2021.03.11 Steamboat, CO (dzień 13)
Dziś żegnamy się ze Steamboat. Ale myślimy tu wrócić, nie wiemy jeszcze kiedy ale tak jak Darek pisał we wczorajszym wpisie Steamboat bardzo nam się spodobało. Zdecydowanie miasteczko ma potencjał, ma fajny resort narciarski i ludzie też są przyjaźni. Wczoraj wieczorem poszliśmy pożegnać się z naszą barmanka, w barze spotkaliśmy Joe, którego znacie jako lokalny z pierwszego dnia. Wiem też, że w Steamboat mieszka jeszcze jedna osoba którą znam z pracy. Tak więc świat jest mały a Steamboat wystarczająco duży dla nas wszystkich.
Dziś wstaliśmy bardzo wcześnie. Z hotelu chcieliśmy wyjechać o 8 rano, lepiej wcześniej wyjechać jakby droga była zaśnieżona. Zapowiadają dość duże opady śniegu w nadchodzący weekend ale pomału już śnieg zaczyna sypać. Wiedząc, że mamy do pokonania przełęcz i może być tam trochę śniegu woleliśmy wyjechać wcześniej. Zresztą rano i tak nie wiele się zrobi. Za to wczesne wstawanie się opłaciło bo przywitał nas piękny wschód słońca. Bardzo miły prezent na pożegnanie.
Dobrze, że wyjechaliśmy wcześniej. Niestety tak jak podejrzewaliśmy droga nie była najlepsza i niestety miejscami było dość ślisko więc musieliśmy trzymać małą prędkość.
Na szczęście o tej porze ruch samochodów był mały choć czasem znalazl się jakiś lokalny wynalazek któremu się spieszyło.
Mam najlelszego kierowcę na świecie więc spokojnie i bezpiecznie przejechaliśmy przełęcz. Za przełęczą już było dobrze, odśnieżony asfalt itp.
Po raz kolejny przejeżdżaliśmy przez miasteczko Kremmling i zastanawialiśmy się o co tu chodzi. Miasteczko niby wymarłe, widać jakieś domki ale ludzi na ulicach prawie wogóle natomiast z trzy hotele można naliczyć jak nic. Z pozoru miasteczko aby tylko przejechać, a okazuje się, że ma wiele do zaoferowania. Podobno slynie ono z paru atrakcji dla ludzi kochajacych nature. Są górki, są spływy kajakowe, są rancho i rodeo. Może być tam ciekawie latem….
Nastepnym razem będziemy musieli to lepiej obczaić. Póki co kierowaliśmy się dalej na lotnisko. Po drodze już nigdzie się nie zatrzymywaliśmy. Pojechaliśmy prosto oddać auto, żeby móc jeszcze zjeść jakis lunch na lotnisku…
Nie było to takie proste jakby się mogło wydawać. Większość restauracji jest nadal limitowana a ludzi podróżujących przybywa z każdym dniem. Tam, że musieliśmy oddstać swoje w kolejce. Opłacało się jednak bo mieli świeżo ważone piwo i hamburger też calkiem sobie. Przed nami 4h lotu, potem przeprawa na lotnisku wiec pewnie był to nasz ostatni posiłek dziś…
Uwielbiam oglądać świat z okien samolotu. Tym razem pilot mnie bardzo mile zaszkodził. Bardzo żadko mam okazję lecieć nad Manhattanem. Za zwyczaj ladujemy od strony Long Island. Tym razem miała m możliwość podziwiać Manhattan i jego wystające budynki. Widzicie Empire State Building?
Tęskniłam za tym widokiem. Ja naprawdę uwielbiam latać a dla kogoś kto latał co miesiąc wylot raz na pół roku to za mało. Zobaczymy jak nam pójdzie z testami. Lądując w NY musisz wypełnić forme i oddać na lotnisku. My na szczęście byliśmy przygotowani i formę mialam wydrukowaną wcześniej i wypełnioną w samolocie. Więc nam poszło szybko. Teraz tylko 3 dni kwarantanny, test i znów będziemy mogli planować następny wyjazd…
Małe uaktualnienie. Po 3 dniach siedzenia w domu i nie wychodzenia nawet po zakupy (dobrze, że jest dostawa na telefon) poszliśmy na test. W pierwszym miejscu kazali nam płacić więc niestety musieliśmy szukać innego punktu ale na szczęście po drugiej stronie ulicy był i nawet szybko nam poszło. Bezbolesny test a wyniki mieliśmy na email zanim doszliśmy do domu. Dodatkowo podobno od 1 kwietnia można przylatywać do NY i nie trzeba robić testów czy kwarantanny. Przez te trzy-cztery dni nie dostaliśmy żadnego smsa, telefonu i nikt nas nie sprawdzał. Smsy zaczęłam dostawać po tygodniu ale po potwierdzeniu że mam dwa negatywne testy się odczepili. Czyli da się jak się tylko chce!