Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2017.03.28 Ateny, Grecja (dzień 4)
Ostatni, czwarty dzień w południowej Grecji.
Jak to szybko zleciało, jak zawsze na mini wakacjach. Samolot mamy dopiero koło 4 po południu, więc postanowiliśmy dzisiejszy dzień też wykorzystać na maksa.
Wypożyczyliśmy samochód w mieście, a oddaliśmy go na lotnisku. Tym sposobem nie musieliśmy się martwić o transport na lotnisko, a i podjechać można było tu i tam.
Do wypożyczalni Sixt mieliśmy jakieś pół godziny na nogach. Można się było przejść uliczkami Aten i obserwować jak miasto radzi sobie z porannymi godzinami szczytu. Ruch, głośno, każdy się gdzieś spieszy, nic specjalnego. Ateny dzisiaj rano przypominały trochę Nowy Jork. OK, w NY może są szersze ulice i chodniki, a na pewno jest mniej skuterów na ulicach i więcej ludzi.
Samochód wypożyczony, więc przyszła pora na śniadanie. Mój najlepszy pilot wyszukał knajpkę pół godziny na południe od Aten, w miasteczku Glyfada. Restauracja Malebi słynie z przepysznych, wielkich pankejków (amerykańskich naleśników).
Spokojne, ciche, czyste, greckie miasteczko. Tak go określiliśmy jak wysiedliśmy z samochodu przed restauracją. Nikt się nigdzie nie spieszy, a Grecy siedzą sobie na porannej greckiej kawie i z uśmiechem na ustach rozmawiają jak to im jest dobrze w kraju, w którym gospodarka nie stoi na dobrym poziomie, a Europa musi słać €€€!
Zamówiliśmy chyba największe pankejki jakie do tej pory jedliśmy, popiliśmy kawą i ruszyliśmy dalej przepiękną drogą na południe. Jedzenie było pyszne. Warto było tu wstąpić, zwłaszcza, że było nam to po drodze.
Głównym planem dzisiejszej wycieczki było odwiedzenie boga mórz i oceanów, Posejdona. Mieszka on sobie na najbardziej wysuniętym cyplu na południe półwyspu Attyka. Po niecałej godzinie od śniadania dojechaliśmy do jego posesji.
Widać, że nie najlepiej mu się powodzi. Nie dość, że ma stary dom ( jakieś 2.5 tysiąca lat), to jeszcze nadaje się do kapitalnego remontu. Mieszka tam wraz ze swoją bratanicą Ateną. Jej dom jeszcze jest w gorszym stanie. Cały zawalony, prawie go nie widać.
Natomiast widok mają wspaniały na przepiękne może śródziemne. Gospodarzy nie było w domu. Ponoć pojechali do Zeusa na zjazd rodzinny na Olimpie. Niestety na tym wyjeździe nie mamy czasu wyjść na Olimp, więc połaziliśmy jeszcze tam chwilę, postrzelaliśmy parę zdjęć, poczytali trochę historii o tym miejscu i wróciliśmy do samochodu. Fajne miejsce, ciekawe, ale strasznie wietrzne.
Z przylądka na lotnisko dojechaliśmy w 45 minut, oddaliśmy samochód i oficjalnie długi weekend w Grecji można uważać za zakończony. Jeszcze tylko 10 godzin prawie pustym samolotem i już w domu.
Dlaczego taki pusty samolot? Dwa tygodnie temu Emirates Airlines otworzyły nowe połączenie z Newarku do Aten. Jak na razie nie mają wielu pasażerów, ale myślą, że w ciągu pół roku zapełnią samolot. Dobre ceny i super serwis na pewno im to załatwi.
Mieliśmy dzienny lot i ładną pogodę nad Europą. Widoki europejskich Alp z 10km są wspaniałe.
Za 11 dni znowu tędy polecimy, tylko "troszkę" dalej. Lecimy do Kuala Lumpur z przesiadką w Doha, Qatar. Wybraliśmy linie (raczej one nas wybrały dając super niską cenę) Qatar Airways. Ten przewoźnik należy do jednych z najlepszych na świecie, wraz z Emirates i Etihad Airways. Tymi liniami już lataliśmy i rzeczywiście są świetne. Ciekawe czy Qatar Airways też będzie taki super. Gdzieś do dwóch tygodni zdamy relacje.
Czy warto jest polecieć na parę dni do Grecji? Na to pytanie każdy sobie indywidualnie musi odpowiedzieć. Ja mówię, że na pewno tak. Był to mój pierwszy pobyt w tym kraju, ale nie ostatni. Północna Grecja i góra Olimp dalej na nas czekają.
