Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2019.09.18 Macau (dzień 4)
Wczoraj poznawaliśmy Makau, które jest prezentowane na wszystkich plakatach reklamowych. Przepych, pieniądze i świat wielkich wygranych i przegranych.
Skoro Macau to lepsza kopia Las Vegas to nie wiele rzeczy nas zaskoczyło. Nadal uważamy, że parę rzeczy zrobili lepiej lub na większą skalę ale nadal pachniało to wszystko kiczem i tandetom. Jedna jednak rzecz nas bardzo pozytywnie zaskoczyła - śniadanie. Nie sądzę, że tak dobre śniadanie byśmy spotkali w Las Vegas. Amerykanie zwracają mniej uwagi na to co jedzą i świeżo pieczona szynka nie zawsze zrobi na nich wrażenie. Na nas natomiast tak i rzuciliśmy się na ten kawał mięsa.
Dziś postanowiliśmy odwiedzić drugą część miasta, zwaną Old Macau. Z tego co czytałam to są tam jakieś ruiny, kościoły itp. No i to wszystko było a nawet więcej. Z hotelu wzięliśmy taksówkę. Niby można dojechać tam jakimś lokalnym autobusem ale tak odważni nie jesteśmy a czasu też za wiele nie mieliśmy, żeby się gubić. Taksówkarz zawiózł nas na Senado Square. Pokazał na prawo i powiedział to tu….no dobra. Jak tu to tu… wysiedliśmy, popatrzeliśmy po sobie i stwierdziliśmy, że przed siebie trzeba iść.
Macau, do 1999 roku było kolonią Portugalską. Tłumaczy to dlaczego napisy są zazwyczaj w trzech językach. Chińskim, angielskim i oczywiście Portugalskim. Nadal ten ostatni jest urzędowym językiem. Ciekawe muszę przyznać.
Portugalskich wpływów widać nie wiele. Może troszkę w balkonikach, jakiś kafelkach tu i tam, oraz ilości kościołów. No bo ciężko skojarzyć Macau z krajem katolickim. A jednak…
Stare Makau różni się od nowego wszystkim. Stara część to nie tylko trochę historii ale też bieda, codzienne życie i stare kasyna z lat 80-tych górujące nad miastami (tak naprawdę powstałe już w XXI wieku ale architekturą przypominają Europę lat 80-tych). Macau powstało głównie dlatego, że w Hong Kongu zabronili otwierać więcej kasyn. Wówczas wszystkie inwestycje przeniosły się na pobliską wyspę i tak powstało królestwo hazardu w Azji. Ameryka ma swoje Las Vegas, Europa swoje Monako a Azja Macau. Ciekawe kiedy w Afryce powstaną kasyna. Póki co chyba jednak są za biedni, żeby wszystko przegrywać. Choć kasyna to straty dla bogaczy, ale też praca dla biednych. Tak myślę, że to Macau co myśmy widzieli dziś to jest właśnie dom tych ludzi którzy skakali koło nas wczoraj.
Na szczęście widuje się, że w tej części też budują się nowe budynki. Po wyglądzie myślę, że są to budynki mieszkalne. Zajmie jednak trochę czasu aby wyczyścić miasto z ruder i odbudować większą jego część. Patrząc na te opuszczone i zaniedbane budynki i widząc te ogromne hotele byłam w stanie się założyć, że hotele też są opuszczone. Kojarzyło mi się to z Forum w Krakowie. Dlatego jak Darek stwierdził, żebyśmy poszli do Grand Lisbona to troszkę zastanawiałam się, ale dlaczego…
Ale grzecznie podreptałam za nim.
I muszę przyznać, że było warto. Doszliśmy do dzielnicy gdzie hotele i kasyna były na porządku dziennym. Gdzie czuło się klimat lat 80-tych a jednocześnie, wszystko funkcjonowało, było w idealnym stanie i przepych górował nad formą. Nie są to nowe kiczowate budynki ale stare klasyczne hotele gdzie schody pną się prawie do nieba.
