2014.09.29-30 Zjednoczone Emiraty Arabskie, Dubaj (dzień 3)
Dzień trzeci...dzień pod hasłem NAJ. NAJszybszy roller-coster, NAJwyższy budynek, NAJdroższy hotel i miasto z NAJwiększą ilością rekordów....tak zgadza się Dubaj. Miasto, które swoja sławę zdobyło dzięki niesamowitym projektom architektonicznym ale również pobijaniu rekordów Guinnessa w czym tylko się da. Miasto w którym pieniądze nie mają granic tak jak i marzenia architektów którzy potrafią zdziałać cuda i oszukać prawa fizyki.
Nasza przygoda zaczęła się NAJwcześniej ze wszystkich dni. Już o 7 rano spakowani i gotowi do dalszej drogi pojechaliśmy taksówką na lotnisko aby wypożyczyć samochód. Wszystko przebiegło sprawnie i już po godzinie siedzieliśmy w NAJmniejszym samochodzie jakim Darek kiedykolwiek jechał (nie licząc Maluszka) gotowi uderzyć na Dubaj. Ostatni przystanek naszej podróży. Po drodze jednak chcieliśmy odwiedzić Ferrari World. Park rozrywki w którym jest NAJszybszy roller-coaster na świecie (Ferrari Monterosa Coaster) jak i wiele innych atrakcji w stylu Ferrari. Niestety park otwierają dopiero o 11 więc mieliśmy troszkę nie planowanego czasu wolnego. Aby zabić nudę postanowiliśmy przejechać się na wyspę Sddiyat. Wyruszyliśmy tam w poszukiwaniu plaży abyśmy mogli zamoczyć nogi w morzu Arabskim. Niestety wszystko tam jest już wykupione przez deweloperów i cała wyspa to NAJwiększy plac budowy jaki do tej pory widzieliśmy. Long Island City na Queens to jest nic w porównaniu z tym co się dzieje w Emiratach. Po nie udanej próbie szukania plaży wróciliśmy na wyspę YAS (gdzie znajduje się Ferrari Park) i podjechaliśmy do IKEI na kawę i cynamonową drożdżówkę.
W końcu wybiła godzina 11, a my byliśmy pierwsi w kolejce do przekroczenia bramek i wejścia do Parku Ferrari. Od razu jak tylko mogliśmy ruszyliśmy na Ferrari Monterosa Coster. Jak już wspomniałam jest to najszybszy roller-coster na świecie. Osiąga on prędkość 240 km/h w 4.9 sekundy. Jeżdżąc na tej atrakcji nasze przyciąganie ziemskie (g) było 1.7 co jest dokładnie połową tego co astronauta przeżywa przy starcie. Uczucie zdecydowanie niesamowite i warte przeżycia. Nie do końca w tym czasie wiedzieliśmy co się dzieje z naszymi ciałami i sercami. Najgorsza chyba była jednak twarz wykrzywiana na wszystkie strony...aż potem poczułam mięśnie na policzkach o których istnieniu nie miałam pojęcia. Wszystko jednak było dokładnie sprawdzone i przygotowane pod kątem bezpieczeństwa. Nie mam na myśli tylko pasów i innych zapięć, co jest oczywiste ale również dostaliśmy okulary ochronne na oczy, prześwietlili nas czy nie wnosimy nic w kieszeniach do „karuzeli” oraz kontrolowali czas aby nikt nie wszedł po raz kolejny w czasie krótszym niż 15 minut.
W parku spędziliśmy w sumie około dwóch godzin, ale po Monterosa wszystkie atrakcje były jak byś się przesiadł z Ferrari do Forda Fiesty i jechał pod górę….Nie chcieliśmy tracić więcej czasu i Darek musiał przesiąść się z Ferrari do naszego Chevroleta. Czekał na nas Dubaj a nadal mieliśmy do pokonania 120 km. Na szczęście nie było większych korków i w ciągu godziny naszym oczom ukazały się pierwsze wieżowce. Korków nie było z paru przyczyn. Po pierwsze ludzie tu jeżdżą dość szybko swoimi dużymi paliwożernymi samochodami. Przy cenie $1.5 za galon (1.50 zł za litr) nie ma to jednak znaczenia. Do tego najważniejsza autostrada E11 łącząca Abu Dhabi z Dubajem ma minimum 4 a czasem nawet 7 pasów w każdą stronę.
