2016.02.21 Les 3 Vallees, Francja (dzień 2)
Bonjour..... tymi słowami przywitali nas gospodarze pensjonatu rano na śniadanku. Na najważniejszym posiłku dnia byliśmy tylko my, fajnie, bo mogliśmy się od lokalnych dużo praktycznych rzeczy dowiedzieć. Zwłaszcza jak jeździć na nartach, żeby jak najwięcej wykorzystać dnia w górach. Główna rada jaką zapamiętałem, to żeby jechać za słońcem. Rano na wschodnich stokach, koło południa na północnych a później na zachodnich. Cały czas ma się oświetlone stoki, a po południu aż tak bardzo zachodnie ściany nie są podtopione. Kolejna rada to starać się nie być wszędzie w ciągu jednego dnia. Nie da się, Les 3 Vallées jest po prostu za duże. Mam 6 dni, są 3 doliny, matematyka jest prosta, dwa dni na każdą dolinę.
Śniadanie było ok, takie francuskie, na słodko. Dużo domowej roboty, jak np. jogurt, dżem, placek.... Mam nadzieję, że przez cały tydzień nie będę musiał jeść tych ich croissant'ów czy innych drożdżówek.
Spod naszego pensjonatu autobus w 5 minut zawiózł nas do głównej stacji wyciągów.
Byłem w lekkim szoku jak musiałem wybrać gdzie dalej jechać. Tyle gondol i wyciągów startujących z jednego miejsca to ja chyba nigdy nie widziałem. Ilonka poszła w swoje trasy, a ja pamiętając, że mam jechać za słońcem wziąłem Roc de Fer, następnie Olympic i już wyjechałem na 2290m.
Ale tu jest pięknie, widoki zapierające dech w piersiach. Odrazu widać kto turysta, a kto lokalny. Lokalny leci na dół, a turysta wyciąga wszystkie swoje zabawki, robi zdjęcia i kręci filmy.
W ramach aklimatyzacji na początek chciałem sobie parę razy zlecieć jakimiś ubijanymi trasami. Ale było super, zero lodu, dobrze przygotowane trasy, można się wcinać głęboko w zakręty. W połowie trasy się zatrzymałem i myślę, dlaczego mi jest tak gorąco, przecież jest zima i jestem wysoko...!!! No tak, ale w prostej lini do morza śródziemnego mam niecałe 200km i Monaco prawie stąd widać. "Troszkę" inny klimat niż w u nas na północno-wschodnim wybrzeżu Stanów. Musiałem zmienić rękawiczki na wiosenne, parę rzeczy ściągnąć z siebie, gogle zamienić na okulary i już prawie się poczułem jak lokalny.
Tak sobie jeździłem, posuwając się za słońcem, co jakiś czas się zatrzymywałem i jakieś fajne zdjęcia pstrykałem.
Les 3 Vallées ostatnio zainwestowały dużo kasy i powstawiali dużo ekspresowych wyciągów. Ponoć wcześniej tu były duże kolejki, tak nam przynajmniej opowiadał gospodarz pensjonatu, który jeździ tu już kilkadziesiąt lat. Mimo tego dalej musiałem czasami stać parę minut do wyciągu.
Nie ma tutaj takiego porządku jak jest w Stanach. Krzesełka są na sześć osób, a dalej po trzy, cztery osoby jadą do góry. Nie ma osoby która będzie stała i "dopełniała" krzesełka na maksa. Ludzie się wpychają, ale i tak biorą swoje krzesełko czy gondolę, mimo że wcześniejsze jedzie prawie puste. Myślę, że jakby ktoś pilnował tu porządku to pewnie nie było by żadnych kolejek.
Byłem już po paru zjazdach, nogi się rozgrzały, przyszedł czas na off pistes (poza trasami). Śniegu jest dużo w górach, ale już nie sypało parę dni i nie było takiego idealnego puchu. W ciągu dnia jest powyżej zera i śnieg jest mokry. Dalej można było fajnie się bawić, ale trochę ciężej robić zakręty niż w lekkim, suchym puchu. W dodatku wysokość też dawała się odczuć.
W między czasie Ilonka chodziła po miasteczku i po górkach szukając świstaków i innych atrakcji.
No i jak widać znalazła...może nie do końca ruchliwego ale na pewno największego jakiego świat widział. Tak więc mogliśmy koło 13 spotkać się na lunch. Ilonka wyjechała na górę i razem ruszyliśmy w poszukiwania restauracji.
Potem już razem wzięliśmy kolejną gondolę, Plattieres 3 (fajna, stara, malutka gondola na 4 osoby) i wyjechaliśmy na 3 Marches, 2704m.
