Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2019.09.26 Hong Kong (dzień 12)
Jak zmieścić 7.4 milionów ludzi na powierzchni 1100 km². Tak, Hong Kong jest jednym z najbardziej zaludnionych miast na świecie. Tak więc jak takie miasto może funkcjonować. Zacznijmy od wybudowania setek wieżowców mieszkalnych i biurowych.
Dołóżmy do tego dwupoziomowe tramwaje, autobusy.
Przenieśmy miasto na dwa poziomy i zbudujmy chodniki na drugim poziomie (nad drogą).
Oczywiście jest też podziemny świat znany jako metro. Tak właśnie funkcjonuje to ogromne miasto położone u podnóża góry Victoria. Victoria Peak jest najpopularniejszą atrakcją w Hong Kongu. Swoją sławę zyskała dzięki przepięknemu widokowi. Tak więc z tego miejsca rozpoczęliśmy zwiedzanie.
Na szczyt można wyjść ale przy temperaturze 30C to nie jest chyba najlepszy pomysł. Do tego znajomi nam doradzili, że to jest trochę strata czasu i jak chcemy jak najwięcej zobaczyć to lepiej jest wziąć kolejkę. Dobry pomysł. Samo dojście do kolejki było wyczynem. Nie pod względem fitness ale wyczynem w sensie przetrwania na ulicy. Uliczki w Hong Kongu (głównie w Central) są super wąskie. My byliśmy tam koło 11 rano a już tłumy krawaciarzy ustawiały się w kolejki do restauracji po lunchu. Pewnie wszyscy brali na wynos bo nie sądzę, że te malutkie restauracje były w stanie pomieścić tyle ludzi.
Aby minąć ludzi, trzeba zejść na ulicę a tu też nie jest łatwiej. Wąska ulica, taksówki i auta jeżdżą cały czas. Ale daliśmy radę. Dotarliśmy pod dolną stację kolejki. Wspominając o autach to oboje z Darkiem byliśmy w szoku jaki tu jest popyt na Tesle. Czasem nawet trzy były zaparkowane na jednej ulicy. Z jednej strony ma to sens bo z Hong Kongu raczej nigdzie się nie pojedzie. Można niby do Chin ale jak już człowiek chce się dostać w fajniejsze części tego kraju to lepiej jest polecieć samolotem. Po drugie jak już kogoś w Hong Kongu stać na lepszy samochód to tym bardziej go stać na samolot. No a do tego dni wolne… w Hong Kongu nie mają za wiele wakacji. Dużo ludzi ma tylko 7 dni wakacji plus parę dni ustawowych świąt, których też nie jest za wiele. Tak więc Tesla się spisuje bo nie musi pokonywać dużych odległości a do tego jest ekologicznie przyjazna no i jaka fancy.
My w Teslę nie wskoczyliśmy, choć na Victoria Peak autem też można wyjechać. My wskoczyliśmy w kolejkę. I wyjechaliśmy na górę. Było stromo. Nie wiem czy jakieś zdjęcie czy film jest w stanie to oddać ale jak już widziałam poboczne budynki pochylone pod kątem prawie 45 stopni to musiało być stromo.
Ale to nie koniec. Po wyjechaniu kolejką przyszedł czas na schody ruchome. Wyjechaliśmy kolejne 6 pięter do góry i wreszcie mogliśmy powiedzieć WOW. To jest widok, który wszyscy znają i który zdecydowanie robi wrażenie.
Czy kogoś kto mieszka w Nowym Jorku i widzi na co dzień wieżowce, taki widok może jeszcze zaskoczyć. Nadal może. Trzeba przyznać , że miasto robi wrażenie.
Spędziliśmy trochę czasu, podziwiając widoki ale słońce dawało o sobie znać i chętnie się schowaliśmy w klimatyzowanym pomieszczeniu. Jak już ochłonęliśmy to poszliśmy do chińskiego więzienia Victoria.
Ta atrakcja została nam polecona przez znajomych, i jest to podobno całkiem nowa atrakcja turystyczna. Po wizycie w Alcatraz lubimy odwiedzać więzienia. Czasem sobie myślę, że jakby były one bardziej dostępne a warunki były dobitniej ukazane to może zmalałaby ilość przestępstw. Tylko niestety w aktualnych więzieniach nie jest tak źle jak bywało np. w Victoria Prison.
