2021.01.03-04 Killington, VT (dzień 4-5)
Nie pamiętam kiedy miałem tak długą przerwę od nart. Ostatni raz uprawiałem białe szaleństwo 10 miesięcy, 1 dzień i 22 godziny temu! Nie do pomyślenia, nie? Chyba zapomniałem jak się na nartach jeździ.
Niestety nastały ciężkie czasy. Nie tylko dla narciarzy, ale dla większości ludzi, którzy lubią podróże i nie wyobrażają sobie życia bez nich.
Po długim i pracowitym grudniu w końcu nadszedł Sylwester i nie ma nic piękniejszego jak spędzenie go w górach i na nartach.
Niestety nie było możliwości spędzenia go na zachodzie Stanów, ani w europejskich Alpach. Wybraliśmy stary, dobry Killington w VT.
W czasach pandemii podróżowanie nie jest łatwe, ale jak się chce to można coś wymyśleć żeby było bezpiecznie, przepisowo i ciekawie.
Ze względu na przepisy spaliśmy w stanie NY i dojeżdżaliśmy samochodem do Killington, który to znajduje się w VT.
Około 1.5h w każdym kierunku. Wiem, że jest to kawałek, ale co się nie robi dla nartek.
Droga górzysta, ciekawa, więc się nie nudziło. Niestety nie mogłem tego powiedzieć o samochodzie. Lubię eksperymentować w wypożyczalniach, więc i tym razem jak miałem do wyboru samochód, którego jeszcze nigdy nie prowadziłem, to bez zastanowienia go wziąłem. Wypożyczyłem Infiniti.
Infiniti Q50 3.0 AWD. Wydawało by się, że dobry, mocny samochód. Tak, silnik ma mocny z podwójną turbiną. Co przy w miarę niewielkiej wadze pojazdu daje uczucie mocy i sportowego zachowania. Na tym się kończą zalety...
Źle dobrana skrzynia biegów (duże zrywy), siedzenie ma wiele do życzenia (za krótkie i źle wyprofilowane), głośny samochód przy większych prędkościach, brak ogrzewanych foteli, ładowarek na USB, brak monitoringu martwego pola, małe koła...... lista jest długa. Ogólnie samochód jest mało ciekawy. Dobrze, że mamy go tylko na parę dni, a nie dwa tygodnie, to jakoś damy radę.
W czasach Covid nie można tak sobie przyjechać do Killington i iść na narty. Zanim wyruszysz musisz posiadać dwie rzeczy. Rezerwacje na parking i bilet na narty.
Ja mam sezonowy pass, więc bilet miałem załatwiony, natomiast rezerwacje na parking musiałem robić tygodniami wcześniej. I dobrze, bo jeszcze przed wjazdem do resortu ludzie stali na drodze i sprawdzali każdy samochód. Jak nie miałeś rezerwacji to nie mogłeś jechać dalej. Tym o to sposobem kontrolują ilość ludzi w resorcie.
Udało się, wjechaliśmy na parking! Yuppie, na narty! Byliśmy tak spragnieni nart, że szybko polecieliśmy do pierwszego wyciągu. Kolejki dużej nie było, więc po paru minutach siedzieliśmy już na krzesełku jadącym do góry.
W czasie pandemii tu też są ograniczenia. Na krzesełku siedzi tylko jedna grupa, nie mogą ci nikogo dołożyć. Wraz z kolegą mieliśmy całe krzesełko dla siebie. W kolejce wszyscy muszą być w maskach i trzymać odstęp 2 metry. Nie można być w masce narciarskiej, bo ona ma otwory na nos. Nie można jeść ani pić, bo wtedy musisz odsłonić usta. Wszyscy nawet przestrzegają przepisów i są zadowoleni, że w końcu mogą sobie pojeździć. Za nie przestrzeganie przepisów możesz mieć zakaz jeżdżenia w tym resorcie do końca sezonu albo nawet na zawsze.
Pracownicy Killington bardzo przestrzegają przepisów, bo oni z kolei się boją, że ich sanepid zamknie. A większość z nich przez ostatnie 6 miesięcy była bez pracy.
Wyjechaliśmy pierwszym wyciągiem. Wyżej już było więcej śniegu i lepsza zima. Chociaż nawet na dole nie było tak źle jak na początek sezonu i niestety słabe zimy jakie mamy ostatnio.
Killington ma ponad 150 tras. Otwartych jest około 60. Jest plan, przez dwa dni jakie tu jesteśmy zjedziemy wszystkimi, a przynajmniej tymi ciekawymi.
Duże ograniczenia na parkowanie i na wyciągi ma też swoje plusy. Na trasach było pusto. Mała ilość narciarzy może wyjechać na górę, więc i mała ilość jest na trasach.
Ale nam się chciało nartek. Chciałbym napisać, że bez przerwy jeździliśmy pierwszą godzinę, ale bym troszkę skłamał. Krótkie odpoczynki na trasach musieliśmy robić. Dawno już nie byliśmy na nartach, a oboje ostatnio dużo pracujemy, więc nogi „krzyczały” na nas. Przed następnymi nartami muszę trochę poćwiczyć.
Oboje znamy Killington, więc do lunchu dosyć sporą część tego resortu odwiedziliśmy. Na szczęście w maskach trzeba być tylko na dole w kolejce do wyciągów i w schroniskach. Dobrze, że na nartach można oddychać świeżym, górskim powietrzem.