Grecja jest bardzo turystycznie przyjazna, nie za droga i z dobrym jedzeniem. Do zwiedzania Aten samochodu nie trzeba wypożyczać i można znaleźć tanie hotele w centrum miasta. Ludzie są bardzo przyjaźni, otwarci i dobrze znają język angielski. Jak się jeszcze dołoży wielo-tysięczną historię, ciepły klimat, górzysty teren, setki wysp, dobre wina.....Chyba już nie muszę dalej wymieniać, prawda?
aς πάμε στην Ελλάδα (let's go to Greece).
2017.03.27 Ateny i Santorini, Grecja (dzień 3)
Kiedy na wakacjach się odpoczywa? Nie wiem, na pewno nie na paro-dniowym wypadzie do Europy.
Wczoraj po intensywnym oglądaniu wielu starych kamieni i braniu czynnego udziału w życiu nocnym Ateńczyków, padliśmy zmęczeni do łóżka. Nie na długo, o 4:30 rano obudził nas budzik i kazał dalej zwiedzać.
Uberkiem na lotnisko i dalej odlot..... Taxi w Atenach jest tanie w porównaniu do komunikacji miejskiej. Na dwie osoby to już powoli przestaje się opłacać brać pociąg na lotnisko, a na jeszcze większą grupę, to już zupełnie nie ma sensu.
Pojechaliście kiedykolwiek na jedno-dniową wycieczkę samolotem? Ja też nie! Na jedną noc tak, ale nigdy żeby rano lecieć, a wieczorem wracać. Kiedyś w końcu musiał być ten pierwszy raz.
Ryanair za €18 przerzucił nas kilkaset kilometrów na południe, na słynną wyspę Santorini. Polecieliśmy tam z dwóch powodów. Po pierwsze, zobaczyć i wyrobić sobie własną opinię na temat najsłynniejszej greckiej wyspy. Po drugie, my zawsze chcemy dalej i dalej. Ateny są najbardziej wysuniętą stolicą w kontynentalnej części Europy, a dla nas to dalej za mało. Dalej i dalej....
Lot był bardzo krótki, trwał cały pączek! Dokładnie, na lotnisku kupiłem sobie duży pączek na śniadanie (chyba największy jaki do tej pory jadłem) i zacząłem go jeść zaraz po starcie. Jak go kończyłem to właśnie lądowaliśmy na Santorini. Ryanair, jak to Ryanair, czasami ma też zalety i nawet o czasie wylądował na wyspie.
Wylądowaliśmy o 8 rano. Lotnisko, jak i autobus lokalny jakim jechaliśmy do "głównego" miasta Santorini miał wiele do życzenia. No cóż, nie zawsze pieniądze z turystyki są dobrze inwestowane. Parę minut po 8 dotarliśmy do miasteczka Fira i zabraliśmy się do zwiedzania.
Ilonka jak zwykle była na maksa przygotowana i zwiedzanie rozpoczęliśmy od starego portu. Nie było to takie proste, bo większa część wyspy jest górzysta i żeby zejść na dół do morza, to trzeba nieźle po klifach na dół zasuwać. Udało się i po jakiejś pół godzinie byliśmy już na dole.
Dobrze, że było jeszcze wcześnie i cała wyspa spała, później pewnie jest tu masa turystów. Na dole poza paroma wałęsającymi się lokalnymi niewiele się działo. Poudawaliśmy Greka razem z nimi, porobiliśmy parę zdjęć i zapakowaliśmy się do kolejki linowej, która wywiozła nas z powrotem na górę.
Jak później lokalni nam mówili, to jesteśmy w najlepszej porze roku na zwiedzanie Santorini. Marzec, kwiecień, druga połowa września i pierwsza października to jest idealny czas. W zimie bardzo wieje, a w lato jest gorąco na maksa. Temperatury przekraczają 35C (w Atenach nawet 40C), a wilgotność na wyspach jest okropna. Santorini nie jest plażową wyspą. Tutaj prawie nie ma plaż, wszędzie są strome zbocza, które prawie pionowo wpadają do morza.
Nie ma też hotelów. Wszystko to małe, paro-pokojowe pensjonaty z basenem i jacuzzi. W sezonie (lato) ludzie, żeby się ochłodzić siedzą w basenach, popijają coś zimnego i podziwiają wspaniałe widoki.
My na szczęście nie jesteśmy w lato, dlatego mogliśmy iść na hike. Ilonka wybrała dosyć długi "spacer", jakieś 9km. Ze stolicy wyspy Fira, aż na jej północny koniec, do najładniejszego miasteczka, Oia. Przepiękny długi hike ze wspaniałymi widokami, który przechodził przez parę mniejszych miasteczek i trochę górzystych terenów.
