2015.09.24-25 Chefchaouen, Maroko (dzień 6-7)

Maroko ma swoje perełki, miejsca które nadal powalają i w których czujesz się dobrze. Takie miejsca zazwyczaj znajdują się w górach. Byliśmy już na tym wyjeździe w górach Atlas ale miasteczko Imlil, które pomimo, że ładnie położone a ludzie tam są mili nie powaliło nas. W Imlil brakowało mi troszkę „cywilizacji”. Tak więc dalej szukałam miejsca, które mi się najbardziej spodoba. Miejsca w którym nie będę się bała, że ktoś mnie znów zaczepi chcąc żebym coś kupiła. Miejsca w którym wreszcie odpocznę i miasteczka w którym nie będę się bała chodzić po ulicach nocą.

Udało nam się. Po 7 godzinach jazdy po najgorszych drogach jakie można sobie wyobrazić, dotarliśmy do miasteczka Chefchaouen, niebieskiego miasteczka. Dojazd do tego miasteczka jest możliwy tylko drogą. Nie ma tam lotniska ani żaden pociąg tam nie jedzie. Wg. Google dojazd z Fes miał nam zająć 3h.....niestety zajął 7h. Droga miała być widokowa i przez góry (to zdecydowanie było) ale niestety nikt nie wspominał, że drogi P5309 i R419 pomimo że ogólnie dostępne i polecane są najgorszymi drogami jakimi do tej pory jechaliśmy. Tak więc droga wydłużyła się do 7h. Asfalt był...ale my byśmy woleli jakby go nie było. Dziury na drodze były non-stop i trzeba było zwalniać do 10 km/h. A że było ich tak dużo to 10km/h (no może 15 km/h to była nasza ogólna średnia. Czasem asfalt pokrywał tylko 1/4 drogi, czasem mieściło się na nim tylko jedno koło.

Przejeżdżaliśmy przez miasteczka i zastanawialiśmy się jak lokalni sobie radzą. Bo samochody było widać...oczywiście stare rozlatujące się Mercedesy. Nie ważne, że na podwórku mają brud i śpią prawie na śmieciach ale Merol musi być. Niektóre miasteczka wyglądały na opuszczone.....podobno w Maroku kręcony był film Snajper (American Sniper). Nie zdziwiłabym się jakby ta droga i miasteczka jakie mijaliśmy po drodze były planem filmowym.

Nagle po 6,5h droga odzyskała normalną postać. Otoczenie było bardziej cywilizowane, aż w końcu naszym oczom ukazała się dolinka gór Rif a w niej małe miasteczko w którym już z daleka można było zobaczyć dominujący kolor niebieski.

Pomimo, że już zbliżał się zmierzch miasteczko nadal żyło i na ulicy było pełno ludzi. Nikt jednak nie chciał nam pokazać drogi, nikt nas nie zaczepiał, żebyśmy coś kupili i mogliśmy spokojnie dojechać do hotelu. Nasz hotel (Hotel Parador) jest położony przy samej Medinie (starym mieście), parking hotelu jest ostatnim gdzie można zaparkować. Po Medinie nie można jeździć. Uliczki Mediny są bardzo wąskie, często są schody a wejście do domu jest prosto z ulicy.

Pomimo, że miasto wyglądało na bezpieczne my woleliśmy odpocząć w hotelowej restauracji. Miasteczko nie jest duże więc spokojnie możemy je oglądnąć na następny dzień. Dziś natomiast totalny relaks na tarasie hotelu, kolacja, winko/piwko co kto woli i podziwianie widoków. Pomimo, że górki już były schowane pod przykryciem nocy my nadal czuliśmy i wiedzieliśmy, że one tam są. Pięknie otaczają miasteczko. To był zasłużony relaks po ciężkiej podróży.

Jak to u nas bywa....nie ma czasu, nie ma czasu. i tak w piątek po szybkim, w miarę wczesnym śniadanku ruszyliśmy połazić po Medinie. Jak już wspominałam całe miasteczko Chefchaouen jest pomalowane na niebiesko. Szczególnie Medina, wszystkie domki są niebieskie. Podobno pomalowali to żydzi którzy w XV wieku tu się osiedlili. Dotarli oni tu po tym jak zostali wypędzeni z Granady w Hiszpanii. Domki nadal są utrzymywane w niebieskich barwach i jest tu czyściej niż w innych większych miastach.

Jak to bywa w Maroku, stare miasto jest otoczone murem do którego prowadzą bramy. Jest ich pięć. Za bramami jest małe śmietnisko ale nadal nie jest to aż tak straszne jak w innych miejscach, które widzieliśmy. Pochodziliśmy po uliczkach zaglądając w każdy kąt.

Ponieważ byliśmy dość wcześnie i nadal był drugi dzień święta nie wiele straganów było otwartych. Ale może to i dobrze. Pomimo, że tu myślałam, sobie coś kupić to i tak się cieszę, że udało nam się spędzić w tym miasteczku parę godzin bez bycia naganianym. Spotkaliśmy tylko parę lokalnych ludzi, którzy szli od domu do domu ale nawet nie zwracali na nas większej uwagi. Pewnie przywykli, że tu jest dużo turystów. W końcu samo miasteczko ma ok. 100 hoteli a tylko 40 tys mieszkańców.

I pewnie nie wiele mniej kotków. Koty są bardzo popularne w Maroku i można je spotkać na każdym kroku. Ja tam zdecydowanie cieszyłam się, że one są bo gdyby nie kotki pewnie byłoby tu pełno szczurów.....a przecież kotki są dużo przyjemniejsze od szczurów.

Otaczające górki wyglądają bardzo fajnie. Myślę, że jest to miejsce w którym można spędzić parę dni. Odpocząć sobie od zgiełku dużych miast jak i połazić po górkach. Ale jak chcecie tu dojechać to jedźcie od Casablanki czy Tangier, z tamtych stron drogi są znacznie lepsze o czym się przekonaliśmy wracając z powrotem do Casablanki. Tym razem droga minęła nam spokojnie, szybko i bez większych dziur.

Previous
Previous

2015.09.25-26 Casablanca, Maroko (dzień 7-8)

Next
Next

2015.09.23-24 Fes, Maroko (dzień 5-6)