Dużo ludzi na lunch wybrała swoje samochody zamiast schroniska. Wiadomo, bezpieczeństwo to podstawa. Myśmy też na ten wariant odpowiednio się przygotowaliśmy i mieliśmy piwko i kabanosy w lodówce turystycznej. Czasami bierzemy grilla na narty, ale ten samochód ma za mały bagażnik.
Na parkingu było sporo ludzi, każdy oczywiście przy swoim samochodzie, grillu czy ognisku! Tak, nawet widzieliśmy ognisko. Takie fajne, przenośne jak nieraz się widuje koło domów.
No tak, trzeba podnieść standardy. Grilla często się widuje, zwłaszcza na wiosnę, ale ognisko? Kto ma samochód z dużym bagażnikiem? Ognisko trzeba wziąć!
Po lunchu znowu wróciliśmy na narty. Była niedziela, więc ludzi ubywało z każdą minutą. Byliśmy tak spragnieni nart, że jeździliśmy do końca. Mimo, że pod koniec nogi już ogromnie dawały się we znaki.
Rzadko na wschodnim wybrzeżu zdarza się sytuacja, że jeździ się ponad chmurami. Dzisiaj mieliśmy właśnie taką pogodę. Mimo, że nad nami była dalej kolejna warstwa chmur, to i tak widoki były świetne.
Wybiła godzina 16, zamknęli wyciągi, więc trzeba było wracać do domu.
Tutaj niestety przyjemna część dnia się zakończyła. Zaczął padać śnieg. Ogólnie to dobra informacja dla narciarzy, ale nie jak do domu daleko. Ze względu na pandemię nie możemy spać w stanie VT, tylko w NY. Do pokonania mamy ponad godzinę tym „wspaniałym” samochodem.
Około godziny 17 już tak sypało, że prawie nic nie było widać. Po części cieszyliśmy się, bo jutro będą dobre warunki na nartach, ale niestety droga nie była ciekawa.
Jechaliśmy godzinę dłużej. Ten samochód nie należy do pojazdów, które z łatwością pokonują górskie drogi podczas śnieżycy.
Dzień był długi i wyczerpujący. Nikomu nie chciało się nic gotować na kolację. Dobra, lokalna, świeża pizza, coś na trawienie i oczywiście obowiązkowa gra w ryzyko. Tak właśnie minęły nam kolejne godziny wieczoru. Za długo nie siedzieliśmy, bo przecież jest śnieżyca i jutro trzeba rano wcześnie wstać i znowu jechać ponad godzinę do Killington. Ciężkie jest życie narciarzy podczas pandemii.
DZIEŃ DRUGI (PONIEDZIAŁEK)
Droga do Killington nawet nie była taka zła. Chyba śnieżyca się szybko skończyła i służby porządkowe zdążyły wszystko odgarnąć. Jechaliśmy suchą drogą, ale nawet na poboczach leżało trochę śniegu.
Mimo, że jest poniedziałek, to i tak była kontrola na wjazd na parking. Nawet w tygodniu wszystko jest limitowane.
Samochodów na parkingu i ludzi do wyciągów było znacznie więcej niż wczoraj. Ja wiem, że w nocy spadł śnieg i są świetna warunki, ale przecież jest poniedziałek. Czyżby już nikt w tym kraju nie pracował? Ci co jeszcze pracują, to pracują z domów (czytaj: z krzesełka narciarskiego lub gondoli) czyli jeżdżą na nartach. A ci co stracili pracę przez Covid to dostają dobry zasiłek i mają za co jeździć na nartach, więc też tutaj są.
Ja czasami sprawdzałem maile na krzesełku i wykonałem parę telefonów więc w sumie mogłem się podłączyć do tych co „pracują zdalnie”.
Ilonka też kazała mi zaparkować blisko schroniska, żeby miała wifi, bo musiała parę rzeczy zrobić do pracy z samochodu. Nie ma to jak dniówka zaliczona w takich warunkach.
Widać, że trochę w nocy posypało. Znacznie więcej tras zostało otwartych.
Nawet trasą prosto pod gondolą K1 można było zjechać. Rzadko ta trasa jest czynna, może parę dni w roku. Nic z nią nie robią. Jak spadnie wystarczająco dużo śniegu to ją porostu otwierają i sobie jakoś zjedź na dół
Dzisiaj też prawie cały dzień spędziliśmy na nartach, z mała przerwą na uzupełnienie kalorii.
Pod koniec dnia już jeździliśmy spokojniej i łatwiejszymi trasami, ale dalej można było znaleźć ciekawsze, dziewicze tereny. Nogi były już ostro zmęczone i o kontuzje łatwo. Szkoda, by było zakończyć sezon na początku stycznia. Zwłaszcza jak rok temu zakończyliśmy na początku marca!
Droga powrotna do domu minęła spokojnie i bez żadnych komplikacji. Jak tylko wyjechaliśmy z VT to śnieg się skończył. Widać, że zima posuwa się coraz bardziej na północ. Niedługo trzeba będzie jeździć na narty do Kanady. Jak na razie Kanada jest zamknięta, ale miejmy nadzieję, że szybko ją otworzą.
Rok rozpoczęliśmy na sportowo. Miejmy nadzieję, że taki będzie cały 2021. Jak na razie zapowiada się dobrze. Mamy już trochę planów i rezerwacji zrobionych. Trzy na styczeń! To się nazywa sportowe i optymistyczne wejście w Nowy Rok.
Do usłyszenia...