2015.07.25 Bermuda (dzień 1)
Sir, have you collected all your belongings? (Czy zabrał pan wszystkie swoje rzeczy?)
Yes, I have. (Tak)
Takie pytanie oficer TSA zadał Darkowi jak przechodził przez bramki na JFK.
Jak widzicie na powyższym zdjęciu, Darek nie miał za dużo bagażu.
Zazwyczaj latamy z małą ilością bagażu, ale nigdy nie lecieliśmy międzynarodowo z samym aparatem, paszportem i kartą kredytową. Ale w końcu co więcej potrzebujemy na Bermudy na jedną noc.
Czy wiecie, ze Bermudy są tylko dwie godziny lotem od Nowego Jorku. O godzinę bliżej niż Miami. To jest tyle samo czasu co czasami potrzebujesz na dojechanie na drugi koniec NY.
Perspektywa wstawania w sobotę o 5 rano nas przerażała, ale 15 minut dojazdu samochodem na lotnisko zdecydowanie nam to zrekompensowało. Szybciej dojechaliśmy na JFK, niż potem Airtrain'em z parkingu na terminal.
Po około 1:35 wylądowalismy na Bermudach..... deszczowych Bermudach.
Byliśmy już na małych lotniskach i nie było dla nas zaskoczeniem, że musieliśmy iść na nogach z samolotu do "głównego" terminalu. To co nas jednak zaskoczyło to wygląd tego terminalu. Jest to budynek z lat 50-tych, który już miał swoje lata świetności. Bermudy żyją z turystyki, o czym się doskonale przekonaliśmy po podatkach jakie musieliśmy zapłacić kupując bilet lotniczy i rezerwując hotel. Terminal lotniska pokazał, że jednak podatki wydawane są na coś innego.
Oczywiście jak wszystko na Bermudach, deklaracje celne też były różowe. Brakowało mi jeszcze tylko różowego długopisu jak wypełniałam te deklaracje.
Bermudy promują się różowym kolorem, ponieważ jako jedni z nielicznych mają plaże z różowym piaskiem. Miejmy nadzieję, że zobaczymy to cudo natury za parę godzin.
Pewnie ze wszystkich ludzi w samolocie wygraliśmy konkurs na najkrótszy pobyt na wyspie. Nawet celnik nie mógł w to uwierzyć, ale bez niczego wbił nam pieczątkę i kazał nie tracić ani minuty i od razu się dobrze bawić. Tak więc korzystając z jego rady pojechaliśmy taksówką prosto do hotelu. Taxi wyszło $30 w lokalnej walucie. Co odpowiada dokładnie trzydziestu dolarów amerykańskich. Przelicznik jest zawsze 1:1. Może to nie jest mało jak za odcinek 12-sto milowy, ale ze względu na bardzo niskie limity prędkości i całkowity brak autostrad, kierowca jechał ponad pół godziny. W sumie w Moskwie się płaci $150 a w Tokyo ponad $300 za taxi z lotniska do centrum miasta.
Przez 30 minut podróży taksówką, nie tylko dowiedzieliśmy się wszystkich lokalnych plotek, poznaliśmy ciekawostki z życia lokalnego człowieka a także zobaczyliśmy wschodnią część wyspy.
Nasz hotel Fairmont Hamilton Princess znajduje się w centrum największego miasta na Bermudach, które jednocześnie jest stolicą tego kraju. Hamilton jest jedną z najmniejszych stolic na świecie. Liczba mieszkańców wynosi około 1800.
Ten cały wyjazd na Bermudy jest przez sieć hoteli Fairmont, w których musimy być przynajmniej raz na pół roku żeby utrzymać zniżkę jako travel agent.. No bo jak tu zrezygnować z możliwości spania w hotelu gdzie za noc płacisz ponad $500 a nas to kosztuje niecałe $100. To w połączeniu z milami Delty i perspektywą odwiedzenia kolejnej nowej strefy czasowej sprawiło, że się tu znaleźliśmy. Jest to już nasza 13 unikatowa strefa czasowa.
Nie tracąc ani minuty wyruszyliśmy zwiedzać Bermudy. Jak się dowiedzieliśmy Bermudy nie należą do taniego kraju a wręcz przeciwnie są czwartym krajem na świecie jeśli chodzi w PKB per capita. Wyprzedzają je tylko Katar, Liechtenstein i Macau. Pewnie to tłumaczy wysokie ceny wszystkich produktów w tym kraju. Od paliwa po $8 za galon po średnią cenę mieszkania, powyżej 1 mln. dolarów. Oczywiście wszędzie wliczany jest napiwek 17% i duże taksy. Przekonaliśmy się o tym płacąc za hotel gdzie cena podstawowa była $89 a z podatkami i innymi opłatami wyszło $150.
