2021.09.04 Anchorage, AK (dzień 14)

Czas pożegnać się z Alaską. Oczywiście, że było pięknie - jakżeby mogło być inaczej. Mieliśmy duże szczęście do pogody bo obawialiśmy się troszkę, że będzie padać całe dwa tygodnie. Pomimo, że czasem padało, czasem było zachmurzone to na te wycieczki co najbardziej nam zależało na słońcu mieliśmy wymarzoną pogodę. Dziś rano nie przywitało nas słońce - ale to nic - przywitały nas typowe chmury, zawieszone gdzieś w powietrzu.

IMG_9576_.jpg

Dziś opuszczamy Knik River Lodge i ruszamy na lotnisko. Samolot mamy dość późno, dopiero o 10 w nocy. Jest to nocny lot tzw. red-eye i w NY wylądujemy koło 9 rano w niedzielę. Dawniej bardzo często braliśmy red-eye. Zawsze chcieliśmy wykorzystać minuty wakacji do końca. Potem troszkę z tego wyrośliśmy i wolimy wziąć jeden dzień więcej urlopu niż męczyć się w ekonomicznej klasie przez całą noc a potem iść prosto do pracy. Tym razem nie mieliśmy za bardzo wyjścia bo non-stop samolot z Anchorage do NY liniami Delta jest tylko raz w sobotę i to właśnie jest red-eye. Mamy nadzieję, że pierwsza klasa się spisze i będziemy mogli się wyspać.

IMG_0340.JPG

Olaliśmy śniadanie w pensjonacie bo wczoraj nam w ogóle nie smakowało. Nie dość, że super limitowany wybór to jeszcze jakoś tak to wszystko bez smaku było. Jajka, boczek i ziemniaki są podstawą na każde śniadanie. Nie ważne czy w hotelu, czy w restauracji amerykanie kochają te trzy rzeczy. Czasem w lepszych restauracjach ma się wybór jak na przykład french toast czy pancakes, a już w naprawdę fajnych można dostać tosta z avocado - to się rzadko zdarza a jest chyba najlepszą opcją, przynajmniej dla mnie. Na śniadanie pojechaliśmy do miasteczka Palmer do The Noisy Goose. I tak mieliśmy po drodze, więc czemu nie zjeść czegoś lepszego. Niestety avocado nie mieli więc znów poleciały jajka. Chyba przez następne dwa tygodnie będę jeść tylko granolę, jogurty i owoce. Jakoś na jajka chwilowo nie mogę już patrzyć.

Darek wybrał omlet. Całe wakacje bez omletu to prawie jak nie wakacje. Dobrze, że na koniec udało się i poleciał omlet z reniferem. Kolejną obserwacją jaką mam to ziemniaki. Mówi się, że Polska to ziemniaczany kraj ale Stany chyba jednak nas pobiły. Zacznijmy od śniadania. Nie ważne czy zamówisz croissant, omlet czy jajecznicę to padnie pytanie hash brown czy house fries. Hash brown to starte ziemniaki i troszkę podsmażone na patelni - lżejsza wersja placków ziemniaczanych. House fries najczęściej to smażone małe kawałki ziemniaków. Oczywiście ziemniaki występują też w innych postaciach i często przewijają się w menu amerykanów. Na lunch hamburger no to oczywiście z frytkami a na kolację kawał mięsa no i tłuczone ziemniaki (mashed potatoes). Jakoś wcześniej chyba nie zdałam sobie sprawy jak bardzo ziemniaczany to kraj jest.

Po ciężkim śniadaniu przyszedł czas na pochodzenie trochę po lesie. Na sam koniec zostawiliśmy sobie zwiedzanie parku stanowego Chugach. Ja słyszałam, że park ten to jest taka mini wersja Alaski. Myśląc o Alasce, po głowie chodzą misie łowiące łososie albo wysokie góry jak w parku Denali. W Chugach można spotkać podobno to wszystko tylko w troszkę mniejszej wersji. Pierwszy punkt zwiedzania wybrał Darek. No więc po GPS skręciliśmy gdzie trzeba i wjechaliśmy na drogę na której zaczęły pojawiać się dziwne napisy.

Limit prędkości 25 MPH chyba, że mija się wojsko - wtedy 10 MPH

Limit prędkości 25 MPH chyba, że mija się wojsko - wtedy 10 MPH

Ale jakie wojsko? Czyżby znów nas pytali o jakieś wojskowe ID? Tak już kiedyś było jak się zajechaliśmy na Hawajach… Czyżby historia się powtarzała? Podobno droga jest ładna, widokowa więc jedziemy dalej.

Brama zamykana jest od 22:00 - 06:00

Brama zamykana jest od 22:00 - 06:00

I niby jakiś Amerykanin ma zrozumieć 22:00 - 6:00? Tu nazywa się to military time (czas wojskowy). Coś do czego my przywykliśmy dorastając w Europie, jest używane w Stanach tylko przez wojsko. Tak więc jak ktoś używa godzina 22 to od razu wiadomo, że ma się do czynienia z wojskowym. Ok… na szczęście my rozumiemy te cyferki a skoro bramę dopiero zamykają o 10 pm to mamy jeszcze trochę czasu. To jedziemy dalej…

UWAGA! Armia USA nie przechodzić

UWAGA! Armia USA nie przechodzić

Dobrze, my nie będziemy przechodzić ani się plątać. My tylko grzecznie pojedziemy droga dalej i wyżej…

Droga dla celów armii. Używaj napędu na cztery koła, załóż łańcuchy. Jazda dalej na własne ryzyko.