Zdziwiła nas ilość małych kościółków po drodze. Na prawdę jest iść dużo, większość ma tradycyjne trzy dzwony i jasno-niebieski dach. Fajnie się wkomponowywały w tą surową, niezalesioną wyspę.
Po około trzech godzinach dotarliśmy do Oia. Pierwsze co zrobiliśmy do wpadliśmy do lokalnego baru na roku i wypiliśmy po parę piwek. Mimo, że nie było za gorąco to jednak pić się chciało.
Po ugaszeniu pragnienia ruszyliśmy na zwiedzanie Oia. Fajnie się chodzi po miasteczku. Wąskimi, zawiłymi uliczkami do góry i na dół. Nie ma na nich samochodów ani skuterów. Teraz na nich nie było też dużo ludzi, ponoć w sezonie jest tyle turystów, że ciężko jest przejść.
Prawie wszystkie domy pomalowane są na biało, niektóre dachy na niebiesko. Chłodny wiaterek powiewał, bardzo mili zapracowani lokalni, co przygotowywali się do sezonu nas pozdrawiali. Dotarliśmy do końca miasteczka, dalej był już tylko klif i woda. Znaleźliśmy knajpkę w której w cieniu spróbowaliśmy kolejnego greckiego przysmaku, lody z kawą. W wysokiej szklance ze zmrożoną kawą były wrzucone dwie gałki lodów. Nawet to ciekawie smakowało.
Lody ochłodziły, kawa pobudziła, a głód zaczął doskwierać. Ilonka wcześniej wyczytała, że w tym miasteczku znajduje się jedna z najlepszych restauracji na całej wyspie Santorini, Laokasti Restaurant. Knajpka jest po drugiej stronie miasteczka, więc znowu "musieliśmy" przez całe przejść i podziwiać cudowne widoki.
Udało nam się nawet znaleźć najbardziej fotografowany kościół na wyspie (a może i nawet na świecie). Santorini każdemu kojarzy się z biało-niebieskimi domkami. Prawda jest taka, że białych domków rzeczywiście jest dużo ale te niebieskie dodatki są tylko sporadyczne.
W restauracji Laokasti w sezonie ponoć trzeba robić rezerwacje z dużym wyprzedzeniem, teraz nie było z tym problemu i mogliśmy siedzieć gdzie tylko chcieliśmy. Zamówiłem gulasz z ośmiornicy, a Ilonka prostokątne sznycelki z szafranem.
Jedzenie było bardzo dobre, ale nie powalało. Jak się szef kuchni dowiedział, że jesteśmy z Polski to podszedł do nas z deserem (Panacota) i powiedział, że on też kiedyś był w Polsce. Niestety nie w Krakowie tylko w Warszawie, na jakimś meczu piłki nożnej.
Fajnie się siedziało i gadało o naszym kolejnym wspaniałym dniu w Grecji. Niestety nie za długo, bo za parę minut odjeżdża już ostatni autobus z Oia do centrum wyspy, a potem na lotnisko.
Lotnisko na Santorini jest bardzo stare. Potrzebuje na maksa odnowienia. Wiele rzeczy jest popsutych, nieczynnych, a sam wygląd przypomina jakiś opuszczony, stary dworzec kolejowy PRL. Ludzie budują piękne pensjonaty, kafejki, restauracje..... starają się żeby klient wracał, bo turystyka jest najbardziej dochodowym businessem na Santorini. Rząd też powinien coś z tym robić. Drogi, lotnisko, autobusy.... wszystko wymaga odnowienia i rozbudowy. Po to żeby turysta za rok wrócił na Santorini, a nie poleciał np. na Korsykę czy Ibizę.
Mieliśmy trochę czasu do odlotu, więc udaliśmy się do lotniskowego baru. Bar posiada tylko jeden rodzaj piwa! Naprawdę!? Natomiast ma fajny taras widokowy, na którym można było usiąść i obserwować jak pracownicy lotniska radzą sobie z obsługą samolotów. Zupełnie różni się ona od pracy na dużych lotniskach. Mają znacznie więcej czasu, znają wszystkich pilotów, odpoczywają w krzakach przed następnym samolotem.....
Z powrotem do Aten lecieliśmy Olympic Air, trochę lepszy niż Ryanair, a na pewno ma znacznie więcej miejsca.
