2017.03.27 Ateny i Santorini, Grecja (dzień 3)

Kiedy na wakacjach się odpoczywa? Nie wiem, na pewno nie na paro-dniowym wypadzie do Europy.
Wczoraj po intensywnym oglądaniu wielu starych kamieni i braniu czynnego udziału w życiu nocnym Ateńczyków, padliśmy zmęczeni do łóżka. Nie na długo, o 4:30 rano obudził nas budzik i kazał dalej zwiedzać.

Uberkiem na lotnisko i dalej odlot..... Taxi w Atenach jest tanie w porównaniu do komunikacji miejskiej. Na dwie osoby to już powoli przestaje się opłacać brać pociąg na lotnisko, a na jeszcze większą grupę, to już zupełnie nie ma sensu.
Pojechaliście kiedykolwiek na jedno-dniową wycieczkę samolotem? Ja też nie! Na jedną noc tak, ale nigdy żeby rano lecieć, a wieczorem wracać. Kiedyś w końcu musiał być ten pierwszy raz.

Ryanair za €18 przerzucił nas kilkaset kilometrów na południe, na słynną wyspę Santorini. Polecieliśmy tam z dwóch powodów. Po pierwsze, zobaczyć i wyrobić sobie własną opinię na temat najsłynniejszej greckiej wyspy. Po drugie, my zawsze chcemy dalej i dalej. Ateny są najbardziej wysuniętą stolicą w kontynentalnej części Europy, a dla nas to dalej za mało. Dalej i dalej....

Lot był bardzo krótki, trwał cały pączek! Dokładnie, na lotnisku kupiłem sobie duży pączek na śniadanie (chyba największy jaki do tej pory jadłem) i zacząłem go jeść zaraz po starcie. Jak go kończyłem to właśnie lądowaliśmy na Santorini. Ryanair, jak to Ryanair, czasami ma też zalety i nawet o czasie wylądował na wyspie.

Wylądowaliśmy o 8 rano. Lotnisko, jak i autobus lokalny jakim jechaliśmy do "głównego" miasta Santorini miał wiele do życzenia. No cóż, nie zawsze pieniądze z turystyki są dobrze inwestowane. Parę minut po 8 dotarliśmy do miasteczka Fira i zabraliśmy się do zwiedzania. ​​

Ilonka jak zwykle była na maksa przygotowana i zwiedzanie rozpoczęliśmy od starego portu. Nie było to takie proste, bo większa część wyspy jest górzysta i żeby zejść na dół do morza, to trzeba nieźle po klifach na dół zasuwać. Udało się i po jakiejś pół godzinie byliśmy już na dole. ​

Dobrze, że było jeszcze wcześnie i cała wyspa spała, później pewnie jest tu masa turystów. Na dole poza paroma wałęsającymi się lokalnymi niewiele się działo. Poudawaliśmy Greka razem z nimi, porobiliśmy parę zdjęć i zapakowaliśmy się do kolejki linowej, która wywiozła nas z powrotem na górę. ​

Jak później lokalni nam mówili, to jesteśmy w najlepszej porze roku na zwiedzanie Santorini. Marzec, kwiecień, druga połowa września i pierwsza października to jest idealny czas. W zimie bardzo wieje, a w lato jest gorąco na maksa. Temperatury przekraczają 35C (w Atenach nawet 40C), a wilgotność na wyspach jest okropna. Santorini nie jest plażową wyspą. Tutaj prawie nie ma plaż, wszędzie są strome zbocza, które prawie pionowo wpadają do morza.

Nie ma też hotelów. Wszystko to małe, paro-pokojowe pensjonaty z basenem i jacuzzi. W sezonie (lato) ludzie, żeby się ochłodzić siedzą w basenach, popijają coś zimnego i podziwiają wspaniałe widoki.

My na szczęście nie jesteśmy w lato, dlatego mogliśmy iść na hike. Ilonka wybrała dosyć długi "spacer", jakieś 9km. Ze stolicy wyspy Fira, aż na jej północny koniec, do najładniejszego miasteczka, Oia. Przepiękny długi hike ze wspaniałymi widokami, który przechodził przez parę mniejszych miasteczek i trochę górzystych terenów.