Droga dla celów armii. Używaj napędu na cztery koła, załóż łańcuchy. Jazda dalej na własne ryzyko.

Napęd na cztery koła mamy, łańcuchów chyba nie potrzebujemy bo śniegu tu nie ma. Inne auta jeżdżą tam i z powrotem to czemu my byśmy mieli nie pojechać i zobaczyć co jest dalej. O ile coś dalej zobaczymy bo z tego wszystkiego, skupiając się na tabliczkach nie zauważyliśmy kiedy wjechaliśmy w chmury.

IMG_9592.JPG

Jak się okazało na końcu jest resort narciarski. To dla tego Darek tu tak ciągnął. Resort nie wielki, ma 3 wyciągi i kilka tras. Pewnie używany jest głównie przez żołnierzy stacjonujących w pobliskich koszarach. Jest też blisko miasta więc jak ktoś chce przed pracą wyskoczyć na parę zjazdów to jest taka opcja.

PXL_20210904_212801504.jpg

Oprócz resortu jest też kilka szlaków i można iść w górę na spacer. Super opcja na krótki wypad w górki po pracy. Dużo ludzi w stanach jak Alaska, Colorado itp ma psy i wychodzi z nimi w góry jako popołudniowy spacer. Zdecydowanie lepsza opcja niż chodnik w Nowym Jorku.

PXL_20210904_212232539.jpg

My już wszystkie górskie ubrania mieliśmy spakowane więc tylko pochodziliśmy po okolicy i podziwialiśmy jesienne kolory. Mamy szczęście, że dokładnie 1 września na większości drzew pojawiły się jesienne kolory. Zdecydowanie dodaje to uroku do i tak pięknej scenerii.

IMG_9595.JPG

Przyszedł czas na moją atrakcję w tym parku. Ja wybrałam dla odmiany drogę asfaltową i dolinkę. Pojechaliśmy w głąb parku do Eagle River Nature Center. Miałam nadzieję, że w końcu uda nam się spotkać łosia. Przecież wjedziemy głębiej w park to już powinien się tam jakiś zabłąkać. Chyba, że znów go turyści przestraszą.

IMG_9603.JPG

Z Eagles River Nature Center jest kilka szlaków. My wybraliśmy najmniejszy ze względu na czas i nasze ubranie. Szlaki są od 30 minut do paru dni jak chce się przejść górami aż do Alyaska Resort w którym byliśmy parę dni temu. Poza 30 minutowym są jeszcze 3 inne szlaki które można spokojnie zrobić w jeden dzień. Jeden z tych szlaków był aktualnie zamknięty ze względu na dużą aktywność misiów. Zbliża się zima i misie muszą się najeść a nic nie smakuje im bardziej niż świeży łosoś. Jak sama nazwa mówi koło Nature Center przepływa rzeka Eagles, która jest bogata w łososie. Tak więc misie polują na rybki a te które uciekną człowiek może potem oglądać w wyższych partiach rzeki.

IMG_9608.JPG

Ten łosoś to ma przekichane. Każdy chce go zjeść. Tak nam się go żal zrobiło, że aż przez parę sekund pomyśleliśmy, że może przestaniemy go jeść, ale szybko sobie przypomnieliśmy jak bardzo nam smakuje i pozbyliśmy się tej myśli. Na 4tys jajeczek jakie są składane, tylko 400 przetrwa. Reszta zostanie zniszczona przez choroby albo stanie się pożywieniem małych rybek. 400 jajeczek przekształci się w narybek (młode rybki). Tu będą na nie czekać kolejne niebezpieczeństwa i tylko 10% z nich zdoła wypłynąć w morze. 40 które przetrwa będzie pożywieniem dla ludzi, fok, ork itp. Z 40 ryb tylko 10% (4) wróci z powrotem do rzeki aby złożyć jaja. Niestety zanim złożą jaja staną się pożywieniem dla misiów i orłów. Tak więc z 4tys początkowo złożonych jajek tylko 2 łososie wrócą aby znów złożyć 4tys jajeczek.

Udało nam się uchwycić kilka łososi pływających w rzece Eagle. Niestety przez odbicie fal świetlnych w lustrze wody trudno było je uchwycić. Ale i tak warto przejść się trasą z Nature Center w kierunku zakola rzeki gdzie gromadzą się ryby. Nad rzeką porobione są deptaki i można z góry oglądać jak łososie pływają, grupują się i ogólnie pooglądać ich zwyczaje. Ja co prawda bardziej zainteresowana byłam tym co jest na ziemi i podziwiając widoki wypatrywałam łosia.

