IDM Travels

View Original

2019.09.14-15 Singapur, SG (dzień 1)

Lubicie latać samolotami? Ja ogólnie to nie lubię. Jak to, zapyta czytelnik? Przecież dużo podróżujecie, często latacie i nie lubisz latać? Tak, nie lubię.
Nie odbierzcie mnie źle. Ja kocham podróże, nowe destynacje, odległe krainy, ciekawe miejsca..... lubimy to, nakręcamy się tym nawzajem w odkrywaniu nowych miejsc, ale czas jaki spędzam w samolocie nie należy do przyjemnych.

Jak bym podróżował pierwszą albo business klasą to pewnie i bym polubił latanie. Aktualnie cena za lepsze miejsca w samolotach w stosunku do godzin lotu dalej jest za wysoka. Staramy się nie wychodzić powyżej $100 za każdą godzinę w samolocie na osobę. Co przy zwykłej klasie jest do zrobienia. Czasami uda się wskoczyć na premium ekonomy, ale o business trzeba zapomnieć. Może kiedyś podniesiemy nasze standardy, życie pokaże.

Jednak miłość do wakacji wygrała i piszę tego bloga z samolotu. I to nie z byle jakiego samolotu, lecimy Singapore Airlines do..... Singapuru oczywiście. Lot ten zajmuje pierwsze miejsce w rankingu najdłuższych lotów na świecie. Aktualnie żaden komercyjny lot nie „wisi” tyle w powietrzu co nasz. 19 godzin i ponad 16,000 kilometrów!!!

Oczywiście nie lecimy tam tylko po to żeby się przelecieć. Przecież nie lubię latać. Będąc pod koniec poprzedniego roku w Quebec City w Kanadzie dostaliśmy informację od Singapore Airlines, że mają super promocję i można za tysiąc dolców polecieć w dwie strony z Nowego Yorku do Singapuru w klasie premium. Oczywiście decyzję trzeba było podjąć w ciągu paru godzin, a że siedzieliśmy akurat tam w jakiejś knajpce przy piwku, to nie była to trudna decyzja.

W Singapurze byliśmy już dwa late temu jak zwiedzaliśmy Malezję i Indonezję. Główne atrakcje turystyczne mamy zaliczone, więc tym razem postaramy się pochodzić po mieście jak lokalni, zjeść dobre sushi i poczuć klimat tej azjatyckiej metropolii. Spędzimy tam niecałe dwa dni a potem dalej w Azję. Czeka na nas Hong Kong, Macao, Seul i reszta Korei Południowej. Odwiedzimy też koreańską wyspę Jeju, na której to planujemy zdobyć wulkan Hallasan, który to jest najwyższą górą w całej Korei.

Niestety lot mamy z Newark w stanie New Jersey. Nie lubimy tego lotniska. Nie dość, że jest dalej niż JFK (30 minut więcej samochodem) to jest to małe, stare lotnisko, które nie widziało żadnego remontu od wieków. Nawet Lounge dla pasażerów business klas, do których my też mamy dostęp nie ogarnęli. Jedne są przed odprawą paszportową, a drugie czynne dopiero od 12 w południe?!

Chcieliśmy zjeść śniadanie. Wydaje się to takie proste na lotnisku. Niestety nie na Newark. Znaleźliśmy jedną czynną knajpę (a była już 9 rano), w której jedzenie było niejadalne. Omlet był bez smaku, i jak to Ilonka powiedziała, smakuje jak papier. Dobrze, że przynajmniej piwko mieli to ugasiliśmy pragnienie i jakoś zleciał czas do odlotu.

Tak jak wspomniałem wcześniej, lecimy Singapore Airlines. Linie te znajdują się w piątce najlepszych lini na świecie. Do tej elitarnej czołówki zaliczają się jeszcze Qatar Airways, ANA z Japonii, Cathay Pacific i Emirates. Jak widać Europa i Stany są daleko w tyle za rozwiniętą i bezkonkurencyjną Azją. Na 9 miejscu jest Lufthansa a najlepsze amerykańskie linie , Jet Blue dopiero na miejscu 40. Wstyd!!!
Dwa tygodnie temu lecieliśmy do Pragi Deltą, więc niestety mamy porównanie.

