2023.08.02 Cathedral Cove, NZ (dzień 3)
Ruszamy w drogę. W Auckland nie ma za bardzo celu siedzieć dłużej niż dzień czy dwa. Jeszcze wrócimy tu na jedną noc w drodze powrotnej ale póki co czas wypożyczyć auto i ruszyć w dalsze rejony.
Dalsze jest w dokładnym tego słowa znaczeniu. Nowa Zelandia może wydawać się mała ale taka nie jest. Schowana na samym południu często jest nie doceniana za swoją wielkość. Powierzchnia Nowej Zelandii jest porównywalna do stanu Kalifornia albo dla lepszego zobrazowania jest większa od Anglii. Położona na mapę Europy będzie się ciągła od Dani do morza Śródziemnego.
Już siedem lat temu przekonaliśmy się, że pokonywanie dużych dystansów w Nowej Zelandii nie jest łatwe. Myśleliśmy, że może północna wyspa z racji bliskości Auckland będzie mieć lepsze drogi ale szybko się przekonaliśmy, że to złudne przekonanie. Dziś i jutro mamy największe dni jeśli chodzi o czas za kierownicą. Wyjeżdżamy w Auckland i kierujemy się w stronę Parku Narodowego Tongariro. Zanim jednak dojedziemy do parku i spędzimy tam dwie noce czeka nas postój w Cambridge.
Na moim bucket list od jakiegoś czasu było zaznaczone miejsce Cathedral Cove. Jest to plaża piaskowa z przepięknymi formacjami skalnymi. Z Auckland jest tam ok. 234 km ale ponieważ mieliśmy cały dzień to stwierdziliśmy, że możemy odwiedzić ten zakątek wyspy.
Jazda po Nowej Zelandii może nie należy do najprzyjemniejszych jeśli chodzi o warunki ale jest bardzo przyjemna jeśli chodzi o widoki. Ta niekończąca się zieleń działa uspokajająco i nawet Darek tak bardzo nie narzekał na jedno pasmowe drogi, tysiące zakrętów i jazdę po lewej stronie. Nowe zakręty to i nowe widoki a widoki tu są piękne.
Droga do Cathedral Cove ma numer 25. Jest to droga gdzie na odcinku ok. 100 km cały czas są zakręty. Zakręt przemienia się w zakręt. Dobrze, że auto mieliśmy z automatyczną skrzynią biegów. Jakby Darek musiał jeszcze zmieniać biegi lewą ręką na tej drodze to by mnie chyba zwolnił.
Droga 25 jest tak słynna, że mają nawet naklejki “Przeżyj drogę 25” (Stay alive on 25).
Dojechaliśmy do Cathedral Cove a tu pisze, że zamknięte. Można niby podpłynąć tam taksówką wodną ale pogoda nie zachęcała. Deszcz pojawiał się i znikał co 15 minut. Ja wcześniej wyczytałam, że taras widokowy jest zamknięty ale doszłam do wniosku, że nam taras nie jest potrzebny, my sobie możemy zrobić spacerek. Zaparkowaliśmy więc niedaleko i chcieliśmy wybrzeżem jakoś przejść. Niestety skaliste wybrzeża mają to do siebie, że ciężko jest miejscami przejść bo skały jak mur oddzielają jedną plaże od drugiej.
Trudno, nie dojdziemy dziś do Cathedral Cove ale plaża na której wylądowaliśmy też piękna…i bez ludzi. Spotkaliśmy dwóch innych zabłąkanych turystów ale poza tym było cicho i spokojnie.
Skoro już byliśmy w tym rejonie to postanowiliśmy spędzić tu troszkę więcej czasu i znaleźć inne atrakcje. Padło na Shakespeare Cliff Lookout, wg. Google wyglądało, że można tam wyjechać, a że było tylko 15 min od nas to czemu nie. Wyjechaliśmy…
Widok super ale od razu wpadła nam w oko plaża, zapomniana, bezludna, niedostępna. Okazało się że dostęp jednak jest. Wiąże się to ze spacerem w dół a potem w górę ale ogólnie nieduży odcinek do przejścia i można podziwiać skały i piękną plażę.
Nawet tęcza nam wyszła.
No tak, deszcz, słońce, deszcz, słońce i tęcza gwarantowana. Bo tęcza to nic innego jak promienie słoneczne odbijające się od kropel wody. I właśnie ten deszcz nas przegonił z plaży. Po tęczy zaczęło padać więc my sru do auta. Troszkę musieliśmy wyjść pod górę na parking ale zanim dotarliśmy do auta znów przestało padać. Typowa pogoda w kratkę.
Z ciekawostek to Lonely Bay (do której zeszliśmy) miała plaże pokrytą muszelkami. Takiej ilości muszelek w jednym miejscu to ja jeszcze nie widziałam.
Pomimo, że Cathedral Cove było zamknięte i nie zobaczyliśmy najważniejszej atrakcji to i tak spędziliśmy tu miło czas podziwiając widoki. Może i lepiej, że Cathedral Cove jest zamknięte i nie ma tu tyle turystów. A może to przez pogodę ich stąd wywiało. Myślę, że jedno i drugie.
Jako bonus atrakcję mieliśmy ujście rzeki. Niespodziewanie na jednej z plaż zobaczyliśmy jak rzeka wpływa do oceanu. Chyba nigdy nie byliśmy przy ujściu rzeki i zawsze się zastanawialiśmy jak to wygląda. Ja z początku myślałam, że to zwykła woda spływa z lądu… no ale w sumie czym jest rzeka jak nie wodą spływającą do morza lub oceanu?
Nie wyglądało to na potężną rzekę, nawet nie wiem czy rzeka ta ma nazwę. Ale widać, że woda płynęła przez znaczną odległość więc ja to nazwę rzeką.
Czas na plażach mijał bardzo przyjemnie bo to są dokładnie plaże które lubimy. Skaliste, piękne widoki, mało ludzi i chłód, że można chodzić w bluzach dresowych.
Niestety pomimo, że pięknie tu, trzeba było się zbierać. Przed nami kolejne 185 km krętymi dróżkami. Tą noc śpimy w Cambridge. Miasteczko nie miało za bardzo wiele do zaoferowania poza fajnym hotelem, blisko jutrzejszych atrakcji. My też po pierwszym dniu jeżdżenia po lewej stronie mieliśmy dość. Dlatego jak spytałam się Darka czy kolację jemy w hotelu czy gdzieś idziemy to wybrał hotel od razu. Na miejscu i bez komplikacji.
Obiad był ok. Hotel nas trochę zdziwił i był idealnym przykładem dobrego marketingu. Spodziewałam się jakiegoś wypas hoteliku nad jeziorem (w końcu nazywa się Hidden Lake Resort) z dobrą restauracją i barem. Nie żebyśmy bar potrzebowali ale spodziewałam się, że będzie miejsce, żeby usiąść przy kominku itp. Jak się okazało to hotel był w zwykłym dwu piętrowym budynku, na dole sklepy na górze pokoje hotelowe. Restauracja, bar, kominek było wszystko razem i jakoś tak nie miało nastroju. My tu tylko na jedną noc przyjechaliśmy więc jakoś nam nie zależało i hotel naprawdę był przyjemny jak na taki, żeby się przy drodze przespać. Natomiast jak ktoś nastawia się na resort i wypoczynek przez tydzień to raczej nie polecam. My po kolacji rozeszliśmy się do swoich obowiązków. Darek pracy - ja bloga i zdjęć. Nie ma lekko, nawet na wakacjach trzeba pracować jak się ma własny biznes.