2024.04.27 London, UK (dzień 3)
Przygodę z Londynem zakończyliśmy w stylu Churchilla, i James’a Bonda. Ostatnią atrakcją przewidzianą do zwiedzania w Londynie była kwatera główna Winstona Churchilla z której dowodził Drugą Wojną Światową.
Podziemia znajdują się w okolicy Parlamentu, zamku Buckingham i 10 Downing Street. Pomimo, że Churchill jak przystało na premiera mógł mieszkać na 10 Downing Street to ze względu na bezpieczeństwo i bliskość centrali dowodzenia przeprowadził się na dół do podziemi.
Teraz podziemne korytarze udostępnione są dla turystów. Więc czemu nie zaglądnąć zwłaszcza, że bardzo podobał nam się film Czas Mroku. Darek nawet oglądał go w samolocie w drodze do Londynu więc w ogóle miał świeżą historię w głowie. Skoro znaliśmy historię to czy nas coś zaskoczyło? Tak! Wielkość podziemi, ilość pomieszczeń, sypialni i innych pokoi oraz co za tym idzie ilość ludzi zaangażowanych w całą operację.
Wiadomo, wojna wymaga poświęceń i wiele ludzi spało w swoich mini gabinetach. Włącznie z Churchillem. On też wolał spać w gabinecie, blisko sztabu dowodzenia i prysznica niż chodzić ze swojej sypialni, codziennie rano i wieczorem, żeby wziąć prysznić.
Pewnie są ludzie, którzy Chirchilla nie lubią, nie podziwiają, i są ludzie w nim zakochani. My nie należymy do żadnych choć zdecydowanie jest jednym z tych przywódców co odznaczali się inteligencją i starali się ją wykorzystać w dobrym celu i pokonania Hitlera.
W podziemiach można nie tylko zwiedzać pomieszczenia gdzie Chirchill negocjował z Roosevelt’em aby dali mu więcej czołgów. Nie zawsze negocjacje były delikatne, czasem rzucanie słuchawkami też było. No ale tak bywa, stawka była wysoka więc i zaangażowanie. W podziemiach można też zwiedzać wystawę poświęconą życiu Chirchill’a. Mnie jednak bardziej interesowały makiety które odzwierciedlały życie załogi podczas Drugiej Wojny Światowej.
Zaangażowanie było wśród całej ekipy Churchilla. Duże ilości godzin, zero weekendów i praca w podziemiach na pewno nie były łatwe ale kiedy wojna jest łatwa. Jednak podziw jaki załoga miała dla Churchill’a był duży i ułatwiał poświecenia. Jak to się mówi opuszcza się szefa a nie pracę.
Po Churchill’u chcieliśmy odwiedzić James’a Bond ale niestety internet zrobił swoje i nie udało się zdobyć stolika. W hotelu Dukes jest bar w którym od 1908 roku siedzieli słynni ludzie a nawet rodzina królewska. Ian Fleming też lubił tam przesiadywać i dlatego umieścił tam James’a Bonda który pił tu sławetne Martini, wstrząśnięte nie mieszane. Słynny drink Bonda to Vesper. Jest to troszkę ulepszona wersja martini. Vespera napić można się też w innych miejscach i dlatego my napiliśmy się go w naszym hotelu i też było super!
Nasz hotel też jest fajny i należy do tych sławniejszych… został on wybudowany pomiędzy 1924 a 1927 rokiem. W 1996 roku został on kupiony przez markę Sheraton…a potem już wiecie, Sheraton został kupiony przez Starwood, Starwood przez Marriott i takim oto sposobem my tam wylądowaliśmy. Podobno hotel ten jest dość popularny do kręcenia filmów i tak nakręcone były tu sceny do oryginalnego filmu Titanic, Złoty Kompas czy Johnny English. W sali balowej królowa uczyła się tańczyć a Nelson Mandela jak został zwolniony z więzienia to właśnie w Sheratonie spał podczas swojej pierwszej podróży do Londynu.
Na kolacje wybraliśmy dziś Mina, ciekawa śródziemnomorska restauracja w mniej turystycznej dzielnicy. Ciekawe tak po ukrywane knajpeczki po wąskich uliczkach.
A’propo wąskich uliczek to pochowane są tam nie tylko restauracje ale też angielskie puby. Pomimo, że padał deszcz (ale to chyba nie nowość w Anglii) to ludzie nadal stali na ulicy przed knajpą ze swoimi piwkami. Ciekawe rzeczy zaobserwowaliśmy w kulturze barowej w Londynie. O pipach z których polewają piwo pisałam wczoraj. To była pierwsza różnica, druga to że bardzo mało ludzi pije/stoi przy barze. W niektórych jest to nawet zabronione. Za to Anglicy uwielbiają stać na zewnątrz i pić piwo na stojąco. Po części pewnie dlatego, że palą papierosy a po części w barach jest stosunkowo ciasno więc lepiej na zewnątrz postać.
Oczywiście my też musieliśmy doświadczyć tego lokalnego rytuału. Ostatnią różnice jaką zauważyłam to, że bardzo mało ludzi (prawie nikt) piję cos innego niż piwo. No tak do pubu się chodzi na piwko….do baru na drinka. No to na zdrowie!