Oczywiście kasyno musi być i to nie tylko w hotelu ale też zaraz obok. O ile kasyno zostało rzeczywiście otwarte w 1970 roku o tyle hotel Grand Lisboa wybudowany był dopiero w 2007 roku. Jednak pomimo, że wybudowany na styl lat 80-tych jest stosunkowo nowym budynkiem.
Jak się dziś przekonaliśmy to w Macau są dwie dzielnice pełne kasyn. Jedna to Cotai gdzie spędziliśmy wczorajszy wieczór i noc. Drugą dzielnicą jest Cathedral Parish, na starej części wyspy. Zdecydowanie są dwa rodzaje ludzi. Ci co preferują przepych i zakupy pojadą do Cotai a tradycjonaliści, którzy szukają kasyn i nie wiele poza nimi zdecydują się na rejony blisko starego Makao.
Zwiedzanie starego Macau zajęło nam mniej czasu niż myśleliśmy. Jednak odległości tu są dość małe i całe “stare miasto” można obejść w niecałą godzinę. Dla bezpieczeństwa wzięliśmy taksówkę spod hotelu Lizbona. Zawsze to lepiej poruszać się od hotelu do hotelu, niż łapać taksówki byle jakie na mieście.
Skoro mieliśmy jeszcze czas to poszliśmy na piwko do naszego hotelu. O dziwo mieli tu piwo z Belgii - zresztą nasze ulubione La Chouffe. Wypiliśmy piwko, spakowaliśmy się i ruszyliśmy na lotnisko. Dziś lecimy liniami Jeju do Korei, do Seulu. Nazwa linii zdecydowanie nie zachęca Polaków do latania, ale my jesteśmy odważniaki i stwierdziliśmy, że będzie takie jeju jeju, że się nie da.
Żeby tego było mało to ja podróżuję na paszporcie tymczasowym. Jak podeszliśmy do Pani to kolejki prawie nie było. Po jakimś czasie debatowania nad moim paszportem kolejka wydłużyła się na jakieś 20 osób. Wtedy poprosili nas żebyśmy przeszli do drugiego okienka i tam w końcu mnie puścili. Choć łatwo nie było. Tutaj też mieliśmy lounge. Jednak Europa i Azja są dużo lepsze niż Ameryka. Tutaj lounge są w miarę dostępne i wcale nie takie złe.
Udało się, liniami Jeju dolecieliśmy szczęśliwie do Seulu. Potem czekał nas tylko pociąg. Lotnisko w Seoul jest oddalone od miasta ponad 50 km. W związku z tym taksówka wychodziła około $100. Tak więc postawiliśmy na pociąg zwłaszcza, że wyczytałam, że mają pociąg ekspresowy który ma tylko dwa przystanki: Terminal 1 i centrum miasta. Niestety ten najszybszy pociąg dziś nie jeździ i musieliśmy wziąć lokalny pociąg który staje na każdej stacji. Już pogodziliśmy się z tym i poszliśmy kupić bilety. A tu zonk….. Bilety można kupić tylko za gotówkę. Naprawdę? Naprawdę na lotnisku gdzie 90% ludzi kupujących bilety to turyści którzy niekoniecznie mają dostęp do gotówki i wolą płacić kartą.
Tak więc z tymi ciężkimi plecakami, poczłapaliśmy do bankomatu, i nawet udało nam się wybrać kasę. Nie było to łatwe bo bankomat mówił do nas w lokalnym języku. Ale daliśmy radę. Kupiliśmy bilety, wsiedliśmy w pociąg a potem metro. I tak zamiast płacić $100 za taksówkę zapłaciliśmy niecałe $10 za bilety za dwie osoby.