Łosia niestety nie było. Troszkę rozczarowałam się Alaską jeśli chodzi o łosie i misie. Wszyscy straszyli, żebym uważała na misie i łosie ale i tak miałam nadzieję, że z bezpiecznej odległości, z helikoptera, pociągu, statku czy auta zobaczę jakiegoś. Niestety w czasie dwóch tygodni spędzonych na Alasce nie spotkałam, żadnego misia. Łosia widziałam dwa razy z helikoptera i raz z pociągu ale był dość daleko. Poza rozczarowaniem jeśli chodzi o brak zdjęcia dużych zwierząt co myślimy o Alasce?

UWAGA! Wchodzisz na terytorium redneck’ów. Spodziewaj się Amerykańskich flag, uzbrojonych ludzi, modlitw do Boga i muzyki country. Podróżowanie na własne ryzyko.

UWAGA! Wchodzisz na terytorium redneck’ów. Spodziewaj się Amerykańskich flag, uzbrojonych ludzi, modlitw do Boga i muzyki country. Podróżowanie na własne ryzyko.

Nie był to nasz pierwszy raz na Alasce ale wcześniejszymi razami mieliśmy mniej okazji poznać życie lokalnych ludzi. Teraz po przez rozmowy z różnymi ludźmi wiemy, że Alaska choć jest pięknym stanem nie jest do życia dla nas. Tu trzeba lubić bardzo długie zimy, ciężką pracę, samotność i obcowanie z przyrodą. Anchorage które jest największym miastem na Alasce jest małą mieścinką gdy porównać z innymi miastami w Stanach. Ale nic nie pobije “ogródka” Alaski. Piękne góry, lodowce, fauna i flora. A wszystko otoczone zorzą polarną. Jest to też dość drogi stan. Ciężko, żeby coś tu urosło więc wszystko musi być sprowadzane. Jak nie przyjedzie statek z wodą, czy innymi produktami to są pustki w sklepach. To co dopłynie jest droższe, głównie ze względu na koszty transportu. Dla turysty, Alaska jest droga bo jest niedostępna. Dlatego albo zwiedza się ją na własną odpowiedzialność z plecakiem i śpi się w misiolandii. Albo tak jak my, w cywilizowany sposób z przewodnikami i używając różnych środków transportu. Jedno jest pewne - zdecydowanie warto i jest to niezapomniana podróż.

PXL_20210904_223049332.jpg

Chyba najbardziej zaskoczyła nas ilość weteranów wojennych jakich spotkaliśmy na swojej drodze. Był Pan w browarze w Girwood, była przewodniczka która nas zawiozła na początek szlaku w Kenai Fjords NP., i był CJ który pływał łodziami podwodnymi pod lodowcami. Fajnie było spotkać takich ludzi na swojej drodze i poznać ich historie. Nie pytaliśmy się czemu wybrali Alaskę na życie ale podejrzewam, że tu mają spokój. Daleko od problemów zwykłego świata. A ciężka zima, zwierzęta i inne pogodowe nieudogodnienia są niczym w porównaniu z tym do czego przywykli w armii. Z tego co czytałam weterani lubią też być blisko baz wojskowych ze względu na ciągły dostęp do lepszej opieki medycznej i innych przywilejów. Inna sprawa też, jest że swój do swego ciągnie. Dlatego skoro na Alasce są dwie duże bazy wojskowe (Anchorage i Fairbanks) to jest też dużo ludzi z armii (czynnych czy weteranów). Przynajmniej wg. oficjalnych danych są dwie… choć pewnie im bliżej granicy z Rosją tym jest ich więcej. Tak więc przy piwku zawsze jakiś wojskowy może z kimś porozmawiać na wspólne tematy. Takim oto sposobem Alaska ma podobno największą koncentrację weteranów ze wszystkich stanów w USA.

PXL_20210904_224254957.jpg

A jak jedzenie? Najedliśmy się łososia? Tak, łosoś przejawiał się często choć nic nam tak nie zasmakowało jak tuńczyk w nachos podawany w 49th State Brewery. Była to dla nas miłość od pierwszego spróbowania i oboje z Darkiem stwierdziliśmy, że jest to najlepsze co zjedliśmy na tym wyjeździe. Dlatego nie mogło obyć się bez pożegnalnej kolacji właśnie w browarze 49th State. To było idealne zakończenie, idealnych wakacji. Teraz tylko lot z powrotem do domku!

PXL_20210905_002838310.PORTRAIT.jpg

Lot minął spokojnie choć ciężko było się wyspać. Darka fotel był zepsuty i nie rozkładał się na płasko. Załoga próbowała pomóc ale niestety bez skutku. W ramach przeprosin dali nam troszkę punktów. Miło z ich strony. Będzie znów na bilet gdzieś w nie znane. Mój fotel się rozkładał ale i tak średnio się wyspałam. Jednak nie ma to jak własny materac i poduszka. Tak więc po wylądowaniu nie pozostało nam nic innego jak wskoczenie do własnego wygodnego łóżka.

Previous
Previous

2021.09.25 Denver, CO (dzień 1)

Next
Next

2021.09.03 Knik River, AK (dzień 13)