Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2016.09.26 Zamek Neuschwanstein, DE (dzień 3)
Historia o zwariowanym królu i moim dziecięcym marzeniu. Myślę, że każde dziecko kiedyś zobaczyło jakieś zdjęcie, spróbowało jakiś owoc, czy zobaczyło jakiś film o miejscu, które tak bardzo zakorzeniło się w pamięci, że zawsze chciało tam pojechać. Dla mnie takim miejscem był zamek Neuschwanstein. Pierwszy raz zobaczyłam ten zamek na puzzlach, które dostałam od moich rodziców.
Miałam wtedy może z 10 lat i od tego czasu układałam je prawie co roku. Tak więc zamek poznałam kawałek po kawałku a raczej puzzel po puzzlu ale jakoś tak przez kolejne 20 lat nie miałam okazji go zobaczyć na własne oczy. Dziwne nie? No ale, w końcu się udało. Na moje 33 urodziny mąż mnie zabrał nie tylko na najlepszą imprezę, ale też do zamku....i spełnił moje dziecięce marzenie.
Ludwig II też miał marzenie – nie wiem czy dziecięce ale wielkie. Król Bawarii, Ludwig II chciał zbudować najbardziej bajkowy zamek na świecie. Czego tam miało nie być, fontanny, tarasy, sauny, ogrody zimowe....podobno kiedyś król miał nawet pomysł latać na paralotni po okolicznych górach. Miejsce na zamek zdecydowanie wybrał niesamowite. Piękna alpejska sceneria, sam zamek położony jest na jednej ze skał. Niestety, każdy wizjoner często kończy sam we własnym świecie, nie zrozumiany przez innych. Tak też było w tej historii. Zwariowany król popadł w długi i pomimo braku pieniędzy chciał budować więcej i więcej. Niestety, król nie nacieszył się długo swoim nowym pałacem. Ludwig II mieszkał w zamku niewiele ponad 100 dni kiedy to rząd uznał go za niepoczytalnego umysłowo i przeniósł do Pałacu Berg. Dzień późnej ciało króla znaleziono utopione w jeziorze. Do dziś nieznane są okoliczności śmierci króla.
Zapewne nie tylko ja miałam przygodę z puzzlami. Zamek ten jest bowiem jedną z najbardziej znanych i fotografowanych budowli na świecie. W późniejszych latach stał się on jeszcze bardziej popularny dzięki Walt Disney. To właśnie ten zamek stał się pierwowzorem pałacu z bajki o Kopciuszku jak również wszystkich zamków w znanym parku rozrywki Disneyland.
Będą w zamku zdecydowanie warto wejść do środka. Bilety nie są drogie (ok. 12 EUR) a można podziwiać przepiękne dekoracje, wizję komnat, ogród zimowy, przejście przez jaskinie i tylko sobie wyobrażać jak dużo więcej mogło być wybudowane gdyby król miał możliwość dokończenia swojego arcydzieła. Niestety w środku nie można robić zdjęć więc nie mogę podzielić się z wami tymi pięknymi malowidłami.....mogłam tylko zrobić zdjęcie kuchni, która jak na warunki tego zamku jest dość zwyczajna.
Może troszkę byłam rozczarowana. Spodziewałam się większej ilości komnat które zobaczymy, zwariowanych historii o królu który miał wyobraźnię dziecka i większej swobody zwiedzania. Niestety ludzi którzy chcą zobaczyć zamek jest wiele więc Pani przewodniczka oprowadzała nas dość szybko. Wiele też nie jest otwarte dla publiki. Większość jest nadal nie dokończona i jest zamknięta dla ludzi.
Nie doszłam jeszcze do tego jak zrobić zdjęcie zamku z przodu. Pewnie trzeba wyjść na jakąś górkę. Niedaleko jest resort narciarski i pełno tras do chodzenia na nogach więc myślę, że tam wrócimy kiedyś zimą i uda mi się zrobić zimowe zdjęcie, centralnie z przodu....przecież marzenia się spełniają i trzeba mieć zawsze jakieś w zanadrzu. Darek już sprawdzał mapy tras narciarskich i stwierdził, że fajne są, więc przyjazd tu to tylko kwestia czasu. Zresztą niemieckie autostrady, to bajka dla kierowców. Tym razem mieliśmy tylko VW, ale i tak widziałam na liczniku prędkościomierza dwójkę z przodu. Darek obiecał, że następnym razem wypożyczy bardziej odpowiedni samochód do tych autostrad bez ograniczeń i już nie pozwoli nikomu nas usunąć z lewego pasa. Ach te chłopaki i ich zabawki.....