Do hotelu dotarliśmy dość późno ale bez problemu. Jednak aplikacja Naver spisuje się jeśli chodzi o nawigację. W Korei niestety Google Maps za bardzo nie działają. Na szczęście koleżanka poleciła mi aplikację Naver, którą używają lokalni. Jest w dwóch językach i jest prosta w obsłudze. Aplikacja pokazuje nawet, którym wyjściem trzeba wyjść z metra. Oni mają każde wyjście ponumerowane przez co wychodzisz dokładnie na ulicę na którą potrzebujesz. A nie że wychodzisz na powierzchnię i dopiero się zastanawiasz co dalej.
Po nocy nie chciało nam się szukać restauracji. Nie byliśmy też strasznie głodni więc postawiliśmy na McDonalds. Porównanie Big Mac’a musiało być….i jak? I jak amerykański. Korea jest jednym z niewielu krajów, które kochają stany. Widać to na każdym kroku. Nawet, krótki spacer z metra (przepraszam subwaya) do hotelu nam to udowodnił. Ilość 7 eleven, przerosła nasze oczekiwania. Tak więc nic dziwnego, że McDonalds w Korei to idealna kopia amerykańskiego. No i subway…..wszędzie na świecie nazywa się metro. Tylko w Stanach i Koreii jest subway, a w Anglii underground.
A dlaczego Korea tak kocha Amerykę? W latach 50 zarabiało się tu $120 na rok. Teraz zarabia się średnio ponad $37 tys. Wszystko to zasługa Amerykanów, którzy pompowali kasę. Po wojnach koreańskich Ameryka dawała biliony dolarów na rozwój tego kraju. A co z tego mają Stany? Mogą tu mieć swoje wojsko i są bardzo strategicznie położeni między Koreą Północną, Rosją, Chinami no i Japonią. Ciekawe jak tu uczą w szkołach ale po zachowaniu ludzi wydaje mi się, że wbijają im do głowy, że wujek Sam jest najlepszy.
2019.09.17 Singapur & Macau (dzień 3)
Stój, idź, szybciej, wolniej, do kolejki, nie tędy, następny, w lewo, w prawo, buty, bluza, laptop, telefon, a po co, a dlaczego.....!!!
Tak już przywykłem do okrzyków i komend „robotów” z amerykańskich lotnisk, że jak na lotnisku obsługuje mnie uśmiechnięty człowiek który zna słowa proszę i dziękuje to aż chce się żyć i wraca wiara, że może świat nie jest cały taki do dupy.
Lotnisko w Singapurze Terminal 4. Jak do tej pory wywarł na mnie największe wrażenie ze wszystkich terminalów na jakich byłem. A byłem na „paru”. Nawet pobił terminal 1,2 albo 3 w Singapurze z tego co pamiętam. Chociaż mogę się mylić, bo niedawno otworzyli tam las tropikalny. Tak, dobrze przeczytaliście - las, z wodospadami i innymi bajerami. Jak za niecałe dwa tygodnie będziemy wylatywać z Singapuru to oczywiście pójdę tam na grzyby i zdam relacje.
Tokyo, Doha, Dubai, Kuala Lumpur, Frankfurt..... te lotniska są świetne, ale dalej terminal 4 w Singapurze wygrywa czystością, organizacją, miejscem czy logistyką. Nie bez powodu lotnisko w Singapurze wygrało po raz siódmy z rzędu jako najlepsze lotnisko na świecie pod wieloma względami.
Jest tam tyle urządzeń, ludzi i miejsca do obsługi pasażerów, że żadnych kolejek nie ma prawa być. Począwszy od przywitania przez obsługę miłym dzień dobry, poprzez odprawę bagażu, kontrolę paszportową do umilania czasu w oczekiwaniu na samolot. Wszystko jest robione z uśmiechem, życzliwością i podziękowaniem za to, że jest się ich klientem.