Zdziwiła nas ilość małych kościółków po drodze. Na prawdę jest iść dużo, większość ma tradycyjne trzy dzwony i jasno-niebieski dach. Fajnie się wkomponowywały w tą surową, niezalesioną wyspę.

​Po około trzech godzinach dotarliśmy do Oia. Pierwsze co zrobiliśmy do wpadliśmy do lokalnego baru na roku i wypiliśmy po parę piwek. Mimo, że nie było za gorąco to jednak pić się chciało.

Po ugaszeniu pragnienia ruszyliśmy na zwiedzanie Oia. Fajnie się chodzi po miasteczku. Wąskimi, zawiłymi uliczkami do góry i na dół. Nie ma na nich samochodów ani skuterów. Teraz na nich nie było też dużo ludzi, ponoć w sezonie jest tyle turystów, że ciężko jest przejść.

Prawie wszystkie domy pomalowane są na biało, niektóre dachy na niebiesko. Chłodny wiaterek powiewał, bardzo mili zapracowani lokalni, co przygotowywali się do sezonu nas pozdrawiali. Dotarliśmy do końca miasteczka, dalej był już tylko klif i woda. Znaleźliśmy knajpkę w której w cieniu spróbowaliśmy kolejnego greckiego przysmaku, lody z kawą. W wysokiej szklance ze zmrożoną kawą były wrzucone dwie gałki lodów. Nawet to ciekawie smakowało. ​

Lody ochłodziły, kawa pobudziła, a głód zaczął doskwierać. Ilonka wcześniej wyczytała, że w tym miasteczku znajduje się jedna z najlepszych restauracji na całej wyspie Santorini, Laokasti Restaurant. Knajpka jest po drugiej stronie miasteczka, więc znowu "musieliśmy" przez całe przejść i podziwiać cudowne widoki.

Udało nam się nawet znaleźć najbardziej fotografowany kościół na wyspie (a może i nawet na świecie). Santorini każdemu kojarzy się z biało-niebieskimi domkami. Prawda jest taka, że białych domków rzeczywiście jest dużo ale te niebieskie dodatki są tylko sporadyczne.

W restauracji Laokasti w sezonie ponoć trzeba robić rezerwacje z dużym wyprzedzeniem, teraz nie było z tym problemu i mogliśmy siedzieć gdzie tylko chcieliśmy. Zamówiłem gulasz z ośmiornicy, a Ilonka prostokątne sznycelki z szafranem.

Jedzenie było bardzo dobre, ale nie powalało. Jak się szef kuchni dowiedział, że jesteśmy z Polski to podszedł do nas z deserem (Panacota) i powiedział, że on też kiedyś był w Polsce. Niestety nie w Krakowie tylko w Warszawie, na jakimś meczu piłki nożnej.
Fajnie się siedziało i gadało o naszym kolejnym wspaniałym dniu w Grecji. Niestety nie za długo, bo za parę minut odjeżdża już ostatni autobus z Oia do centrum wyspy, a potem na lotnisko.

​Lotnisko na Santorini jest bardzo stare. Potrzebuje na maksa odnowienia. Wiele rzeczy jest popsutych, nieczynnych, a sam wygląd przypomina jakiś opuszczony, stary dworzec kolejowy PRL. Ludzie budują piękne pensjonaty, kafejki, restauracje..... starają się żeby klient wracał, bo turystyka jest najbardziej dochodowym businessem na Santorini. Rząd też powinien coś z tym robić. Drogi, lotnisko, autobusy.... wszystko wymaga odnowienia i rozbudowy. Po to żeby turysta za rok wrócił na Santorini, a nie poleciał np. na Korsykę czy Ibizę.