Dobrze, że Grecy, tak jak i Hiszpanie lubią nocne życie. Na pożegnalną kolację z Atenami udało nam się dopiero dotrzeć około 10 wieczorem. Oczywiście większość knajp była dalej otwarta i serwowała całe menu. Klasyczne greckie jedzenie, jak i czerwone, lokalne wino do mięsa znowu dodało nam energii na nocne szwendanie się po Atenach. Jak zwykle Ilonka znała już ciekawy bar, do którego obowiązkowo musieliśmy zawitać. Wstąpiliśmy do Brettos Plaka.
Bar słynie z tradycyjnych, greckich drinków, a także wielu innych nalewek swojej roboty. Na start wzięliśmy Ouzo i Raki. Potem poleciały kolejne wynalazki, ich roboty brandy, greckie wina, jakieś piwa....... Jak zwykle super się siedziało i dyskutowało o wszystkim i o niczym, a także nadrabiało zaległości z blogiem. Niestety Gracjanie dalej uważają, że palenie papierosów jest modne. Rano kawa i papieros to podstawa. Widać dużo plakatów na ulicach, jak ładne modelki palą papierosy. W restauracjach i barach można palić i każdy to oczywiście robi. Na szczęście w restauracjach można tylko palić przy stolikach na zewnątrz, a nie w środku. Natomiast w barach można palić wszędzie. Każdy to robi, kobieta, mężczyzna, wszyscy palą. Zastanawialiśmy się dlaczego rząd tego nie chce zmienić i dopasować się do reszty Europy. Widać, że jednak za bardzo nie ingeruje on w życie swoich obywateli. Jest większa wolność. Ludzie parkują samochody gdzie chcą i nie można przejechać. Na motorach jeżdżą wszędzie. Po ulicach pod prąd, po chodnikach, miedzy stolikami. Pieszy nigdzie nie ma pierwszeństwa, nawet na zielonym świetle musi bardzo uważać. Natomiast na czerwonym wolno przechodzić ulicę jak w Stanach, ale tego nie polecamy. Myśmy tylko raz to spróbowali i mało co nas gościu na motorze nie rozjechał, który nie wiadomo skąd wyjechał.
Nawet na paro-dniowym wyjeździe do innego kraju może się wiele wydarzyć, mnóstwo zobaczyć i się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Podróżujcie jak tylko możecie!!!
Już było dosyć późno jak wyszliśmy z baru i wolnym spacerkiem udaliśmy się w kierunku hotelu. My po prostu uwielbiamy nocne spacery po usypiających, starych miastach. Ok, Ateny może jeszcze nie spały. Dalej było trochę otwartych barów i bardzo chciały nas wciągnąć, ale nie daliśmy się. Wiedzieliśmy, że za parę godzin musimy wstać i dalej zwiedzać.
Szliśmy powili, cały czas widząc oświetlony Akropol, który góruje nad miastem. Przepiękna jest ta budowla. Pomyśleć, że 2.5 tysiąca lat temu człowiek już potrafił coś takiego wybudować. Wybudować po to, żeby później to prawie całe zniszczyć. Ach ci ludzie, sami nie wiedzą co chcą.
Ateny mają też wady. Jedną z nich jest bardzo przestarzały system kanalizacyjny. Po załatwieniu się papierek wrzuca się do kosza, a nie jak w większości krajów do ubikacji. Turyści jednak mają "dziwne" nawyki i często tego nie przestrzegają. Efektem tego są gówna lejące się po ulicach. Osobiście takie widzieliśmy i w podskokach udawaliśmy się do naszego hotelu.
2017.03.26 Ateny, Grecja (dzień 2)
Jakby o dzisiejszym dniu miał pisać Darek to wpis wyglądał by tak...
"No więc były kamienie, stare kamienie. Po pierwszych ruinach była przerwa na piwo a potem długo dużo innych kamieni i żadnej przerwy - aż się skarżyłem."
No dobra może by jeszcze wstawił zdjęcie albo dwa....
No więc może ja postaram się wam przybliżyć historię Aten....bo działo się tu wiele i muszę przyznać, że archeolodzy to mają głowy. Nie dość, że mają niesamowitą wiedzę, to jeszcze potrafią poskładać te puzzle. Znajdą jakiś kawałek po parudziesięciu latach jakiś inny kawałek i nagle wiedzą, że to jest posąg np. Ateny i potrafią go nawet jakoś odtworzyć i zrobić kopię, żebyśmy mogli sobie to lepiej wyobrazić.
Dziś zdecydowanie mieliśmy dzień łazikowania. W planie mieliśmy przejść całe (a przynajmniej starą część) Ateny. Pan w hotelu polecił nam zacząć zwiedzanie Akropolu i pobliskich ruin od skrzyżowania ulic Adrianou & Apostolou Pavlou. My jednak zwiedzanie zaczęliśmy od kawy i śniadania, ale posłuchaliśmy Pana i wybraliśmy restaurację na rogu wspomnianych ulic.