Tym razem udało nam się tylko zobaczyć zamek z mostu Marien (Marienbrucke). Ostatnio most ten był w remoncie ale na szczęście już go otwarli. Z mostu widać przepięknie zamek i okolicę. Zresztą zobaczcie sami. Most jest dość krótki i tylko 15 minut drogi od zamku. Zdecydowanie trzeba tam iść jak chce się ładne zdjęcie. Zazwyczaj idzie się tam, pstryka zdjęcie i wraca ale dla tego jednego zdjęcia warto jest poświęcić parę minut. Na wzgórze zamkowe można się dostać na nogach ok. 30 min albo wyjechać autobusem. Mała rada. Jak zawsze w przypadku popularnych atrakcji turystycznych warto sobie zarezerwować bilety wcześniej. Omija się kolejki i ma się gwarancję, że będą miejsca na konkretny dzień.
Noc spędziliśmy w miasteczku Fussen. Nasz hotel był na obrzeżach miasteczka ale za to nad samym jeziorem. Piękne zakończenie weekendu. Tyle się wydarzyło a wszystko zakończyło się przy kaczce, winner schnitzel'u i zachodzie słońca nad jeziorem z widokiem na piękne alpy. Jutro już wracamy do domku i do codzienności....ale już niedługo znów będziemy świętować...świętować dwie wspaniałe okazje, Darusia urodziny i naszą piątą rocznicę ślubu. Śledźcie naszego bloga bo będzie znów przepięknie, wyjątkowo i tym razem bardzo daleko.
Ale póki co, nadal w nastrojach Octoberfest ruszamy na lotnisko - obiecujemy, że jeszcze tu wrócimy a zdobyczna czapka wróci z nami!
2016.09.25 Oktoberfest, Monachium, DE (dzień 2)
Co można robić w urodziny? Jak to co, trzeba się dobrze bawić, dużo tańczyć no a najlepiej to iść na jakąś imprezę Oczywiście urodziny bez gości to żadna zabawa. Na szczęście na moje urodziny, goście dopisali. W tym roku pojawiło się ich około pół miliona....nieźle. Widać, że plotka się rozeszła i każdy chciał mi złożyć życzenia...a składali, Niemcy, Chilijczycy, Rosjanie, Australijczycy, Brazylijczycy i wiele innych.....wszyscy śpiewali Happy Birthday!!!!
Wczorajsza impreza i zmiana strefy czasowej trochę nas zmęczyła i pospaliśmy do południa. Dzień urodzin rozpoczęliśmy od śniadania (bardziej lunchu) i oczywiście kieliszka szampana. Przecież nie można inaczej świętować. Po śniadaniu ruszyliśmy prosto do namiotów. Po wczorajszym dniu wiedzieliśmy, że aby dostać się do namiotów, trzeba być tam jak najwcześniej. No nam nie udało się być bardzo wcześnie ale przynajmniej nie traciliśmy czasu i poszliśmy od razu na azymut namioty. Namioty i cały teren wydzielony na Oktoberfest znajduje się troszkę na obrzeżach starego miasta i na nogach z hotelu mieliśmy tam ok. 45 minut.
Bardzo chcieliśmy dziś imprezować w namiotach ale baliśmy się, że się nie dostaniemy. Tak więc nie marudziliśmy za dużo i wchodziliśmy gdzie tylko się da. Nadal do niektórych namiotów podchodziliśmy i mówili, że wszystko zarezerwowane. Udało nam się jednak pierwsze piwko wypić nie w namiocie tylko w ogródku piwnym. Fajnie było stać na zewnątrz i patrzyć na tych wszystkich przechodzących pijaków. A wynalazki były różne. Część już dość pijana a część dopiero wchodząca w ten świat. Jedno co nas pozytywnie zaskoczyło to kultura picia. W Niemczech można pić od 16 roku ale młodzież jest bardziej wyedukowana i nie pije, żeby tylko więcej i szybciej. Oni się bawią dość kulturalnie. Biorąc pod uwagę rozmiar imprezy i ilość ludzi to ulice były w miarę czyste a ludzie nie wstrzynali żadnych awantur czy rozbojów.