Zamiast uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy znajdujemy uśmiechniętych celników, którzy służą pomocą na każdym kroku przy odprawie paszportowej czy prześwietlaniu bagażu. Na pewno jak zajdzie potrzeba to odpowiednie służby są w pogotowiu i zareagują odpowiednimi siłami. Ale po co siła i przemoc ma być pokazywana światu, jak nie ma takiej potrzeby.
W ciągu niecałych ośmiu minut od przyjechania na lotnisko byliśmy po odprawie bagażu, z kartą pokładową w ręce, po prześwietleniu, odprawie paszportowej, zdjęciu twarzy do kontroli, odcisku palców... i to wszystko bez śmiesznych TSA Pre, Global entry, Mobile Passport... czy innych temu podobnych zachodnich wynalazków. Chce się - da się!!! Tak to wszystko podsumowałem i aż sobie usiadłem pod drzewkiem z wrażenia. W takim to byłem szoku.
Terminal 4 jest duży. Musieliśmy przejść kawałek żeby dostać się do naszych bramek. Jeżdżą co prawda małe Melexy co podwożą pasażerów, ale my w sumie chcieliśmy się przejść przed lotem. Idąc tak, doszliśmy do.... kina. Nie jest to może kino gdzie wyświetlają filmy (przynajmniej rano ich nie było), ale ciekawe paro-minutowe kabareciki. Wszystko po to żeby jak najbardziej umilić podroż.
Idąc dalej spotkałem pana na wózku co jeździł i zbiera śmieci. Wydaje się to takie proste i logiczne. Nie tutaj. Gostek nie miał co robić. Pewnie bał się, że straci pracę, bo jego wózek był dalej prawie pusty. Nagle szybko zawrócił, myśląc, że w końcu zobaczył śmiecia. Niestety znowu mu się nie udało. Podjechał pod drzewo, a to się okazało, że to tylko listek z niego spadł. Tak, w Singapurze na lotnisku rosną drzewa, krzewy, kwiaty... wszystko po to żeby poprawić jakość powietrza i wprowadzać zieloną atmosferę do naszego zurbanizowanego świata.
Akurat jak tam byliśmy to włączył się system zraszania, podlewania roślin. Naprawdę wzbudzało to podziw i zainteresowanie.
Trzeba to na własne oczy zobaczyć żeby zrozumieć. Jak bym gdzieś oglądał film z tego lotniska to bym powiedział, że to jest niemożliwe. Że człowiek już nie potrafi tak dbać o czystość w miejscach publicznych. Super czyste dywany, non stop wszystko przecierane, układane, poprawiane, odkurzane.....
Mamy wejściówki do Business Lounge. Więc poszliśmy tam na śniadanie. I znowu kolejny szok. Wielkie, potężne, a przede wszystkim otwarte non stop 24/7. Nie jak parę dni temu w Newark, czynne od 12 w południe.
Wszystko oczywiście jest tu za darmo. Poza drogimi alkoholami. Poszedłem jako odważniak i zamówiłem sobie Singapurską Laksa (popularna zupa Azjatycka). Było dobre, aczkolwiek za bardzo pikantne jak dla mnie. Sałatki, soczki, różne kawy, jogurty, croissanty, piwa, wina, podstawowe alkohole... wszystko wliczone. Można się wykąpać, położyć na łóżkach, wszystko żeby umilić podróż.
Pojedzeni wróciliśmy pod nasz rękaw i wsiedliśmy do samolotu. Lecimy do Hong Kong. Wiemy, teraz tam jest nieciekawie. Dzisiaj się tylko przesiadamy na lotnisku na szybki prom i płyniemy do oddalonego o 60km Macau. Za tydzień mamy zwiedzać Hong Kong. Miejmy nadzieje, że się uspokoi. Jak nie, to będziemy musieli pozmieniać plany.