Idąc ulicą Apostolou Pavlou po lewej stronie jest park gdzie można zobaczyć Ancient Agorę (stary rynek na którym handlowano czym się da) i świątynie Hephaestus. Świątynia jest fajna, natomiast Ancient Agora to naprawdę sterta kamieni którą trzeba bardzo dobrze zrozumieć, żeby zachwyciła.
Po prawej natomiast jest wzgórze Filopappou. Polecam to miejsce bardzo. Po pierwsze można się wspiąć na Philopappos Monument (pomnik na cześć pisarza Gaius Julius Antiochus Epiphanes Philopappos).
Po drodze i z samego szczytu na którym jest pomnik, jest fajny widok na Akropol. Oczywiście, wzgórze Akropol widać prawie z każdego miejsca w Atenach, ale jak jesteś na podobnej wysokości to przynajmniej można sobie fajne selfie zrobić.
W parku można spędzić prawie cały dzień i odwiedzić więzienie Sokratesa. Są to 3 jaskinie, które potocznie są zwane więzieniem Sokratesa, ale bliżej naszych czasów były wykorzystywane do przechowywania dzieł sztuki czy innego dobytku kulturalnego.
W parku spędziliśmy dobrą godzinę a i tak nie zaglądaliśmy w każdy zakątek. W Atenach na każdym kroku są jakieś ruiny Aż się dziwię, że byli oni w stanie wybudować metro, bo pewnie co zaczęli kopać to pojawiały się jakieś ważne kamienie. Może dlatego metro jest dość głębokie, żeby być pewnym że się na nic nie natną. Ale fajnie tak chodzić, po mieście gdzie co krok coś jest. W końcu przyszedł czas na sławetny Akropol. Słoneczko już mocno smażyło, więc zanim uderzyliśmy na najsławniejsze wzgórze to postanowiliśmy zagasić pragnienie piwem i Pellegrino. Tak na marginesie, to pomimo, że Włochy mają za rogiem, to Pellegrino jest droższe niż w NY.
Akropol....udało nam się kupić bilet z 50% zniżką bo dla nich nadal jest zima. Na zimę mają specjalne promocje. Tak więc jeśli planujesz jechać do Grecji w następnym roku to polecam ostatni tydzień Marca. Nie dość, że ceny hoteli są niższe to jeszcze można zaoszczędzić na biletach wstępu. A do tego pogoda jest super i można spokojnie chodzić w krótkim rękawku.
Akropol w starożytnej Grecji to osiedle, miasto znajdujące się na wzgórzu. W Atenach Akropol to przede wszystkim miejsce kultu. Znajdowało się tam parę głównych budowli:
Partenon – świątynia zbudowana w latach 447–432 p.n.e., na cześć bogini Ateny, patronki miasta.
Świątynia Ateny Nike – świątynia Ateny Zwycięskiej w porządku jońskim
Propyleje (Propyleie) – budowla wejściowa.
Pinakoteka – zbiór obrazów, dzieł sztuki, magazyn, skarbiec
Zanim jednak przekroczy się bramy Propyleje, to można z góry podziwiać Teatr - Odeon Heroda Attyka. Teatr mógł pomieścić 5-6 tys ludzi i jest stosunkowo nowy bo wybudowany w roku 161 n.e. Do dziś stoi i powala swoim pięknem. Niesamowita budowla!
Idąc dalej dotarliśmy w końcu do Partenonu. Budowli, którą każdy chyba zna ze zdjęć. Budowli, która kojarzy się z Grecją Starożytną. Niestety Partenon dużo przeszedł 436 p.n.e jako świątynia na cześć Ateny, potem dostał się w ręce chrześcijan którzy zburzyli jego fasadę i przerobili na kościół katolicki. Potem dobrali się do niego muzułmanie. Największe zniszczenie nastąpiło jednak w 1687 n.e, kiedy to był wybuch i pół budowli uległo zniszczeniu. Aktualnie archeolodzy próbują odbudować co się da, jednak praca z tak delikatną i starą budowlą wymaga czasu.
Czy wiecie, że tympanon Panteonu przedstawiał Atenę walczącą z Posejdonem o panowanie nad Atenami? Na szczęście Atena wygrała.