W końcu przyszedł czas odwiedzić namiot. Udało nam się znaleźć stolik w browarze Lowenbrau. Niestety w środku wszystko było zarezerwowane i mogliśmy siedzieć tylko na zewnątrz. Na zewnątrz nie ma takiego klimatu jak w środku, dlatego długo tam nie siedzieliśmy. Podziwialiśmy tylko kelnerki, które noszą po 10 kufli piwa. Każdy kufel to 1L piwa, ciężkie szkło a one noszą to w jednej ręce. Podziw!
Według zasady jedno piwo, jeden namiot po wypiciu kufelka (tylko 1L) poszliśmy dalej. Na Oktoberfest w namiotach piwo podawane jest zawsze w kuflach 1L i jest tylko jeden rodzaj piwa. Zazwyczaj jest to piwo robione tylko na Oktoberfest, ma ono ok. 6-7% wiec jest mocniejsze od zwykłych piw. Jednocześnie jego smak jest stosunkowo lekki, więc smakuje każdemu. Zasada 1 rodzaj piwa i jeden rozmiar, zdecydowanie ułatwia to sprzedaż, wielkość jest wystarczająca, że kelnerki nie muszą za często gonić i mogą spokojnie obskoczyć wszystkie stoliki.
Następny namiot okazał się zbyt fancy. Nie dość, że podawali tylko Paulanera Helfewisen to jeszcze w pół litrowych szklankach. Pomimo, że udało nam się zdobyć stolik to tam nie zostaliśmy bo jakoś tak sztywnie było. Spotkaliśmy tam polaka, który pomagał kelnerkom. On nam powiedział w którym namiocie Lewandowski najczęściej siedzi....jak się okazało był to namiot z którego właśnie wróciliśmy. Nam nie zależało aż tak bardzo na spotkaniu Lewandowskiego co na fajnej imprezie. Dlatego poszliśmy dalej i nogi zaprowadziły nas do namiotu Paulaner'a, gdzie podawali piwo Paulaner Octoberfest.
Wow....co tu się działo. Impreza na tysiące osób. Prawie zrezygnowałam i straciłam nadzieję, że dostaniemy jakiś stolik. Aż tu nagle, Darek pyta się kelnerki a ona nam pokazuje stolik gdzie się wcisną 3 osoby. I tylko się spytała czy ma też przynieść 3 piwa. No i się zaczęło. Siedzieć na ławce to tu się nie dało. Każdy stał na ławce, tańczył, śpiewał i pił piwo.
Dobra impreza to super muzyka, niesamowici ludzie i trochę (no może trochę więcej) alkoholu. Ta impreza miała wszystko. Piwo lało się litrami, gości było z 10 tysięcy jak nie więcej a zespoły, które grały na żywo zmieniały się co godzinę. To czego żałuję to, że nie znam za dużo piosenek niemieckich. Po tej nocy nauczyłam się „Oli..oli...oli, oli..oli...oli” ale to nie wystarczająco. Niemcy mają dużo piosenek które zachęcają do picia i dobrej zabawy. Piosenki te są o tyle skoczne i łatwo wpadające w ucho, że po usłyszeniu ich raz czy dwa już umieliśmy je śpiewać. Przynajmniej tak nam się wydawało. Co 15 minut też tradycyjnie śpiewana jest piosenka „Ein Prosit” zachęcająca do wzniesienia toastu i wypicia do dna kufla (mało kto jednak pił do dna....ciężko wypić 1L do dna).
Tego co tam się działo nie da się opisać. Słyszałam to już od innych ludzi...”tam trzeba być, tego się nie da opisać”. Po takich słowach wyobrażałam sobie, że tam będzie masakra, tłum pijaków, rozrabiających itp. Ale tu się zdziwiłam. Tak czasem piwo się wylało i podłoga się kleiła od piwa ale ogólnie to było czysto. Muszę przyznać, że jak na imprezę na taką skalę to naprawdę byłam bardzo pozytywnie zaskoczona organizacją, czystością i brakiem awantur.