Nadal byliśmy ciekawi temperatury wody w morzu Arabskim, więc pierwszym przystankiem była plaża publiczna w Dubaju. Dostęp do plaży jest tu utrudniony bo wszystkie lepsze miejsca są już zagospodarowane przez luksusowe hotele lub bogate wille. Plaża na którą trafiliśmy zaskoczyła nas czystością. Nadal dużo jej brakuje do plaż w hotelach pięcio-gwiazdkowych ale jak na plażę z publicznym dostępem była dość czysta. Darek chciał się w niej ochłodzić ale ciężkie to było zadanie gdyż temperatura wody wynosiła około 32 st. C. Na zewnątrz w tym kraju długo nie da się wytrzymać i szybko z powrotem wskoczyliśmy do naszego małego ale klimatyzowanego autka.
Kolejnym przystankiem na naszej liście miał być targ złota (Gold Souk) i dzielnica która miała najbardziej przypominać stare miasto (Bastakia Quarter) oba miejsca zwiedziliśmy tylko krążąc samochodem. Po pierwsze ciężko było znaleźć parking, po drugie baliśmy się zostawić auto na dłużej niż 5 minut a po trzecie to Bastakia Qurter przypominała bardziej slamsy niż stare miasto....no chyba, że nie znaleźliśmy właściwej części.
W końcu przyszedł czas na najważniejszą atrakcję, Burj Khalifa, NAJwyższy budynek na świecie. Parking dla chcących wyjechać na obserwatorium znajduje się w pobliskim centrum handlowym. Na szczęście parking jest bez limtu i bez opłat więc bardzo nie narzekaliśmy. Emiraty słyną z centrów handlowych. Podobno mają najlepsze i ludzie z całego świata przyjeżdżają tam na zakupy (szczególnie spotkaliśmy dużo rosjan). My nie widzieliśmy żadnej różnicy i poza małym wodospadem, który stanowi część dekoracji, nie zauważyliśmy nic szczególnego w tym miejscu.
Bilet na taras widokowy w Burj Khalifa najlepiej kupic z wyprzedzeniem, bo ciężko jest to zrobić na godzinę przed wejściem. Już byliśmy gotowi kupić bilet na 21 godzinę ale nasz urok osobisty sprawił, że Pani dała nam bilety na 19:30. Dubaj z góry jest niesamowity. Jeśli chodzi o samo doświadczenie bycia na górze tak wysokiego budynku to nie widzialam większej różnicy między Epire State Building czy Rockeffeler. Platforma obserwacyjna jest niestety tylko na 124 piętrze. Powyżej nadal przez 70 pięter ciągną się apartamenty. Pomimo wszystko widok z góry pozostanie w naszych pamięciach. Niesamowite jak na takiej pustyni potrafili stworzyć tak czyste, rozwinięte i powalające miasto. To miasto nie jest jak Vegas gdzie wszyscy przyjeźdżają się tylko zabawić. To miasto jest profesjonalne, biznesowe i eleganckie. Z tego co dowiedzieliśmy się, ku naszemu zdziwieniu ropa naftowa nie jest ich głównym źródłem dochodu. 80% przychodów kraj ma z innych dziedzin, głównie z turystyki.
Przed budynkiem są fontanny....ale nie byle jakie. Nie widziałam w swoim życiu wiele fontan. Chyba najlepsze do tej pory były w hotelu Bellagio w Las Vegas ale te przewyższyły swoją jakością wszystko co do tej pory widziałam. Woda wystrzeliwała, aż do wysokości -152 metry (500ft), arabska muzyka, gra świateł i sceneria tylko dodawały blasku całemu przedstwieniu. Zdecydowanie warto to zobaczyć. Nam się udało dwa razy. Raz jeszcze przed wyjazdem na górę budynku i raz z góry, będąc na 124 piętrze. Oba widoki są oszałamiające.
Jednak to nie był koniec naszego zwiedzania. Ostatnią noc spędziliśmy w Dubaju ale oczywiście w drodze powrotnej do hotelu musieliśmy odwiedzić hotel Burj Al Arab, hotel w kształcie żagla. Jest to jeden z najbardziej ekskluzywnych hoteli na świeci, gdzie noc kosztuje od $2tys a kończą się na kiku dziesięciu tysiącach dolarów. Hotel ten nie posiada standardowych pokoi tylko apartamenty gdzie najmniejszy ma 170 metrów kwadratowych a największy Apartament Królewski ma ponad 700 metrów kwadratowych powierzchni. Oczywiście my nawet nie rozważaliśmy spędzić tam nocy ale mieliśmy nadzieję napić się drinka. Jak nam później Google powiedziało za drinka w barze trzeba dać około $50. Niestety hotel ten jest dość dobrze strzeżony i nie można do niego wjechać a żeby wejść trzeba stać w dość długiej kolejce.