Posejdon i Atena to jedna z ciekawszych par w mitologii. Teoretycznie Atena był bratanicą Posejdona. Atena była córką Zeusa, który z kolei był bratem Posejdona. Proste, nie? Prawie, w mitologii nic nie jest proste i ciężko czasem zrozumieć dlaczego Atena była zazdrosna o Meduzę (kochankę Posejdona) i zamieniła jej piękne blond włosy w stado węży. W architekturze często świątynie Ateny występują zaraz obok świątyń Posejdona. Tak jest tutaj w Atenach jak również na półwyspie Sunion (będziemy tam we wtorek). Jeśli natomiast chodzi o Ateny to podobno Posejdon walczył z Ateną o panowanie nad miastem. Jak się możecie domyśleć, stolica ta nazywa się Ateny na cześć zwycięstwa bogini mądrości.
Świątynia Ateny to chyba moja ulubiona budowla. Pewnie dlatego, że najwięcej się jej zachowało. Kolejny raz doceniliśmy czas w którym zdecydowaliśmy się odwiedzić Ateny. Już dziś było dużo ludzi ale nie chcę wiedzieć co tu się dzieje w sezonie. Zrobienie zdjęcia bez tłumów jest nie możliwe a ludzie wchodzą w kadr non-stop.
Akropol to też zbocza północne, południowe, wschodnie i zachodnie. My zboczem południowym zeszliśmy w kierunku Muzeum Akropolu. Po drodze minęliśmy jeszcze parę innych odkryć jak kolejny teatr, Teatr Dionizosa. Ten teatr było dużo większy ale niestety zachowała się jego mniejsza część. Wybudowany w 6 wieku przed naszą erą był w stanie pomieścić nawet 17 tys ludzi. Jest to pierwszy kamienny teatr. Pomimo jego niesamowitej wartości archeologicznej można nadal usiąść na widowni i wczuć się w klimat.
Dla tych co chcą się trochę lepiej wyedukować polecam odwiedzenie muzeum Akropolu. To tam jeszcze bardziej zaczęłam podziwiać pracę archeologów. Tak wiele potrafili odkopać rzeczy ale do tego opisać, zidentyfikować a czasem nawet połączyć te wszystkie puzzle układanki. Niestety w muzeum nie można robić zdjęć więc udało mi się zrobić tylko to jedno.
Nie ma jednak lekko....zwiedzać trzeba dalej. Następnym przystankiem był Stadion Olimpijski, Panathinaiko (znaczy wykonany z dobrego marmuru). Muszę przyznać, że zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Po pierwsze stadion ten ma ponad 2500 lat i nadal jest w bardzo dobrym stanie. Po drugie bycie na stadionie i możliwość chodzenia po budowli nie tylko tak starej ale miejscu pierwszych igrzysk olimpijskich z 1896 roku jest niesamowite. Do tego dostaliśmy audio-tour i mogliśmy po przez nagrane opowiadania i odgłosy przenieść się w czasie o ponad 100 lat a czasem nawet więcej. Bo przecież stadion był używany przez te wszystkie lata aż od 330 roku p.n.e.
Dowiedzieliśmy się, że stadion ten jest w całości zrobiony z marmuru i mieści 68 tys ludzi. Jeszcze przed oficjalnymi igrzyskami olimpijskimi odbywały się tu różne inne zawody sportowe w których często uczestniczyli król i królowa. Mieli oni swoje specjalne miejsca zwane tronami. Dziś Darek poczuł się przez chwilę Królem i "udawał Greka". Zresztą on udaje Greka cały czas, nie tylko na stadionie.
Poszwendaliśmy się po stadionie prawie godzinę. Słuchając opowieści, skakaliśmy po stopniach (które są dość strome), odkrywaliśmy ukryte tajemnice, których nie widać na pierwszy rzut oka. Doszliśmy nawet do jaskini, która prowadzi na zaplecze gdzie odbywały się konferencje prasowe a atleci przygotowywali się do zdobycia największego trofeum.
O 19 godzinie zamykają stadion. My tez już byliśmy troszkę zmęczeni całym dniem nauk, więc poszliśmy do Plaka, starego miasta. Darek całą drogę wspominał zwiedzanie Budapesztu z teściem bo jak twierdzi tam nie umierał na suchoty i nie był tak torturowany jak starożytny Macedończyk. No dobra..wysłuchałam tych próśb o jakiś wodopój i po 8h łażenia poszliśmy na kolację. Ja miałam ochotę na standardowego gyrosa. Udało nam się na szczęście dogadać z kelnerem i zamówiłam gyrosa w postaci kanapki, a Darek tradycyjnie (jak dla turystów) w formie talerza.
