2017.03.25 Ateny, Grecja (dzień 1)

Mitologia...każdy z nas czytał ją w szkole. Niektórych fascynowała a innych nudziła. Mnie po części fascynowała ale wiedziałam, że moja wiedza jest za mała żeby docenić te stosy kamieni jakie są w Atenach i nie tylko. Teraz, troszkę bardziej dojrzała postanowiłam się wyedukować. Ciekawe czy po spędzeniu 3 dni w Grecji ogarnę te wszystkie mity, który tata połykał jakie dzieci i która mama miała romans z jakim dzieckiem. Edukację zaczęłam w samolocie...10h lotu jest idealne aby przeczytać skróconą wersję mitów Greckich.

Czy to był jedyny powód żeby odwiedzić Grecję....oczywiście, że nie. Jak zwykle do wyboru naszej destynacji popchały nas linie lotnicze. Tym razem Emirates otworzyły połączenie Newark - Ateny, pierwszy samolot na tej trasie poleciał 12 marca. 2 tygodnie później i my się załapaliśmy. Oczywiście, Emiraty są kochane i nie zapomniały o specjalnej ofercie dla ludzi z branży więc grzechem by było nie skorzystać.

Wylot był niestety z Newark więc przygodą było dostać się na to lotnisko. Wzięliśmy Path do miasteczka Newark i jak tam wysiedliśmy, żeby na ostatnie parę kilometrów wziąć taksówkę to aż się przestraszyliśmy. Zawsze jak się ląduje w nowym miejscu to jest takie pierwsze uczucie, że nie wiesz co dalej, co cię czeka po wyjściu z terminalu, dworca - uczucie strachu, niepokoju, ciekawości itp. My to uczucie mieliśmy nie po wylądowaniu w Atenach ale po wyjściu z dworca kolejowego Newark. No nic...przygoda, przygoda. Najważniejsze, że bezpiecznie dojechaliśmy, dolecieliśmy i dotarliśmy do naszego pokoju w samym centrum dzielnicy Psiri - która słynie z barów, restauracji, muzyki na żywo itp. No więc czego chcieć więcej....Beer Time!

Beer Time jest na placu Iroon. Jak to Darek mówi mamy do niego 2...nie 2 km tylko 2 metry. Jak to bywa w Grecji dużo stolików jest na zewnątrz. Często ciężko jest nawet przejść ulicą bo ludzie siedzą przy stolikach czy przy skrzynkach po winie i przy drinku lub kawie dyskutują ze znajomymi. Beer time zaplusował nam miłą obsługą ale również dużym wyborem lokalnych piw. Delikatnie na początek spróbowaliśmy house beer (ważonego przez bar) i oczywiście jakiegoś IPA.

​Robił się już wieczór więc nasz żołądek domagał się jakiejś Greckiej Sałatki. Tak więc wyruszyliśmy na poszukiwania. Pan w naszym hotelu był bardzo pomocny i dał nam listę wszystkich restauracji które musimy odwiedzić. Troszkę ich jest i pewnie wszystkich nam się nie uda zaliczyć, ale za sugestią poszliśmy na souvlaki do Bairaktaris. Oczywiście tradycyjnie musieliśmy zamówić sałatkę Grecką. Prawdziwa sałatka tu różni się od polskiej wersji dużą ilością oliwy. Oni tutaj dodają oliwę litrami do wszystkiego. Od amerykańskiej wersji różni się brakiem sałaty zielonej. Tutaj podstawą są pomidory. Pomidory są dodawane do wszystkiego.

Oczywiście musiały też dla porównania polecieć liście winogron. W Stanach jada się to na zimno jako przystawka. Tutaj też jest to przystawka ale liście są wypełnione ryżem z mięsem i podawane na ciepło. Prawie jak gołąbki, tylko liść jest inny.

No i na koniec oczywiście kebab czy gyros jak kto woli...Oczywiście z żadnej knajpy nie da się wyjść zanim nie poczęstują cię grappą, my dostaliśmy grappę i deser...ale niestety obie rzecz nie powalały.

Spędziliśmy trochę czasu w restauracji bo przecież przejeść tych porcji się nie da. Siedzieliśmy na zewnątrz i śmialiśmy się z naganiaczy. Grecja ma europejskie podejście jeśli chodzi do zakupów. Zdecydowanie nie jest to Maroko, ale jeśli chodzi o restauracje, to jest masakra. Przed każdą restauracją ktoś stoi kto zaprasza, żeby wejść do środka i krzyczy, że ma tradycyjną kuchnię grecką. W dzielnicach turystycznych raczej nie spotkasz innych restauracji. W barach czasem kupisz hamburgera czy pizze, ale poza tym to restauracje serwują głównie kuchnię grecką. Oni chyba są patriotami bo sami tez się żywią w tych tawernach.