Było dość późno a na nas czekał nasz hotel, tak więc zrezygnowaliśmy i pojechaliśmy na wyspę Palm Jumeirah, gdzie mieliśmy spędzić noc.Uwielbiam sieć hoteli Fairemont. Przynajmniej raz na wakacjach staramy się tam spędzić noc i zrelaksować. Nie muszę pisać, że hotel jest super, pokoje i łazienki są duże i wszystko jest utrzymane w wysokim (4-5 gwiazdkowym) standardzie.
W tym hotelu (The Palm) najbardziej spodobała nam się hotelowa plaża. Hotel położony jest na wysie Palm (stworzonej przez człowieka) i ma dojście do plaży z widokiem na Dubaj. Wreście znalazłam odpowiednie miejsce na wypicie mojego urodzinowego szampana. Tak więc siedzieliśmy na leżakach, podziwialiśmy widok (wierzowce Dubaju) i relaksowaliśmy się przy szampanie/piwe. Aż nadszedł czas na napisania bloga....i takim sposobem wylądowaliśmy na balkonie hotelu. Jest super i aż szkoda wracać.....a jutro przed nami 14h lotu do zimnego Nowego Jorku.
To już jest koniec...nadszedł nasz ostatni dzień. Jednak na wakacjach nie można tracić żadnej minuty a wyspać zawsze się można w samolocie. Tak więc wstaliśmy o 5:30 rano i po szybkim śniadaniu i pakowaniu postanowiliśmy objechać wyspę The Palm Jumeirah. Niesamowite co człowiek potrafi stworzyć. Wyspa ta została stworzona jako pierwsza i najmniejsza w projekcie, który miał na celu wybudowanie trzech takich wysp aby udowodnić, że Dubaj może wszystko i ma nie limitowane pieniądze. Stworzone zostały tylko dwie wyspy. Nie da się opisać pod jakim byliśmy wrażeniem jeźdżąc samochodem po tej wyspie. Było to idealne zakończenie naszej wyprawy.
Cała podróż przebiegła bez żadnych problemów. Bawiliśmy się super, czuliśmy się bezpiecznie i nic nie pokrzyżowało naszych planów. Problemy zaczęły się kiedy przyszliśmy zrobić check-in. Pani na dzień dobry nas poinformowała, że odprawa naszego samolotu została zamknięta 0,5h temu. Zdziwiliśmy się bo mieliśmy jeszcze 1,5h do odlotu. Okazało się, że w Abu Dhabi jest inaczej, dlatego, że cała odprawa paszportowa odbywa się przed wylotem. Tak więc pognaliśmy do bramki numer 60, omijając wszystkie duty free i po siedmiu sprawdzeniach naszych paszportów doszliśmy do amerykańskiego urzędnika, który sprawdzał moją zieloną kartę, sprawdzili moje odciski palców i wbili nam pieczątki „witamy w Stanach”. Siedząc przy bramce byliśmy odizolowani od całego świata gdyż teoretycznie byliśmy już na terytorium USA. Podobno taki system sprawia, że na JFK nie mamy już odprawy paszportowej, przekonamy się za 14h. Wsiadając do samolotu zdziwiła nas jedna rzecz.....nikt nie miał ze sobą telewizora ;) W drodze do UAE widzieliśmy wiele ludzi z bardzo dużymi monitorami lub telewizorami tak min. 40 cali.
Lot minął nam spokojnie ale po trasie samolotu można łatwo zobaczyć w których krajach jest wojna. Pomimo, że pierwotna ścieżka samolotu miała przebiegać przez Irak i Syrię, jak również Krym. Samolot jednak skutecznie omijał te rejony i musiał skręcić na Iran a potem na Turcje. Można to było śledzić na monitorach w samolocie. Tak więc bezpiecznie wylądowaliśmy na JFK, nie mieliśmy już żadnej odprawy paszportowej i wreszcie poczuliśmy chłód.....teraz pozostają tylko wspomnienia i niesamowite zdjęcia.