W namiocie Paulanera musieliśmy złamać zasadę i zostać na drugą kolejkę. Impreza się rozkręcała, my mieliśmy stolik a Darek jak to Darek poznawał nowych kolegów, to z Patagonii, to z Chin, to z Australii. Cały świat to jedna wielka rodzina w Oktoberfest.
Po Paulanerze poszliśmy dalej. Akurat nam się piwo skończyło, orkiestra się zmieniała a myśmy chcieli porównać inne imprezy. Kolejnym przystankiem był Spatel. Udało nam się zdobyć miejsce łatwiej bo ludzi było dużo mniej. Muzyka też fajnie grała choć chyba bardziej nam się podobało w Paulanerze. W Spatel było jakoś tak jaśniej, mniej rozrywkowo i więcej ludzi robiło sobie selfie niż się naprawdę bawiło.
Mniej ludzi ma też swoje plusy. Wreszcie mogliśmy coś zjeść. Na Oktoberfest bardzo popularne są pieczone kurczaki. Jest ich multum na rożnach. Pieką się cały czas a przerób jest dość szybki. Tak więc aby tradycji stało się za dość zamówiliśmy kurczaka z sałatką ziemniaczaną. Typowy niemiecki posiłek. Potem na zewnątrz też poleciał jeszcze jeden kurczak. Na zewnątrz jest dużo stoisk z jedzeniem ale nie można tam kupić piwa. W namiotach za to jest piwo i jedzenie ale nie ma ławek żeby coś zjeść.
Po Spatel wylądowaliśmy w jeszcze jednym namiocie. Nie pamiętamy już nazwy, ale ze stolikiem nie mieliśmy problemu. Jak byliśmy tu wczoraj to ciężko nam było wejść do jakiegokolwiek namiotu a co dopiero znaleźć tam miejsce. Ochrona tylko mówiła, że wszystko zajęte. Widać, że wiele ludzi wyjechało w niedzielę. Pewnie dużo przyjeżdża Niemców, Szwajcarów czy Austriaków, którzy przyjeżdżają tylko na weekend. W niedzielę było dużo łatwiej znaleźć stolik a też kogo nie zagadaliśmy to był z daleka.
Tak więc rada – nie musisz rezerwować stolika który kosztuje ponad 100 EUR na osobę i minimalnie musisz zarezerwować na 10 osób. Lepiej jest chodzić od namiotu do namiotu. Zaczepić kelnerkę i spytać się czy wie gdzie jest miejsce – one zawsze wiedzą, gdzie i co jest wolne a po trzecie to iść na Oktoberfest w niedzielę albo w tygodniu. Ta impreza trwa cały czas więc w niedzielę jest tak samo wesoło jak w sobotę.
Namioty zamykają koło 11:30 w nocy. Tak więc i my skończyliśmy imprezę. Spacerkiem doszliśmy do hotelu i poszliśmy grzecznie spać. Mieliśmy wystarczająco dużo przygód dziś tak, że nie szukaliśmy ich więcej. A ja muszę przyznać, że poza moimi 18-stymi urodzinami nie miałam większej i lepszej imprezy. Zdecydowanie polecam każdemu Oktoberfest. I nie myślcie, że sobie możecie to wyobrazić.....nie ma takiej szansy. Musicie to przeżyć!
2016.09.24 Oktoberfest, Monachium, DE (dzień 1)
Oktoberfest, każdy o tym słyszał, każdy kto w jakiś sposób lubi piwo chce przynajmniej raz w życiu tam pojechać. Wiele krajów, miejsc na świecie naśladuje to w większym lub mniejszym stopniu. Byliśmy w paru takich miejscach. Są OK, ale z tego co nam ludzie opowiadają to ponoć to jest nic w porównaniu do prawdziwego Święta Piwa, które odbywa się pod koniec września w Monachium.