W związku z tym, że lot trwa 19 godzin, to na pokładzie samolotu nie ma już zwykłej klasy ekonomicznej. Jest tylko premium ekonomy i business. Przynajmniej tak jest w tych liniach. Ciężko by było wysiedzieć tyle godzin na zwykłym siedzeniu. Zamiast 10 siedzeń w rzędzie jest tylko 8 (2,4,2). W związku tym siedzenie jest szersze, wygodniejsze, ma podnóżki i o wiele bardziej się rozkłada. Odległości miedzy rzędami też są większe, większy stolik, ekran, uchwyty na napoje, ogólnie premium. 2/3 samolotu zajmuje klasa business a reszta to premium. W związku z tym do tego wielkiego ptaka wchodzi znacznie mniej ludzi, może jakieś 150. Każdy człowiek to dodatkowa waga. Plus jego bagaże, jedzenie, picie, woda.... Wszystko to się przekłada na ilość zużycia paliwa, a podczas tak długiego lotu to samolot „troszkę” spali.

Podczas tego lotu podawane są 4 posiłki plus dodatkowe przekąski/napoje pomiędzy. Na start poleciały krewetki, łosoś, wieprzowina.... Dla porównania, dwa tygodnie temu w Delcie była pasta albo kurczak. Już wiemy dlaczego linie amerykańskie nie są w czołówce.

Według mapy mieliśmy lecieć prosto na północ. Przez Kanadę, obok Grenlandii, dokładnie przez biegun północny, potem Syberię, Mongolię, Chiny. Jednak tak się nie stało. Lecimy tak jak do Europy, a potem przez wielką Azję na południowy wschód.

Do końca nie wiem dlaczego tak się stało. Jedno wiem, że byliśmy nad Moskwą w ciągu 7.5h. Gdzie normalnie do Europy leci się dłużej, a co dopiero do Rosji. Mieliśmy potężny tylni wiatr, ponad 200km/h. To spowodowało prędkość samolotu dochodzącą do 1,100km/h. Rzadko spotykane w komercyjnych lotach. Być może linie lotnicze mają do wyboru którymi korytarzami powietrznymi chcą lecieć w zależności od pogody i wiatrów. Ciekawe jak będziemy wracać.
Podczas tak długiego lotu wskazane są spacery po pokładzie. Idąc po kolejne piwko na tyłu samolotu zagadałem z załogą. Powiedzieli mi, że trasa lotu jest w pewnym sensie uzależniona od warunków atmosferycznych, ale w większym stopniu od natężenia ruchu samolotów jaki aktualnie występuje w danym rejonie. Singapore Airlines chce lecieć nad Europą, bo ma szybciej i leci z wiatrem, ale niestety czasami jest za dużo samolotów nad Atlantykiem i musi lecieć nad biegunem północnym. Czyli nawet już w powietrzu robią się korki. Mieszkańcy Nowego Jorku którzy codziennie jeżdżą do pracy metrem dobrze to znają. „Train (plane) traffic ahead of us.”
Z głupich zasad jakie panują na lotniskach w Stanach mogę dodać, że jedliśmy wszystkie posiłki w samolocie normalnymi metalowymi nożami. Gdzie na lotnisku dostajesz plastikowe sztućce i musisz sobie jakoś poradzić z krojeniem czegokolwiek. Wiadomo, dostajesz plastykowe żebyś nie wniósł noża na pokład i nie zaatakował tam załogę. Nie muszę wnosić. Dostajesz je na pokładzie samolotu.

Mijały godzina po godzinie. A to znowu jakieś jedzenie, to jakiś film, to się troszkę zdrzemnęliśmy, popracowaliśmy i lot nawet zleciał. Nawet nie było tak najgorzej. Nie mowię, że byliśmy wypoczęcie, bo nie byliśmy. Ale spodziewaliśmy się, że będziemy bardziej wypompowani. Jednak większe, wygodniejsze siedzenia dużo robią i poprawiają komfort podróży.

Wylądowaliśmy w Singapurze. Lotnisko to na maksa różni się od międzynarodowego portu lotniczego Newark z którego 19 godzin temu startowaliśmy. Nie będę się rozpisywał bo to nawet nie ma sensu. Pisząc o różnicach pewnie by mi brakło miejsca na internecie. Jedno mogę tylko powiedzieć, że właścicielem lotniska Newark jest MTA. Tak, ta sama firma-moloch która zarządza metrem w NYC. Ci co byli w NY dokładnie wiedzą co chcę powiedzieć.