W Hong Kongu połączyli zwiedzanie więzienia z ogólnodostępnymi knajpkami i miejscem żeby odpocząć. Tak więc większość ludzi zdecydowanie przychodzi tu aby się zrelaksować. Nawet widzieliśmy parę młodą która robiła sobie zdjęcia. Chyba jednak nie popieram tego wyboru….ale każdy robi to co lubi.
Tak, w Hong Kongu było wiele takich co robili co chcieli i źle skończyli. Można robić co się lubi tak długo jak się nie rani innych. Ci co za bardzo rozrabiali lądowali w więzieniu Victora położonym przy ulicy Hollywood.
Tu już nie mieli fajnie. Standardowo małe cele ale do tego stopnia, że w niektórych latach w jednej małej celi mieszkało po trzy osoby. Do tego więzienie to nie miało nigdy bieżącej wody więc wszystkie potrzeby fizjologiczne załatwiane były do wiaderek. Do tego ograniczanie żywności, ciężka praca i inne kary fizyczne.
Muszę przyznać, że bardzo fajnie zrobili to więzienie i zdecydowanie polecam każdemu. Po więzieniu ruszyliśmy w kierunku wybrzeża. Cały czas do tej pory byliśmy na wyspie. Słyszeliśmy dużo dobrego zarówno o wybrzeżu jak i dzielnicy Tsim Sha Tsui po drugiej stronie (na lądzie). Nie pozostało nam więc nic innego niż przekonać się na własne oczy.
Idąc nad wybrzeże przekonaliśmy się co znaczy zbudować poziomowe miasto. Hong Kong jest zatłoczony. Nikt tego nie zaprzeczy. Żeby jednak ruch pieszych i samochodów jakoś sprawnie szedł to zbudowali chodniki które łączą budynki i ulice ale usytuowane są na wyższym poziomie. Wychodzisz raz na górę i idziesz ile chcesz nad ulicami, tramwajami, autobusami. Ciekawe. Tego chyba nie spotkałam w żadnym innym mieście.
Chodniki oczywiście przechodzą też przez galerie handlowe a co za tym idzie można sobie zrobić przerwę na piwko. Idealne dla zmęczonych turystów.
Marina służy głównie do przemieszczania się na drugi brzeg. A łódek i promów to tu mają trochę. Wygląda, że pływają one non stop i to w różne części lądu. My wzięliśmy Star Ferry….podobno najstarszy prom.
Na promie jak to na promie - latałam tam i z powrotem no bo przecież każde miasto najładniej wygląda jak się na nie popatrzy z oddali. A do tego jak się dołoży, że była noc i wszystkie budynki były ładnie oświetlone to magia jest od razu. Rejs niestety dość krótko trwał i po niecałych 15 minutach znaleźliśmy się na kontynentalnej części Hong Kongu.
Tu nas troszkę wcięło. Chyba, oboje nie mieliśmy jakoś specjalnie wizji czego się spodziewać. Ale nie spodziewaliśmy się na pewno tak różnego świata w stosunku do Central. Tutaj chodniki były szerokie, ludzie spokojnie chodzili, sklepy miały tak czyste szyby, że człowiek myślał, że w ogóle nie ma szyb. Po prostu full wypas. Fakt faktem że trafiliśmy na ich wersje Piątej Alei, więc przepych i bogactwo na każdym kroku ale i tak trzeba im przyznać, że zrobiło wrażenie.
Poszwendaliśmy się trochę, ale wkrótce zapikał mój telefon i dostaliśmy namiary na bar gdzie mieliśmy się spotkać ze znajomymi. Google Maps (najlepszy przyjaciel podróżnika) zaprowadził nas na miejsce i mogliśmy poznać co w Hong Kongu znaczy mieć Happy Hours.
