2023.02.05 Vail, CO (dzień 2)
Vail … w ostatnim wpisie pisałam, że Vail kochamy. Ale nie wyjaśniłam za bardzo dlaczego. No więc po pierwsze mamy do niego sentyment. Kiedyś przyjeżdżaliśmy tu co roku (mieliśmy znajomości). Po drugie, wierni czytelnicy pewnie wiedzą, że z Darkiem chcemy być w każdej strefie czasowej a wzieło się to z tego, że nasze pierwsze randki wypadały każda w innej strefie czasowej. Vail było jedną z naszych pierwszych (dokładnie czwartą) randką i oczywiście było w innej strefie czasowej niż pozostałe (Stuttgart, NY, LA+Hawaii, Vail…). Po trzecie Vail jest Europejskie. Nie wiem czy jest inny taki resort w stanach który ma tak duże miasteczko a do tego ma winner schnitzel. Tak, Vail zostało stworzone w 1962 roku na modę Alpejskich resortów.
Brakuje im trochę prawdziwego eurpejskiego klimatu, knajpek w górach, wiosek wchodzących w trasy narciarskie i tras do chodzenia. Ale może to tylko Zermatt ma takie klimaty. Przekonamy się za miesiąc w Chamonix.
Wracając do Vail to mamy więcej powodów, żeby kochać ten resort.
Po czwarte - największy resort w Stanach
Po piąte - przepiękne tereny i potężne “bowle”
Co to jest bowl… najlepiej zapytać ChatGPT
W języku narciarskim, bowl oznacza zwykle obszar, który jest płytko nachylony u podstawy i stopniowo staje się stromszy w górnej części, tworząc półkulę lub misę. Jest to popularne miejsce do jazdy na nartach, ze względu na swobodny, płynny charakter zjazdu i dużą ilość miejsca do manewrowania.
Po szóste - miasteczko… fajne, duże, z podgrzewanymi chodnikami.
Po siódme - za południowe stoki gdzie nie narciarze mogą spędzać czas.
No dobra to skoro jest tam tak idealnie to czemu tylko tam nie jeździmy albo czemu tak rzadko. Bo Vail nie kochamy za ceny. Jedno-dniowy bilet kosztuje $260. Nam udało się wyrwać pracowniczą zniżkę i oczywiście tyle nie płaciliśmy. Ale Darek już myśli, żeby kupić sezon pass Epic na następny rok który pokrywa Vail.
To nasz drugi raz w tym sezonie w Vail. Darek z tatą oczywiście bez zbędnego tracenia czasu ruszyli prosto na stoki. Ja z mamą na spacerek. W Vail jest gdzie pochodzić, można chodzić wzdłóż rzeczki, po parku, miasteczku albo udeżyć na południowe stoki jak ktoś ma większe ambicje. My zadowloliłyśmy się parkami i miasteczkiem.
W między czasie chłopaki szaleli po stokach.
Tak, jest wielki sentyment do Vail. W Polsce spędzałem dużo czasu w Zakopanem i mam sentyment do niego. Bardziej do gór niż do komercyjnego miasta.
W Stanach swego czasu też dużo się jeździło do Vail więc sentyment został.
No bo tak jak Ilonka pisała, Vail da się lubić. A jest co lubić. Wielkie obszary, gwarantowany śnieg, super teren, dobry system wyciągów, „Europejskie” miasteczko….
Jedyne co, to ceny w Vail można nie lubić. Są naprawdę wysokie. Może nie jakieś szalone jak na światowej klasy resort, ale z górnej półki. Oczywiście jak sobie wszystko w miarę wcześniej zaplanujesz i przemyślisz to nie jest tak strasznie. Nie musisz płacić +$200 za bilet, spać za $500 za noc czy pić piwko po $12.
Vail znam dobrze, więc mapy za bardzo nie potrzebuję. Zapięliśmy narty i wsiedliśmy na pierwszy wyciąg. Wprawiony narciarz powie: jak to wsiedliście na wyciąg? Przecież jest niedziela, a gdzie kolejki do wyciągów? Nie ma ich w Vail. Nawet w weekendy. Resort limituje ilość biletów. Nie wiem, czy po miejscach na parkingu, czy po ilości sezonowych karnetów, czy po czymś innym, ale często się zdarza, że nie kupisz biletu na ten sam dzień. My mieliśmy bilety załatwiane, więc ten problem nas nie dotyczył.