Muszę przyznać, że dzień był męczący a jutro znów długi dzień pełen wrażeń. Nie mogliśmy jednak zapomnieć o naszych wiernych słuchaczach i udaliśmy się do pobliskiego baru Party Bar. Gdzie pisaliśmy i publikowaliśmy bloga. Byliśmy tez świadkami jak kelnerki się kłóciły, przez co pomieszały nasz rachunek i zapłaciliśmy mniej. Grecy to jest jednak zamotany naród. Często dostajemy coś za darmo albo płacimy mniej bo ktoś sobie o czymś zapomniał.
2017.03.25 Ateny, Grecja (dzień 1)
Mitologia...każdy z nas czytał ją w szkole. Niektórych fascynowała a innych nudziła. Mnie po części fascynowała ale wiedziałam, że moja wiedza jest za mała żeby docenić te stosy kamieni jakie są w Atenach i nie tylko. Teraz, troszkę bardziej dojrzała postanowiłam się wyedukować. Ciekawe czy po spędzeniu 3 dni w Grecji ogarnę te wszystkie mity, który tata połykał jakie dzieci i która mama miała romans z jakim dzieckiem. Edukację zaczęłam w samolocie...10h lotu jest idealne aby przeczytać skróconą wersję mitów Greckich.
Czy to był jedyny powód żeby odwiedzić Grecję....oczywiście, że nie. Jak zwykle do wyboru naszej destynacji popchały nas linie lotnicze. Tym razem Emirates otworzyły połączenie Newark - Ateny, pierwszy samolot na tej trasie poleciał 12 marca. 2 tygodnie później i my się załapaliśmy. Oczywiście, Emiraty są kochane i nie zapomniały o specjalnej ofercie dla ludzi z branży więc grzechem by było nie skorzystać.
Wylot był niestety z Newark więc przygodą było dostać się na to lotnisko. Wzięliśmy Path do miasteczka Newark i jak tam wysiedliśmy, żeby na ostatnie parę kilometrów wziąć taksówkę to aż się przestraszyliśmy. Zawsze jak się ląduje w nowym miejscu to jest takie pierwsze uczucie, że nie wiesz co dalej, co cię czeka po wyjściu z terminalu, dworca - uczucie strachu, niepokoju, ciekawości itp. My to uczucie mieliśmy nie po wylądowaniu w Atenach ale po wyjściu z dworca kolejowego Newark. No nic...przygoda, przygoda. Najważniejsze, że bezpiecznie dojechaliśmy, dolecieliśmy i dotarliśmy do naszego pokoju w samym centrum dzielnicy Psiri - która słynie z barów, restauracji, muzyki na żywo itp. No więc czego chcieć więcej....Beer Time!
Beer Time jest na placu Iroon. Jak to Darek mówi mamy do niego 2...nie 2 km tylko 2 metry. Jak to bywa w Grecji dużo stolików jest na zewnątrz. Często ciężko jest nawet przejść ulicą bo ludzie siedzą przy stolikach czy przy skrzynkach po winie i przy drinku lub kawie dyskutują ze znajomymi. Beer time zaplusował nam miłą obsługą ale również dużym wyborem lokalnych piw. Delikatnie na początek spróbowaliśmy house beer (ważonego przez bar) i oczywiście jakiegoś IPA.
Robił się już wieczór więc nasz żołądek domagał się jakiejś Greckiej Sałatki. Tak więc wyruszyliśmy na poszukiwania. Pan w naszym hotelu był bardzo pomocny i dał nam listę wszystkich restauracji które musimy odwiedzić. Troszkę ich jest i pewnie wszystkich nam się nie uda zaliczyć, ale za sugestią poszliśmy na souvlaki do Bairaktaris. Oczywiście tradycyjnie musieliśmy zamówić sałatkę Grecką. Prawdziwa sałatka tu różni się od polskiej wersji dużą ilością oliwy. Oni tutaj dodają oliwę litrami do wszystkiego. Od amerykańskiej wersji różni się brakiem sałaty zielonej. Tutaj podstawą są pomidory. Pomidory są dodawane do wszystkiego.
Oczywiście musiały też dla porównania polecieć liście winogron. W Stanach jada się to na zimno jako przystawka. Tutaj też jest to przystawka ale liście są wypełnione ryżem z mięsem i podawane na ciepło. Prawie jak gołąbki, tylko liść jest inny.
No i na koniec oczywiście kebab czy gyros jak kto woli...Oczywiście z żadnej knajpy nie da się wyjść zanim nie poczęstują cię grappą, my dostaliśmy grappę i deser...ale niestety obie rzecz nie powalały.