Mieliśmy trochę czasu do odlotu, więc udaliśmy się do lotniskowego baru. Bar posiada tylko jeden rodzaj piwa! Naprawdę!? Natomiast ma fajny taras widokowy, na którym można było usiąść i obserwować jak pracownicy lotniska radzą sobie z obsługą samolotów. Zupełnie różni się ona od pracy na dużych lotniskach. Mają znacznie więcej czasu, znają wszystkich pilotów, odpoczywają w krzakach przed następnym samolotem.....
Z powrotem do Aten lecieliśmy Olympic Air, trochę lepszy niż Ryanair, a na pewno ma znacznie więcej miejsca.

Dobrze, że Grecy, tak jak i Hiszpanie lubią nocne życie. Na pożegnalną kolację z Atenami udało nam się dopiero dotrzeć około 10 wieczorem. Oczywiście większość knajp była dalej otwarta i serwowała całe menu. Klasyczne greckie jedzenie, jak i czerwone, lokalne wino do mięsa znowu dodało nam energii na nocne szwendanie się po Atenach. Jak zwykle Ilonka znała już ciekawy bar, do którego obowiązkowo musieliśmy zawitać. Wstąpiliśmy do Brettos Plaka. ​

Bar słynie z tradycyjnych, greckich drinków, a także wielu innych nalewek swojej roboty. Na start wzięliśmy Ouzo i Raki. Potem poleciały kolejne wynalazki, ich roboty brandy, greckie wina, jakieś piwa....... Jak zwykle super się siedziało i dyskutowało o wszystkim i o niczym, a także nadrabiało zaległości z blogiem. Niestety Gracjanie dalej uważają, że palenie papierosów jest modne. Rano kawa i papieros to podstawa. Widać dużo plakatów na ulicach, jak ładne modelki palą papierosy. W restauracjach i barach można palić i każdy to oczywiście robi. Na szczęście w restauracjach można tylko palić przy stolikach na zewnątrz, a nie w środku. Natomiast w barach można palić wszędzie. Każdy to robi, kobieta, mężczyzna, wszyscy palą. Zastanawialiśmy się dlaczego rząd tego nie chce zmienić i dopasować się do reszty Europy. Widać, że jednak za bardzo nie ingeruje on w życie swoich obywateli. Jest większa wolność. Ludzie parkują samochody gdzie chcą i nie można przejechać. Na motorach jeżdżą wszędzie. Po ulicach pod prąd, po chodnikach, miedzy stolikami. Pieszy nigdzie nie ma pierwszeństwa, nawet na zielonym świetle musi bardzo uważać. Natomiast na czerwonym wolno przechodzić ulicę jak w Stanach, ale tego nie polecamy. Myśmy tylko raz to spróbowali i mało co nas gościu na motorze nie rozjechał, który nie wiadomo skąd wyjechał.
Nawet na paro-dniowym wyjeździe do innego kraju może się wiele wydarzyć, mnóstwo zobaczyć i się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Podróżujcie jak tylko możecie!!!

Już było dosyć późno jak wyszliśmy z baru i wolnym spacerkiem udaliśmy się w kierunku hotelu. My po prostu uwielbiamy nocne spacery po usypiających, starych miastach. Ok, Ateny może jeszcze nie spały. Dalej było trochę otwartych barów i bardzo chciały nas wciągnąć, ale nie daliśmy się. Wiedzieliśmy, że za parę godzin musimy wstać i dalej zwiedzać.
Szliśmy powili, cały czas widząc oświetlony Akropol, który góruje nad miastem. Przepiękna jest ta budowla. Pomyśleć, że 2.5 tysiąca lat temu człowiek już potrafił coś takiego wybudować. Wybudować po to, żeby później to prawie całe zniszczyć. Ach ci ludzie, sami nie wiedzą co chcą.
Ateny mają też wady. Jedną z nich jest bardzo przestarzały system kanalizacyjny. Po załatwieniu się papierek wrzuca się do kosza, a nie jak w większości krajów do ubikacji. Turyści jednak mają "dziwne" nawyki i często tego nie przestrzegają. Efektem tego są gówna lejące się po ulicach. Osobiście takie widzieliśmy i w podskokach udawaliśmy się do naszego hotelu.

Previous
Previous

2017.03.28 Ateny, Grecja (dzień 4)

Next
Next

2017.03.26 Ateny, Grecja (dzień 2)