Raz w roku do Monachium zjeżdża się dużo ludzi, bardzo dużo. Nie wiem czy wszyscy tam jadą żeby napić się piwa, ale pewnie większość jedzie tam tak jak my. Piwo? Oczywiście że tak. Ale też cała otoczka tej niesamowitej imprezy musi być wspaniała. Zobaczyć to na własne oczy, poczuć na własnej skórze (głowie), odwiedzić kilkanaście namiotów, barów, tylko po to, żeby następnego dnia "rano" wstać i powtórzyć to wszystko od początku...!!! Znowu wałęsać się po ulicach tego bawarskiego miasteczka w poszukiwaniu kolejnych przystani gdzie ten wspaniały złoty nektar jest polewany.
Oktoberfest jest to największa impreza na Ziemi. Odbywa się w Monachium pod koniec września i zawsze kończy się w pierwszą niedzielę października. Po raz pierwszy odbyła się w 1810 roku z okazji ślubu bawarskiego księcia Ludwika. Festyn trwa przez 17 dni i zjeżdża się na niego miliony smakoszy lokalnych browarów. W 2015 roku przybyło tam ponad 6 milionów spragnionych wrażeń i piwa ludzi z całego świata. Ponoć w tym roku ma być jeszcze więcej. Imprezę obsługuje 13,000 ludzi i pilnuje 5,000 policjantów. Jednym słowem..... będzie się działo. W tym okresie Ilonka ma urodziny, więc to jest kolejny powód żeby tam być. W sumie to ja do tej pory nie wiem dlaczego my tam dopiero teraz lecimy. Ostatnie parę urodzin Ilonka obchodziła w krajach arabskich. Dlaczego? Nie wiem, ale na końcu tego bloga jest miejsce żeby jej zadać to pytanie.
Air Berlin miał najlepsze ceny za przerzucenie nas przez ocean. Miał tak niskie, że grzechem by było nie dopłacić troszkę więcej i mieć o wiele więcej miejsca. Nie ma to jak wyciągnąć nogi, rozłożyć fotel i ćwiczyć przed Wielką Walką. Ostatnio nawet trochę ćwiczyliśmy, więc mam nadzieję, że podołamy i nie przyniesiemy Polsce wstydu. Leci z nami też nas kolega z NY. Ponoć zna parę fajnych niemieckich przyśpiewek, co miejmy nadzieję pozwoli nam się wmieszać w lokalne grupy.
Lot szybko zleciał i po 7 godzinach wylądowaliśmy w Dusseldorfie. Tam mieliśmy przesiadkę na już mniejszy samolot do Monachium. Przesiadka trwała 1.5h, czyli można było dalej trenować.
Drugi lot trwał tylko 50 minut. W samolocie co chwile kapitan powtarzał udanej zabawy na Oktoberfest. Było też już trochę ludzi poprzebieranych w ich odpowiednie do święta stroje ludowe.
Jak to bywa w europejskich miastach, z lotniska do centrum Monachium jest szybka kolej, która co 10 minut odjeżdża z terminalu pierwszego. Tutaj już było wesoło. Wiele więcej ludzi w tradycyjnych strojach z piwami w rękach śpiewało coś po niemiecku. Zapowiada się wspaniały długi weekend. Pociąg podwiózł nas prawie pod sam hotel. Szybkie przebranie się w hotelu (niestety nie w stroje ludowe) i do roboty.
Na rozgrzewkę wybraliśmy browar HB. Duży browar jak i miejsce do testowania. Ogromne sale z dużymi, drewnianymi stołami i oczywiście wszędzie dużo ludzi. Widać, że Niemcy boją się napadów terrorystycznych, bo nawet tutaj nie można było wejść bez sprawdzenia.
Ciężko było znaleźć jakieś miejsce do siedzenia, a jak nie siedzisz to piwo tobie nie zostanie podane. Dołączyliśmy do stolika gdzie już siedziało pięciu włochów.
Wybór piw nie jest duży. Trzy rodzaje HB. Oryginalne, zbożowe i ciemne. Co do wielkości, to jeszcze bardziej ułatwili nam zadanie i mają tylko jeden rozmiar, oczywiście 1 Litr.
Ale klimat! Tłumy ludzi z całego świata (przewaga Niemców), stukanie kuflami o stół, głośne śpiewy które skutecznie muzyka na żywo chce zagłuszyć, klejąca podłoga od rozlewanego piwa, tradycyjne niemieckie jedzenie...... co za raj!!!