Znajduje się tam przyjemna restauracja z przepięknym widokiem. Niestety po otwarciu menu jakoś przestało nam się już tutaj podobać. Ceny były kosmiczne. Za zwykłą zupę chcieli €20. Powariowali w tej Francji, wypiliśmy po piwku i ruszyliśmy dalej. Mamy plan, że będziemy sobie dzień wcześniej w sklepie kupować jakieś fajne winko, serki, wędliny, bagietkę.... Wyszukiwać świetne miejsce wysoko w górach i robić sobie pyszny lunch za znacznie mniej €€€. Zresztą dużo ludzi tak robi, rozkładają się obok tras i robią sobie piknik.
Wiedziałem, że po lunchu już mi się nie będzie chciało jeździć, więc postanowiłem jeszcze uderzyć w wysokie szczyty. Ilonka natomiast miała master-plan. Znaleźć restauracje na dole z leżakami w słońcu. Nie jest to łatwy plan, bo większość Francuzów tak od 13-14 godziny już nie jeździ na nartach. Leżą na leżakach, piją wino, jedzą serki i się opalają.
Słuchając rad gospodarza pensjonatu wyjechałem gondolą na najwyższy szczyt na jaki można wyjechać w dolinie Meribel, Mont du Vallon, 2952m. Tutaj znajdują się zachodnie stoki, które były ładnie oświetlone przez zachodzące słońce. Ludzi było już mało, więc całe góry należały prawie do mnie.
Zostało mi jeszcze trochę siły w nogach na ciekawsze trasy. Zacząłem jechać Combe du Vallon, ale szybko z niej uciekłem i trawersem podjechałem pod zbocza gór, gdzie głębokość śniegu była odpowiednia. Trochę ciepło było w promieniach zachodzącego słońca, ale co się nie robi dla fanu.
Na szczęście dostałem wiadomość, że Ilonka znalazła leżak w wiosce Meribel Mottaret. Zobaczyłem, że nawet tam dojadę bez używania żadnego wyciągu. Cały spocony wyjechałem na jakąś ubitą trasę i szybko nią zleciałem do Ilonki która dzielnie pilnowała leżaków.
Piwko mnie ochłodziło, jedzenie posiliło. Fajnie się leżało w słoneczku i podziwiało otaczające nas góry. Dobrze, że większość wyciągów jest czynna do 17 to można było chwilę posiedzieć. Żeby się dostać do naszej wioski Meribel, to Ilonka musiała godzinę iść na nogach a ja musiałem gondolą wyjechać na przełęcz i inną trasą zjechać na dół.
Już było po 17 jak znowu spotkaliśmy się w naszej wiosce. Ilonka się dobrze do wyjazdu przygotowała i ma cała listę barów i restauracji. Meribel jest często odwiedzany przez Anglików, więc na start poszedł angielki pub, Jack's bar. Rzeczywiście siedziało tam trochę Anglików, popijali piwsko i się cieszyli après ski. Poszliśmy w ich ślady i delektując się Grolsch'em i Irish coffee wspominaliśmy ten pierwszy cudowny dzień na nartach.
Zmęczenie dawało się we znaki, jet lag też zaczął dokuczać, postanowiliśmy iść do naszego pensjonatu, chwilkę odpocząć i zobaczyć co dalej. Krótka drzemka stała się ponad godzinnym spaniem. Obudziliśmy się głodni, a że w pokoju nic nie było do jedzenia to dalej poszła knajpa z listy Ilonki. Poszliśmy na francuskie naleśniki do La Galette. Naleśniki nawet im wyszły, słodkie, jak większość tutaj posiłków. Do słodkich potraw pasuje wino z winogron Gamay. Wybraliśmy lokalny wybór z pobliskich winiarni w Savoie. Nawet było OK, nie było wow, ale dało się wypić.
Na tym kończymy pierwszy dzień nartek w Les 3 Vallées. Długi, intensywny dzień, no ale przecież od tego są wakacje. Trzeba iść spać, bo jutro od rana nartki.
Zapomniałem do wczorajszego dnia jeszcze dodać, że chyba podróżowanie po wolnej, bezgranicznej Europie się kończy. Na przejściu granicznym miedzy Włochami a Francją stali celnicy i obserwowali samochody. Nie musiałem się zatrzymać, ani pokazywać paszportów, ale niektóre samochody były brane do kontroli. Nie wiem czy to ma jakiś wpływ z arabską migracją, ale coś chyba tak skoro nas, Europejczyków nie kontrolowali. Europa znowu się zmienia....