Zwiedzanie Vail zaczęliśmy od Golden Peak. Jest to najbardziej wysunięty punkt resortu na wschód. Długie niebieskie trasy i dobrze ubite. Niestety ten rejon też sobie upatrzyły wszystkie kluby i szkoły narciarskie i często dużo tras jest tutaj zamknięta ze względu na ich zawody. Tak też było i dzisiaj. Na lepszych trasach były organizowane zawody. Oczywiście Vail ma 195 tras, więc nie było żadnego problemu. Wzięliśmy kolejny wyciąg i pojechaliśmy dalej.
Po paru rozgrzewających zjazdach na niebieskich trasach pojechaliśmy do słynnych bowli które znajdują się na tyłach resortu.
Bowle mają 7 mil (11km) szerokości. Jest tu gdzie jeździć!
Większość to nieubite zbocza potężnych dolin, gdzie narciarz praktycznie nie ma limitu w wyborze zjazdu. Jedzie gdzie go narty niosą.
Świetny system wyciągów pozwala na szybki powrót w główną część resortu, albo nawet jeszcze dalej wjeżdżać i odkrywać kolejne tereny. Dalej za bowlami znajduje się rejon zwany Blue Sky Basin. Też wielkie obszary, bardziej zalesione. Miłośnicy jeżdżenia po lasach na pewno coś tu znajdą.
Zjechaliśmy parę razy bowlami i wróciliśmy w główną część resortu. Nogi po tych paru długich zjazdach bolały. Zwłaszcza, że większość terenu jest nieubijana albo zmuldzona.
Trochę pobawiliśmy się w głównej części resortu i zjechaliśmy na dół na lunch.
Zjedliśmy go wspólnie z resztą grupy. Kolorado jak i Kalifornia, w ciągu dnia w słoneczku w zimie jest ciepło. Lunche na zewnątrz są bardzo popularne. Czy to w restauracjach na tarasie, czy na ławce w parku, czy w górach na śniegu. Jak tylko jest słoneczny dzień (a jest często) to polecam tego typu przerwę.
Po lunchu wróciliśmy w góry. Już nie pakowaliśmy się w bowle tylko spokojnie, relaksująco w głównej części resortu po niebieskich trasach dokończyliśmy nasz narciarki dzień.
Jesteśmy zwolennikami własnego lunchu na nartach. Ciężko jest przewidzieć jakie będą warunki, gdzie ktoś zajedzie na nartach albo zajdzie na nogach. Czasem jednak udaje nam się spotkać i tak właśnie stało się dziś. Akurat myśmy były w miasteczku, chłopaki nie mieli daleko, żeby do nas zjechać. Znaleźliśmy więc ławeczkę w słońcu naładowaliśmy kalorie kanapeczkami z prosciutto i piwkiem z plecaka.
Po lunchu znów każdy szybko poszedł w swoją stronę. Ostatnie chwile w resorcie, ostatnie widoki, ostatnie zjazdy… i tak zleciał czas do 4pm kiedy to zamykają wyciągi. Nie siedzieliśmy za długo w miasteczku bo w apartamencie czekała pyszna kolacja. Tak więce po małym odpoczynku przy meksykańskim piwku ruszyliśmy spowrotem w kierunku Dillon.
Pomimo, że wiele stanów ma farmy jagnięciny, produkuje wysokiej jakości mięso to Kolorado jest uznawane za numer jeden. W sumie to nie wiem czy to marketing czy rzeczywiście jest najelpsze. Nie da się ukryć, że Kolorado ma najlepsze warunki, idealny teren (przestrzeń i urozmaicenie) i klimat (suchy i wysokogórski). Jednak poza Kolorado podobno Kalifornia, Texas, Wyoming, Utah są w top 5 stanów z najlepszą jagnięciną. Ciekawe. Kiedyś musimy spróbować mięska z tamtych rejonów. My ograniczeni jesteśmy tylko do Kolorado, Australii, Nowej Zelandi i trochę może Szkocji. Chętnie spróbujemy co inni potrafią. Póki co będąc w Kolorado próbowaliśmy co oni potrafią.
A potrafią wiele… kolacja była przepyszna.