Chciało by się siedzieć długo, ale "niestety" żeby jak najwięcej barów i pijalni piwa zwiedzić wprowadziliśmy zasadę, że maksymalnie jedno piwo w każdym miejscu. Także po wypiciu literka udaliśmy się dalej. Do miejsca gdzie cały Oktoberfest jest organizowany mieliśmy jakieś 30 minut na nogach. Nie jechaliśmy metrem, bo chcieliśmy się trochę przejść i coś miasta zobaczyć, a także wypić mocne espresso, żeby nam jet-lag nie dokuczał.
Bardzo nam się Monachium spodobał. Małe, czyste miasto. Dużo zieleni i wiele rowerzystów, którzy mają swoje osobne ścieżki. Im bliżej imprezy tym więcej ludzi było na ulicach. Już coraz więcej widać było facetów w tradycyjnych skórzanych krótkich spodenkach z poprzeczką, a dziewczyny w ich charakterystycznych sukienkach bawarskich. Żeby wejść na teren Oktoberfest musieliśmy przejść przez potrójną linię ochrony. Nawet najmniejsze torebki, czy kurtki, były sprawdzane.
Ale tam było ludzi!!! Chyba jeszcze nigdy nie widziałem tyle osób w jednym miejscu. Znajduje się tam 14 ogromnych namiotów, każdy mieści tysiące ludzi, parę mniejszych namiotów, dziesiątki karuzel, albo innych punktów rozrywki. Jest też wiele miejsc gdzie można kupić jedzenie, pamiątki i wygrać coś w wesołym miasteczku.
Słyszało się prawie każdy język, ludzie przybyli tu z każdego zakątka świata. Niektórzy w bluzach dresowych, inni w marynarkach, a jeszcze inni w bawarskich strojach charakterystycznych dla Oktoberfest. Wiek też był różny. Od malutkich dzieci, które ledwo chodziły, do starszych osób którzy też już miały problemy z poruszaniem się. W Niemczech można pić piwo od 16 roku życia i raczej nikt tego tutaj nie sprawdzał, więc większość ludzi była już w stanie wskazującym na długie uczestniczenie w tej imprezie.
Dobra, trzeba dostosować się do otoczenia, powiedzieliśmy. Na piwo! Wydaje się, że to proste na Oktoberfest. Ale byliśmy w błędzie. Nigdzie poza namiotami nie kupisz piwa, a wejście do nich nie było takie łatwe. Jak się później dowiedzieliśmy to w weekend jest bardzo ciężko wejść do środka. Praktycznie jest to niemożliwe. Miliony ludzi tu przyjeżdża, każdy chce piwa. Próbowaliśmy wejść do wielu, ale bez skutku. W końcu jakoś pokombinowaliśmy i weszliśmy do namiotu Paulanera tylnym wejściem.
Zaraz po wejściu nas wcięło. Co tu się dzieje! Tysiące ludzi pijących litrowe piwo, śpiewających cokolwiek umieją, tańczących na ławkach do siedzenia... Kilkunastu osobowy zespół muzyczny skutecznie im w tym pomagał. Ale klimat! Podobało nam się na maksa. Dobra, zamawiamy po piwie i się bawimy, pomyśleliśmy. Upsss.... kolejna przeszkoda, nie możesz zamówić piwa jak nie masz stolika. Tam nie ma baru w którym można cokolwiek zamówić. No dobra, bierzemy stolik i zaczynamy się bawić. Kolejna przeszkoda polegała na braku wolnych miejsc. Chodziliśmy tam w kółko szukając gdziekolwiek wolnych trzech miejsc. Niestety nadaremnie. Wszędzie było 10 osób przy stoliku.
Wyszliśmy z namiotu i jeszcze próbowaliśmy wejść do paru innych. Nie udało się. Co tu robić? Przecież nie pójdziemy do hotelowego baru. Dowiedzieliśmy się, że dzisiaj, w sobotę, jest najtrudniej dostać miejsce w namiotach. Jutro powinno być znacznie łatwiej, a szczególnie we wcześniejszych godzinach. Najlepiej koło południa. OK, wracamy tu jutro, a dzisiaj idziemy do...... browaru. 20 minut stamtąd na nogach znajduje się najsłynniejszy browar w Monachium, Paulaner.