Lecimy liniami Cathay Pacific. Lot ma trwać 4 godziny i koło 14 lokalnego czasu mamy wylądować. Cathay Pacific też należy do piątki najlepszych linii na świecie. Mimo, że lecieliśmy na krótki dystans (w Azji 4 godziny to dalej blisko) to samolot nie był zły. Może nie miał takiego serwisu jak ten co lecieliśmy z NY, czy tyle miejsca, ale miał więcej niż Delta z Nowego Jorku do Pragi. Oceniam ten samolot na 4 gwiazdki w pięciostopniowej skali.
Samolot może był wypełniony tylko do połowy. Ciekawe czy to z powodu zamieszek jakie aktualnie panują w Hong Kongu czy po prostu to jest wtorek rano.
Wilgotność powietrza jest tutaj taka wysoka, że nawet zdjęcia z samolotu nie wychodzą. Wylądowaliśmy w Hong Kongu planowo, a nawet z pół godziny wcześniej. Nie musimy przechodzić przez odprawę paszportową tylko prosto tranzytem ładujemy się na prom do Macao. Do promu mieliśmy trochę czasu, jakieś 1.5h. Lotnisko w Hong Kong jest też potężnym portem lotniczym. Niestety my byliśmy skierowani na piąty poziom gdzie odpływają wszystkie promy. Tutaj lotnisko przypominało bardziej duży dworzec autobusowy, a nie przepiękne lotnisko jakie ponoć Hong Kong posiada.
Bagaży też nie mogliśmy odebrać. Skierowali nas do obsługi promu, do firmy Cotai i wzięli nam kwitki na bagaże. Oni ponoć sami nam odbiorą plecaki i przerzucą na prom. Dokładnie o 15:45 otworzyli bramki i można było iść dalej. Ten kto projektował logistykę portu lotniczo/morskiego miał głowę na karku. Ilość schodów ruchomych mijających się międzypietrani, labirynt korytarzy prowadzący w rożne miejsca, metra z różnymi wagonami które zatrzymują się na odpowiednich stacjach. Dużo tego wszystkiego, ale jest to odpowiednio opisane i nie ma problemu z dostaniem się do wybranego celu.
Wcześniej jak kupowałem bilety na ten prom, to za niewielką dopłatą wybrałem pierwszą klasę. Był to dobry wybór. Nie dość, że mieliśmy cały poziom tylko dla siebie (nikt więcej pierwszą klasą nie jechał) to jeszcze dostaliśmy piwa za darmo i już się zwróciło.
Prom do Macau płynie około 60 minut i ma do pokonania 60 km. Są to szybkie katamarany, które płyną bardzo stabilnie i nawet ich nie rzucało na falach. Ani razu nasze piwa na stolikach nie były zagrożone. W sumie prom by jeszcze szybciej przepłynął ten dystans ale ze względu na lotnisko w Hong Kongu przez kilkanaście minut musiał płynąć bardzo powili. Nie wiem dlaczego.
Z ciekawostek można dodać, że dokładnie rok temu oddali most łączący Hong Kong z Macau. Jest to najdłuższy morski mosto-tunel na świecie o długości 55 kilometrów. Mimo, że ruch w Hong Kongu i Macau jest lewo stronny to na moście się jeździ po prawej stronie. Most jest przeznaczony dla autobusów, taxi i bardzo niewielu prywatnych posiadaczy samochodów.
Niestety tutaj nastąpiły większe problemy z Ilonki tymczasowym passportem. Podeszliśmy razem do okienka, mój paszport został szybko oddany, natomiast do Ilonki została wezwana inna osoba. Kazano mi przejść dalej, a Ilonkę zabrano do innego pomieszczenia. Nawet nie mogłem na nią czekać przy celnikach, musiałem iść tam gdzie się bagaże odbiera. Nie było jej chyba z 15 minut. Ja już bagaże odebrałem a jej dalej nie było. W końcu przyszła lekko wystraszona. Powiedziano jej, że jak ma tymczasowy paszport to musi mieć wizę. Oczywiście jej nie miała. Dobrze, że Polacy o wizę wjazdową do Macau nie muszą starać się wcześniej tylko na lotnisku wbijają. Wszystko musi być płatne gotówką w lokalnej walucie. Na szczęście są na to przygotowani i mają tam bankomat i dzięki temu Ilonka wyszła.