Spędziliśmy trochę czasu w restauracji bo przecież przejeść tych porcji się nie da. Siedzieliśmy na zewnątrz i śmialiśmy się z naganiaczy. Grecja ma europejskie podejście jeśli chodzi do zakupów. Zdecydowanie nie jest to Maroko, ale jeśli chodzi o restauracje, to jest masakra. Przed każdą restauracją ktoś stoi kto zaprasza, żeby wejść do środka i krzyczy, że ma tradycyjną kuchnię grecką. W dzielnicach turystycznych raczej nie spotkasz innych restauracji. W barach czasem kupisz hamburgera czy pizze, ale poza tym to restauracje serwują głównie kuchnię grecką. Oni chyba są patriotami bo sami tez się żywią w tych tawernach.
Na dziś nie planowaliśmy zwiedzania, bardziej chcieliśmy się poszwendać po mieście i poczuć lokalny klimat. Takim oto sposobem doszliśmy do baru Drunk Sinatra. Przyciągneł nas tam cytat który dumie reprezentuje bar "Jest mi żal ludzi którzy nie są pijani.", podobno tak kiedyś powiedział Frank Sinatra.
Całkiem fajny bar w których większość stolików była zarezerwowana ale udało nam się zająć miejsce na zewnątrz. W sumie fajnie tak siedzieć na zewnątrz bo można poobserwować lokalnych....tym razem zwróciliśmy uwagę na skuterki/motorki. Większość ulic jest dość wąska a niektóre są nawet zamknięte dla ruchu samochodowego. Na skuterkach łatwiej i szybciej się wszędzie dostać ale kierowcy to wariaci. Nigdy nie wiesz gdzie się jakiś pojawi.
Kolejną rzeczą charakterystyczną dla Aten jest graffiti i plakaty. Ale nie jakieś ładne - wręcz przeciwnie. Wszystkie możliwe miejsca są wymalowane jakimiś napisami. Jak sprawdzałam dzielnice na Google Maps to byłam troszkę przerażona, myślałam, że w takiej dzielnicy może lepiej nie mieszkać. Ale teraz już wiemy, że to jest na porządku dziennym i nie ma się czym przejmować tylko przejść obojętnie jak 90% lokalnych.
Kawa....grecy piją ją nagminnie. Tu jest prawie tyle samo kawiarni co barów. My też zrozumieliśmy, że kawa jest niezbędna do życia i przed kolejnym piwem, odwiedziliśmy miejsce gdzie sprzedają lody, kawę i ciastka....miejsce jest otwarte do północy i nawet po 23 miało tam klientów. Dziwne...choć włosi mają podobnie. W Turynie też było więcej cukierni niż barów.
W końcu pełni nowej energii, odważni i wyposażeni w bluzy z kapturem odważyliśmy się odwiedzić bar a dachu hotelu Grande Bretagne, GB Roof Garden. Zdecydowanie polecam to miejsce jeśli chcesz się napić piwka z ładnym widokiem na Akropol. Hotel jest mega wypasiony, więc dlatego potrzebowaliśmy odwagi, żeby tam wejść głównym wejściem i się spytać, którędy na dach. Pani na recepcji zmierzyła nas wzrokiem ale pokazała drogę do windy. Na górze przyjęli nas bardzo miło i nawet udało nam się zdobyć stolika na zewnątrz z przepięknym widokiem. Taki widok trzeba było uczcić szampanem i 18 letnią whiskey no i oczywiście tiramisu. Darek standardowo zrobił sobie kolegę z kelnera i wdał się z nim w dyskusję, gdzie jest najlepsze tiramisu...pytanie się tylko pojawiło w ilu krajach jedliśmy już tiramisu...i czy kiedykolwiek ktoś pobije oryginalne z Włoch....
Wiadomo, wypasiony hotel, super widok i taras to i ceny są wysokie. Tak więc nie siedzieliśmy za długo ale na jedną kolejkę zdecydowanie polecamy tam się przejść. A potem można zwiedzić hotel schodząc na nogach z 8 piętra po schodach....ale jakich fajnych schodach.
Jet-lag zaczął nam dokuczać więc skierowaliśmy się w kierunku domku. Na koniec odwiedziliśmy ponownie nasz lokalny bar.....Beer Time. Fajnie jest mieć swój własny pub na końcu świata....przynajmniej wodę w butelce na rano można dostać za darmo.
A w ogóle to życie jest niesprawiedliwe...nie dość, że dwa tygodnie temu jak imprezowaliśmy z moim kolegom z Polski w NY to zmienili nam czas i skrócili nam noc. A, że historia lubi się powtarzać to robią nam to samo dziś w nocy. Tak więc zmykamy spać, żeby nadrobić sen pomimo, że znów mamy noc krótszą o jedną godzinę....ehhh...problemy życiowe podróżników!