Byliśmy w ponad 40 krajach, w każdym kraju odwiedzaliśmy bary no i niektóre miały Happy Hours niektóre nie. Na pewno najbardziej jak do tej pory w pamięci utkwiły nam Happy Hours w Qatar. Hong Kong też zapamiętamy długo - a dlaczego? Dlatego, że nigdy nie pomyślałam, że Happy Hours mogą tak działać.Po pierwsze są one zazwyczaj do 10 czy 11 w nocy. Po drugie to… Zamawiasz ile chcesz a oni ci potem donoszą… No bo przecież ciepłe wygazowane piwo jest nie dopuszczalne.
Jak to? Normalnie, siedzimy z Darkiem w barze, podchodzi kelner i się pyta ile piw chcemy zamówić bo jest last call. A dobrze mówił po angielsku. No więc my, że w sumie znajomi przychodzą, no to, że niech sześć przyniesie. Siedzimy, siedzimy, znajomi przyszli a on dalej tych piw nie przynosi. No to mówimy znajomym (bo oni lokalni to i język znają), że my zamówiliśmy tylko coś nie przynoszą…. Okazało się, że wszystko pod kontrolą tylko w HK, zamawiasz piwa (możesz nawet z 20 póki jest happy hours) i potem ci donoszą dopóki nie zejdzie do zera. Sprytne, sprytne….ale ile można na tym zaoszczędzić. Myśmy dwudziestu piw nie zamówili więc nawet udało na się wyjść wystarczająco wcześnie z baru - w końcu jutro musimy zdążyć na samolot. Wakacje pomału dobiegają końca i trzeba wracać do Stanów….ale zanim wsiądziemy w dużego ptaka to jeszcze na chwilkę odwiedzimy naszą oazę spokoju czyli Singapore.
2019.09.25 Hong Kong (dzień 11)
O dziwo dzisiaj nie było wielkiego ała-ała. Co prawda schody nie do końca były naszym przyjacielem to spodziewałam się większych zakwasów. Na szczęście nasz hotel posiada windy więc dostanie się na śniadanie było pestką. A windy w hotelu są nie byle jakie. Przypominają mi te z filmów z lat 80-tych. Pamiętacie hotel Lizbona w Macau, który też wyglądał na lata 80-te a był z XXI wieku?
Podobnie jest tu. Hotel jest ogromny, wystrój przypomina bardziej stare klasyczne hotele a powstał może z 10 lat temu. Pewnie naoglądali się filmów amerykańskich i chcieli odtworzyć klimat.
Dziś opuszczaliśmy wyspę Jeju i jednocześnie Korę Południową. Czas odwiedzić kolejny kraj. Tym razem Hong Kong. Jeju nie ma za dużego lotniska. Z jednej strony każdy pomyśli, że to logiczne. Prawda jest jednak, że na Jeju przylatują tłumy turystów. Chyba nie do końca w celach zwiedzania. Na lotnisku Jeju zauważyliśmy ciekawe zjawisko. Za bramkami i odprawa jest sklep duty free, dwie restauracje - nic nadzwyczajnego. To co jest jednak nadzwyczajne to Lotto duty free. Obszar większy niż wszystkie sklepiki i restauracje razem wzięte przeznaczony jest na odbieranie zakupów. W Korei w miastach są duże domy towarowe. Można w nich kupować rzeczy jak duty free czyli bez płacenia podatku. Natomiast ponieważ jest to duty free to odbiór może być tylko po przekroczeniu granicy. To co zobaczyliśmy przeszło nasze wyobrażenie. Było tam chyba z dziesięć stanowisk to obsługi a z tylu były niesamowite ilości plastikowych toreb z zakupami. Prawie co drugi człowiek na lotnisku tam szedł. Azją to jednak strasznie konsumpcyjny naród. Niestety nie można było robić zdjęć.
Lot minął spokojnie ale oczywiście był mały niepokój czy mnie wpuszczą do Hong Kongu na tymczasowym paszporcie. Odpowiedź jest - wpuszczą. Ogólnie nie ma problemu z tymczasowym paszportem. Udało mi się odwiedzić Singapur, Makao, Koreę Południową i Hong Kong. Tylko w Macau musiałam zapłacić 100 HKD czyli około $13 za wizę. Czasem na bramkach tylko dłużej stałam i Pan się pytał co się stało z moim wcześniejszym paszportem ale ogólnie luzik.
