mówi do trzech razy sztuka i tym razem wystartujemy.
10:48 am - odjeżdżamy do terminala. Hmm… było ciemno jak wsiedliśmy do tego samolotu. Teraz już nawet nie jest wschód, teraz jest dzień w pełni i piękne niebieskie słońce.
10:56 am - startujemy… w końcu. Jaka ulga jak koła oderwały się od asfaltu. Jak fajnie popatrzeć na oddalającą się ziemię. Lubię starty i lądowania bo lubię podziwiać świat z góry. Ale szczególnie to startowanie mnie ucieszyło. Choć wiedzieliśmy, że z dnia na nartach nici. Ja już zaczynałam tworzyć w głowie maile jakie napiszę do Delty i firmy ubezpieczeniowej. Jak trzeba gdzieś wyładować złość to najlepiej napisać maila z opinią do firmy która nawaliła.
12:56 pm (w NY 2:56 pm) - wylądowaliśmy w Denver. Cudo… ale nie zapominajcie, dziś jest 13-tego. Po tych wszystkich problemach ze startem stwierdziłam, że na chwilę stanę się przesądna. Ten start i brak konkretnych decyzji sprawił, że straciłam nadzieję. Już nawet nie byłam zła, byłam bezsilna, i bez nadziei. Chyba się starzeję ale powiem jak mój dziadek “co z tego nowego pokolenia wyrośnie”.
Wylądowanie to tylko mała część sukcesu. Powiedzmy, że jesteśmy na etapie 3 z 7 rzeczy które muszą nam się dziś udać.
Wystartowanie, wylądowanie, wylądowanie w dobrym miejscu, odebranie bagaży, odebranie samochodu, przejazd autostradą (która może być zamknięta) i dojechanie do apartamentu w górach.
Na tym wyjeździe spotykamy się z przyjacielem i jego synem. Oni nie mieszkają w NY więc lecieli innym samolotem. O ile wylot mieli tylko z małym opóźnieniem (20 min się nawet nie liczy) to potem w Denver czekali ponad godzinę na bagaże. Ponad godzinę bo nie mogli otworzyć luku bagażowego. Dobrze, że przynajmniej ich wypuścili. No tak w jednych samolotach drzwi same odpadają w innych nie można ich otworzyć. Bez komentarza.
My o dziwo bagaże dostaliśmy wszystkie i w miarę szybko. Samochód… kolejny krok i kolejne niepowodzenie. Darek chciał być fajny i cieszył się jak małe dziecko bo wyrwał naprawdę dobrą cenę na bardzo dobry samochód. Uczy się ode mnie, żeby rezerwować a potem bliżej podróży sprawdzać czy cena czasem nie spadła. No i spadła. Więc Darek zarezerwował jakiś ekskluzywny samochód (BMW X5). Super, samochodzik wypasik… tylko, że Darek chciał z napędem na 4 koła. A skoro jest Platynowym klientem to Pan w wypożyczalni go nie zbył tylko zaczął szukać BMW z napędem 4WD. No i szukał… szukał godzinę. Po pół godzinie co prawda zidentyfikował dokładnie który model dostaniemy ale auto było w myjni. Po kolejnej pół godzinie już 3 osoby latały do myjni pogonić ludzików i w końcu o godzinie 3 pm mogliśmy wyjechać z lotniska. Normalnie jakby wszystko było o czasie wyjechalibyśmy ok. 11 am - 11:30 am. Pięknie… i po co tak wcześnie zrywać się z łóżka jak los ma i tak dla nas inne plany. Jak się domyślacie zero nartek, spacerków i innych atrakcji, wyjazd nam się skrócił prawie o dzień.
5:10 pm - w końcu w apartamencie w górach. Przynajmniej apartament super. Zdecydowanie polecamy jeśli ktoś się wybiera do Breckenridge.
5:30 pm - kolacja… nie ma czasu na wiele rozpakowywania, rozłożenia nóg przy kominku. Po pierwsze to w Breckenridge w okresie zimowym jest dużo ludzi i lepiej jest robić rezerwacje. My mamy bardzo fajną miejscówkę BoLD i tam postanowiliśmy zjeść pierwszą kolację. Niestety najpóźniejsza rezerwacja to 5:30 pm. Później już wszystko zajęte. Nie narzekaliśmy bardzo bo w sumie byliśmy dość głodni. W końcu poza słabym śniadaniem w samolocie, bananami i croissantami przywiezionymi z domu to nic nie jedliśmy przez cały dzień. A jakby nie patrzeć to już 14h odkąd wstaliśmy. Dobrze, że trochę udało nam się zdrzemnąć w samolocie.
Ale fajnie było w końcu, zostawić cały zawrót podróży za sobą, usiąść i napić się zimnego piwka. Darek był troszkę rozczarowany bo mieli tylko jedno nie hazy IPA. W listopadzie mieli trzy… ale wytłumaczyli się. Autostrada z Denver jest ciężko przejezdna i ciężarówki nie mogą dowieźć piwa jak się skończy. Nic tylko otworzyć browar w Breckenridge i polegać na lokalnych dostawach. Browary tu są ale chyba nie wyrabiają na ilość restauracji i turystów jak przyjeżdża tu w sezonie.