Miasteczko Hamilton przypomina nam Hamptons na Long Island. Ponieważ wyspy te nie należą do tanich to i ludzi którzy je odwiedzają nie należą do biednych. Po sklepach jakie są w miasteczku widać, że kobiety większość czasu spędzają na zakupach a mężczyźni grają w golfa.
Pomimo, że hotel znajduje się na plaży, to nie jest to ogrodzony resort i łatwo można wyjść do miasteczka. Niestety więcej jest tu ekskluzywnych restauracji niż barów z fajnym klimatem gdzie można się zrelaksować przy drinku. Tak więc szybko wzięliśmy prom na zachodnią część Bermudy, Ireland Island.
Mieliśmy nadzieję znaleźć klimatyczną knajpeczkę z lokalnym jedzeniem, a także pozwiedzać trochę ruin fortyfikacji.
Knajpkę znaleźliśmy, ale niestety poza kałamarnicami i krewetkami w kokosowej panierce nie mieli dużego wyboru rybek.
Niedaleko restauracji zaczynają się mury obronne wyspy. Niestety są one ruinami, a ich potencjał nie jest wykorzystany dla turystów. Zdecydowanie mogli troszkę lepiej to zagospodarować a turyści chętnie spędzali by tam dłuższy czas.
My po zrobieniu kilku pamiątkowych zdjęć ruszyliśmy na poszukiwanie szklanej plaży. Legenda głosi, że angielscy żołnierze tak dużo pili alkoholu i wrzucali puste butelki do wody, że powstały plaże gdzie zamiast muszelek jest szkło. Porozbijane szkło z butelek było polerowane przez lata przez ocean i dlatego chodzenie po tej plaży jest bezpieczne i przyjemne. Niestety przypływ zalał plaże i nie dane było nam to zobaczyć.
Kolejnym unikatem jeśli chodzi o plaże na Bermudach są wspomniane już różowe piaski. Zanim jednak dotarliśmy do miejsca gdzie występują zatrzymaliśmy się zobaczyć latarnię Gibb's Hill. Działająca nieustannie od 1846 roku.
Pomimo brzydkiej pogody kupiliśmy bilety za całe $2.50 i wspinaliśmy się na górę. Na szczycie latarni jest taras z którego można podziwiać cały kraj Bermudy.
Na szczęście deszcze były przelotne i mogliśmy iść na plaże szukać różowych piasków.
Najładniejsze plaże na Bermudach można znaleźć w rejonie Horseshoe Bay. Te plaże należą do jednych z dziesięciu najładniejszych plaży na świecie. Podzielamy tą opinie, rzeczywiście są przepiękne. Mają dużo małych, romantycznych zakątków, unikatowe formacje skalne, turkusowy ocean, no i oczywiście różowy piasek.
Piasek ten nie jest cały różowy jak pierwotnie się spodziewaliśmy. Po prostu normalny piasek wymieszany jest z różowymi kryształkami.
Ponieważ pogoda nie była dzisiaj najlepsza, więc mieliśmy to szczęście że mało ludzi postanowiło spędzić sobotę na plaży.
Ciesząc się z prawie pustych plaż skakaliśmy po skałach i pstrykaliśmy dużo zdjęć.
Korzystając z naszych jednodniowych biletów na autobusy i promy za "jedyne" $19 ruszyliśmy na poszukiwania przystanku autobusowego. Pomimo, że dużo bardziej wolimy podróżować samochodem, to takiej opcji nie było na tej wyspie. Obcokrajowcom nie wolno tu wypożyczać samochodu. Pewnie ze względu na lewostronny ruch, a także na wąskie, kręte uliczki.
Jak już wspomnieliśmy, Hamilton nie jest imprezowym miasteczkiem. Udało nam się jednak znaleźć restaurację Portofino. Bardzo przytulna, włoska knajpeczka do której nie musieliśmy się przebierać w wieczorowe stroje. Pewnie dlatego tam było tak dużo ludzi.
Po pysznej kolacji mieliśmy plan kupić po piwku (może dwa) i posiedzieć na hotelowej plaży, słuchając szumu fal. Plan ten się jednak nie powiódł, bo w tym śmiesznym kraju po 21 już nie można kupić żadnego alkoholu w sklepie. Na szczęście plusem bycia w dobrych hotelach jest wiele opcji jeśli chodzi o bary i restauracje. Takim oto sposobem wylądowaliśmy w hotelowym barze 1609.
Jest to jeden z tych ekskluzywnych barów gdzie koszule i suknie są mile widziane. My nie mieliśmy takich ciuchów ze sobą, ale jedyne co mogliśmy zrobić to umyć nasze nogi całe w różowym piasku w ich infinity pool (basenie).
Wracając z powrotem do pokoju znaleźliśmy miejsce gdzie była chyba lepsza impreza niż w barze 1609. Była to jednak zdecydowanie prywatna impreza.