Ze względu na ostatnie zamieszki w Hong Kongu z lotniska zdecydowaliśmy się wziąć Ubera. Mój kolega, który mieszka w HK, mówił, że ogólnie jest spoko i nic się nie dzieję, ale zawsze taksówka jest bezpieczniejsza niż metro. Tak więc dojechaliśmy szczęśliwie do hotelu 99 Bonham. Dostaliśmy pokój na 32 piętrze i jak tylko wyjechaliśmy windą na górę to dostaliśmy szoku. Widok niesamowity ale ilość wieżowców to była masakra. Blok na bloku, budynek na budynku. Myślałam, że po NY, Hong Kong nie zaskoczy nas bardzo. Ale to nieprawda. Zaskoczył na maksa. Nie mogliśmy się nadziwić.
Na pierwszy rzut oka Hong Kong nie różni się wiele od innych większych miast. Wysokie budynki, McDonalds, 7 eleven czy inne amerykańskie sklepy, no i bary prawie na każdym rogu. Różnic jednak jest wiele i zauważyliśmy to już od pierwszych minut. Po pierwsze wieżowce. Hong Kong ma najwięcej wieżowców na świecie, 355 budynków powyżej 40 piętra. Na drugim miejscu jest New York, tylko 280.
Po drugie to nowe przeplatające się ze starym. Są budynki bardzo stare, pewnie za niedługo zostaną zastąpione kolejnym wieżowcem ale póki co szpecą miasto. Po trzecie sklepiki. Jak to fajnie mój kolega powiedział, przy takiej ilości ludzi chodzącej codziennie ulicami prawie każdy biznes ma szanse funkcjonować. Widać, że ludność Hong Kongu wzięła to sobie do serca bo prawie każdy skrawek jest zagospodarowany i ludzie handlują czym tylko się da. Nie są tak nachalni jak w Maroku co sprawiało, że ogólnie w mieście czuliśmy się bezpiecznie. Niestety te wszystkie kramy i stragany, które w ciągu dnia wrą życiem w nocy są pozamykane i nie prezentują się najlepiej.
Zawsze jak mamy możliwość to chętnie się spotykamy ze znajomymi z Polski, którzy mieszkają za granicą. Również w Hong Kongu mieliśmy szczęście spotkać się ze znajomymi. Dobrze jest posłuchać jak żyje się w Hong Kongu z punktu widzenia emigranta. A żyje się chyba nie najgorzej bo Europejczyków i Amerykanów na ulicy spotyka się dość często.
Aby nadrobić zaległości w latach przez które się nie widzieliśmy to poszliśmy na piwko do pobliskiego baru. Dzielnica Central, która jest 10 min od naszego hotelu nawet o 10 wieczór tętniła życiem. Były tam zwykle bary, kluby z głośną muzyką itp. Jednym słowem każdy znajdzie coś dla siebie. W barach w Hong Kongu oficjalnie nie można palić, ale można jak są otwarte drzwi. Dlatego wiele miejsc pomimo, że klimatyzowanych ma całą ścianę otwartą, żeby ludzie mogli palić. Bo w HK się dość dużo pali i to prawie każdy pali. Muszę przyznać, że od tego trochę odwykliśmy. Jak restauracja nie ma opcji otworzyć okien/ściany na ulicę to pomimo, że cała jest obklejone „no smoking” to ludzie i tak palą. Dlaczego? Dlatego, że w Hong Kongu właściciel baru nie płaci kary tylko człowiek, który pali. Dlatego restauracje zezwalają na palenie bo nie chcą stracić klienta i na stolikach ustawiają małe metalowe pojemniczki z wodą. To jest sygnał i ciche zezwolenie na palenie. Ciekawe kiedy dojdą do tego, że więcej klientów zyskają jak rzeczywiście będą anty paleniu. Pewnie nie szybko bo ludzie sami muszą ograniczyć palenie, żeby docenić bar bez dymu papierosowego.
Bary w Centro zazwyczaj zamykają koło 1-2 w nocy. I dobrze, bo jutro czeka nas intensywny dzień zwiedzania. Tak więc wróciliśmy do hotelu i spędziliśmy jeszcze trochę czasu podziwiając ogrom tego miasta. Niesamowite ile ludzi było pochowanych za oknami tych wszystkich mieszkań.