Na dziś nie planowaliśmy zwiedzania, bardziej chcieliśmy się poszwendać po mieście i poczuć lokalny klimat. Takim oto sposobem doszliśmy do baru Drunk Sinatra. Przyciągneł nas tam cytat który dumie reprezentuje bar "Jest mi żal ludzi którzy nie są pijani.", podobno tak kiedyś powiedział Frank Sinatra.

Całkiem fajny bar w których większość stolików była zarezerwowana ale udało nam się zająć miejsce na zewnątrz. W sumie fajnie tak siedzieć na zewnątrz bo można poobserwować lokalnych....tym razem zwróciliśmy uwagę na skuterki/motorki. Większość ulic jest dość wąska a niektóre są nawet zamknięte dla ruchu samochodowego. Na skuterkach łatwiej i szybciej się wszędzie dostać ale kierowcy to wariaci. Nigdy nie wiesz gdzie się jakiś pojawi.

​Kolejną rzeczą charakterystyczną dla Aten jest graffiti i plakaty. Ale nie jakieś ładne - wręcz przeciwnie. Wszystkie możliwe miejsca są wymalowane jakimiś napisami. Jak sprawdzałam dzielnice na Google Maps to byłam troszkę przerażona, myślałam, że w takiej dzielnicy może lepiej nie mieszkać. Ale teraz już wiemy, że to jest na porządku dziennym i nie ma się czym przejmować tylko przejść obojętnie jak 90% lokalnych.

​Kawa....grecy piją ją nagminnie. Tu jest prawie tyle samo kawiarni co barów. My też zrozumieliśmy, że kawa jest niezbędna do życia i przed kolejnym piwem, odwiedziliśmy miejsce gdzie sprzedają lody, kawę i ciastka....miejsce jest otwarte do północy i nawet po 23 miało tam klientów. Dziwne...choć włosi mają podobnie. W Turynie też było więcej cukierni niż barów.

W końcu pełni nowej energii, odważni i wyposażeni w bluzy z kapturem odważyliśmy się odwiedzić bar a dachu hotelu Grande Bretagne, GB Roof Garden. Zdecydowanie polecam to miejsce jeśli chcesz się napić piwka z ładnym widokiem na Akropol. Hotel jest mega wypasiony, więc dlatego potrzebowaliśmy odwagi, żeby tam wejść głównym wejściem i się spytać, którędy na dach. Pani na recepcji zmierzyła nas wzrokiem ale pokazała drogę do windy. Na górze przyjęli nas bardzo miło i nawet udało nam się zdobyć stolika na zewnątrz z przepięknym widokiem. Taki widok trzeba było uczcić szampanem i 18 letnią whiskey no i oczywiście tiramisu. Darek standardowo zrobił sobie kolegę z kelnera i wdał się z nim w dyskusję, gdzie jest najlepsze tiramisu...pytanie się tylko pojawiło w ilu krajach jedliśmy już tiramisu...i czy kiedykolwiek ktoś pobije oryginalne z Włoch....

Wiadomo, wypasiony hotel, super widok i taras to i ceny są wysokie. Tak więc nie siedzieliśmy za długo ale na jedną kolejkę zdecydowanie polecamy tam się przejść. A potem można zwiedzić hotel schodząc na nogach z 8 piętra po schodach....ale jakich fajnych schodach.

Jet-lag zaczął nam dokuczać więc skierowaliśmy się w kierunku domku. Na koniec odwiedziliśmy ponownie nasz lokalny bar.....Beer Time. Fajnie jest mieć swój własny pub na końcu świata....przynajmniej wodę w butelce na rano można dostać za darmo.

A w ogóle to życie jest niesprawiedliwe...nie dość, że dwa tygodnie temu jak imprezowaliśmy z moim kolegom z Polski w NY to zmienili nam czas i skrócili nam noc. A, że historia lubi się powtarzać to robią nam to samo dziś w nocy. Tak więc zmykamy spać, żeby nadrobić sen pomimo, że znów mamy noc krótszą o jedną godzinę....ehhh...problemy życiowe podróżników!

Previous
Previous

2017.03.26 Ateny, Grecja (dzień 2)

Next
Next

2017.03.18-19 Killington, VT