Oczywiście podróże, nie mogę odbyć się bez przygód. Nasze się zaczęły jak musiałem czekać na Ilonkę chyba z 10 minut, aż w końcu ją puści straż graniczna. Ilonka dwa tygodnie temu jak byka w Polsce to sobie zepsuła paszport. Odpadła jej główna karta ze zdjęciem. Próbowała to jakoś przykleić, ale wyglądało to makabrycznie. Więc w przyspieszonym tempie musiała sobie wyrobić tymczasowy passport. Z tym też był problem, bo tymczasowy paszport wyrabiany jest na 3 lub 6 miesięcy, a kraje do których jedziemy wymagają paszport ważny minimum 6 miesięcy. Dobrze, że w polskim konsulacie w Nowym Jorku pracują mądrzy ludzie i mogli to zmienić, a nie stwarzali kolejnych, niepotrzebnych problemów. Ja szybko przeszedłem przez innego celnika i czekałem na żonę. Dopiero jak pokazała na mnie i powiedziała, że jestem jej mężem to ją wpuścili. Nie wiem dlaczego, ciekawe jak będzie na innych granicach.

Oczywiście jak przystało na rozwinięte miasta już na terminalu wsiadasz do szybkiego metra i jedziesz nim prosto do miasta. Nawet nie musisz biletu kupować. Jak masz zbliżeniową kartę kredytową to ona służy jako bilet i tylko przechodzisz przez bramki.
Singapur już troszkę znamy, byliśmy tu dwa late temu. Specjalnie wzięliśmy hotel w troszkę mniej turystycznej dzielnicy, Kallang. Hotel to Vagabond. Jest to unikatowa sieć Marriotta zwana „Tribute Portfolio”. Ciekawy hotelik z abstrakcyjnym wystrojem i jedną z największych whiskey selekcją w całym Singapurze. O hotelu Ilonka opisze jutro.

Zmęczeni na maksa po nieprzespanych dwóch nocach szybko padliśmy. Oczywiście nie chcieliśmy stracić pierwszej nocy na spaniu w hotelu i nastawiliśmy budziki za dwie godziny czyli na godzinę 20. Trzeba przecież poznawać lokalną dzielnicę.

Dzielnica jest bardzo lokalna. Mało turystów, a wielu lokalnych którzy spędzają życie na zewnątrz, jak większość Azjatów. Na chodnikach są knajpy gdzie przy stolikach w upale siedzą ludzie i jedzą. Nie do końca nasze klimaty. Wiem, jest już prawie godzina 21, ale tutaj nie ma za wielkie różnicy w temperaturze między dniem a nocą. Singapur jest oddalony tylko o jeden stopnień szerokości geograficznej od równika (120km). Czyli jest gorąco i bardzo wilgotno.

Wyszukaliśmy na necie knajpkę z sushi. Lubimy tą kuchnię. Niestety jak tam się pojawiliśmy to się okazało, że musimy jeść na zewnątrz albo w środku gdzie nie ma klimy. Jedzenie surowych ryb w temperaturze +30C nie należy do przyjemności.
Poszliśmy dalej w głąb dzielnicy. Rzeczywiście knajpka na knajpce ze stolikami na chodnikach.

Wybraliśmy włoską knajpę Ciao. Dobry wybór. Pizza była dobra, piwo zimne, ale najlepszy był deser. Moje tiramisu podane w słoiku było jedno z lepszych jakie jadłem. Ilonka zamówiła Pana Cotta, mówi, że było dobra, ale jadła lepsze.
Wiem, pizze a Azji? Będziemy tu przez dwa tygodnie i na pewno ruszymy na lokalne, kulinarne przysmaki. Nasz organizm jest na potężnym jet-lag’u. Jesteśmy po drugiej stronie Ziemi, dokładnie pokonaliśmy 12 stref czasowych. Nie chcemy go jeszcze dalej obciążać lokalnymi, pikantnymi przyprawami.

Po kolacji poszliśmy na spacer uliczkami w kierunku hotelu. Byliśmy za bardzo zmęczeni żeby odwiedzić hotelowy bar z ponad tysiącem whiskey z całego świata. Ale jutro na pewno tu zaglądnę i zdam relację. Od razu padliśmy do łóżek po to żeby o 5 rano się obudzić i oczywiście już nie zasnąć. W sumie to w Stanach była już godzina 17 i jak tu dalej iść spać. Ach te problemy obieżyświatów.