Z portu wzięliśmy autobus hotelowy do Sheraton hotelu. „Niestety” musimy spać w tych hotelach ze względu na Ilonki pracę.
Wjechaliśmy do Macau, które często nazywane jest Las Vegas Azji. Ekonomia tego Chińskiego rejonu administracyjnego w głównej mierze opiera się na turystyce i hazardzie. To widać na każdym kroku. Więcej o Macau i jego historii opiszemy jutro, dzisiaj zabawiliśmy się w turystów.
Macau składa się z paru części. Wzięliśmy hotel w rozrywkowej dzielnicy miasta zwanej Cotai i dzisiaj na tej części się skupiliśmy. Catai jest jak centrum Las Vegas, wielkie potężne hotele z tysiącami pokoi, dziesiątkami barów/restauracji, no i oczywiście najważniejsze, z kasynami na dole.
Na szczęście nas hazard za wiele nie interesuje, ale i tak chcieliśmy spróbować szczęścia i Ilonka postanowiła zagrać na automatach. Na nasze szczęście nic z tego nie wyszło, bo automaty nie chciały przyjąć naszych pieniędzy. Próbowaliśmy dolary z Hong Kongu i z Macao i nic nie brały. Dzięki temu nic nie przegraliśmy i spokojnie mogliśmy iść na dobrą kolację.
A kolacja była pyszna. Steak z dobrym winkiem z Nowej Zelandii dodał nam energii na dalsze zwiedzanie miasta.
Mimo, że była już chyba godzina 22 to dalej było gorąco. Może nie aż tak jak w ciągu dnia, ale wilgotność podchodziła pod 90 procent. Natomiast w środku w kasynach było przyjemnie chłodno.
Tak jak przypuszczaliśmy, większość ludzi w kasynach to przybysze z Chin. Oni uwielbiają kasyna i hazard. Białych to jak na lekarstwo. Po Paryżu udaliśmy się do Pałacu Wynn gdzie wpierw objechaliśmy go całego klimatyzowanymi gondolami a potem już z brzegu oglądaliśmy pokaz fontann.
Odwiedziliśmy jeszcze parę innych kasyn, wliczając Wenecję z jej słynnym placem Świętego Marka.
Wszędzie widać przepych, bogactwo, sklepy najlepszych producentów na świecie. Dużo właścicieli hotelów/kasyn z Las Vegas otworzyło tutaj swoje hazardowe imperia. Nie dziwi mnie to. Makau już w 2012 roku pobiło Vegas jeśli chodzi o zyski i dalej się rozrasta.
Ponoć rząd Chiński nie lubi Makau. Potężne pieniądze (liczone w miliardach dolarów) są tutaj zostawiane, zamiast inwestowane w gospodarkę chińską.
A Macau z otwartymi ramionami przyjmuje przybyszy z północy oferując im wiele atrakcji, żeby tylko zostawili tutaj swoje wypchane portfele. Miasto się rozwija w niewyobrażalnym tempie, ale z głową. Wiadomo, dalej budują nowe kasyna czy hotele ale też inwestują w inne gałęzi przemysłu. Finanse, fabryki zabawek czy odzieży też powstają jak grzyby po deszczu.
My natomiast, pustymi ulicami (wszyscy są w kasynach) wracaliśmy do naszego hotelu. Patrzyliśmy jak to jedno z najbogatszych rejonów świata pomału pogrąża się we śnie. Tylko po to żeby jutro rano się obudzić i od nowa rozpocząć swój 24-ro godzinny cykl.
Jutro zwiedzamy zupełnie inne Makau. Zapraszamy na reportaż.