Droga szybko zleciała (byliśmy spragnieni) i w końcu można było usiąść i napić się złocistego nektaru bogów. W browarze było dużo ludzi, ale spokojnie znaleźliśmy miejsce siedzące. Na początku mieliśmy swój stolik, ale za chwilę dosiedli się do nas ludzie z Izraela. Tak, oni też piją piwo i przyjechali na Oktoberfest!
Fajnie się siedziało i delektowało świeżutkim Paulanerem. Próbowaliśmy chyba wszystkich rodzajów, ale Oktoberfest wygrał i był najlepszy. Szybko zmieniłem ze śmiesznego małego 0.5L kufla na normalny 1L i dalej degustowałem.
Zaczęło się napełniać. Ludzie wracali z Oktoberfest i chcieli się tutaj jeszcze dobić. Byli zmęczeni, śpiewali, albo już spali na ławkach. Trochę próbowaliśmy z nimi nawiązać kontakt, czasami to wychodziło, a czasami nasz niemiecki był za słaby. Browar zamknęli koło pierwszej w nocy. Lubimy nocne spacery po europejskich miastach, więc zakupiliśmy parę piwek na lokalnej stacji benzynowej i udaliśmy się na długi spacer do naszego hotelu.
Trochę przez miasto, trochę nad rzeką, trochę parkami.... tak gdzieś po godzinie dotarliśmy do naszego hotelu. Szybko poszliśmy spać, bo jutro (już dzisiaj) czeka nas ciężki dzień. Ilonka ma urodziny, a jak ja jej nie załatwię ławki do siedzenia (tańczenia) w namiocie na Oktoberfest to nie mam na imię Darek.
2014.11.23 Polska & Włochy (dzień 1)
“Vincent: But you know what the funniest thing about Europe is?
Jules: What?
Vincent: It's the little differences. I mean, they got the same shit over there that we got here, but it's just...it's just, there it's a little different.
Jules: Example?”
Pulp Fiction
Tak więc pierwsza różnica po wylądowaniu na lotnisku we Frankfurcie to Duty Free. Tak, Duty Free jest na każdym lotnisku ale bardzo rzadko jest dostępne po wylądowaniu. I nie mówimy tu o małym sklepiku gdzie możesz kupić małą buteleczkę wina ale o całodobowym sklepie gdzie poza możliwością kupienia whiskey w wymiarze 4,5L możesz też kupić McLarena. Tak więc Darek poczuł atmosferę Świąt i chciał zrobić zakupy ale jak to Daruś zapomniał PINa do karty.
Niedziela, 6 rano....samolot do Krakowa mamy za 2,5 godziny. No to jak najlepiej zabić ten czas? Nie ma to jak dobre niemieckie śniadanie czyli parówki, sałatka ziemniaczana no i.....piwo.... Tak, pomimo ze jest niedziela a Niemcy są bardzo katolickim krajem to zdecydowanie im to nie przeszkadza.....bo przecież każdy jest wolnym człowiekiem (prawie jak w Stanach) i może robić na co ma ochotę bez względu na porę dnia.
Tak więc siedząc przy bramce, piszemy bloga i kończymy nasze śniadanie. Tu chciałam dodać, że jednym z plusów latania przez Niemcy jest fakt, że bary są przy bramce więc nie musimy siedzieć jak te kołki i odliczać minuty.
Następny przystanek – KRAKÓW – mamy nadzieję, że nasze walizki dolecą bo na JFK padł system komputerowy Lufthansy i opisywali nasze bagaże ręcznie....witamy w 21 wieku.
O dziwo bagaże doleciały całe i na czas....tak więc mamy prezenty. W końcu jesteśmy ciocią i wujkiem z Ameryki. Zanim uderzymy na Włochy jeden dzień spędzamy w Polsce.....trzeba się przywitać z częścią rodzinki. A jak to bywa z rodzinką... nie robiliśmy nic innego jak tylko jedliśmy, piliśmy i znów jedliśmy i piliśmy i tak w kółko. Jest to sposób na zabicie JetLaga. Przesiedzieliśmy do 11 w nocy, zmęczeni padliśmy i przespaliśmy całą noc.