Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2024.05.04-05 Reims, FR & London, GB (dzień 10-11)
Szampan dobra sprawa a szampan w Szampanii to już w ogóle rewelacja. Darek rozpieścił nas pokazując nam świat szampana jaki nie znaliśmy. Do tej pory pijałam szampany które tutaj nawet nie otwierali bo stwierdzili, że są zwykłe. Jak zasmakowałam tych rocznikowych, tych z wyższej półki to aż zachciało mi się ostryg z szampanem. Bo ja szampana ogólnie lubię… a jak jest taki dobry jak te co próbowaliśmy to już w ogóle miód na podniebienie!
Czy mam swojego faworyta? Do tej pory moim ulubionym był Laurent Perrier Rose, ale chyba po tej edukacyjnej wizycie w Szampanii i spróbowaniu czegoś z jeszcze wyższej półki mój faworyt Dom Ruinart. Skłaniam się bardziej na blanc de blancs (białe) ale rose też było całkiem fajne.
Był to drugi raz jak skorzystaliśmy z Darka znajomości w biznesie. Wcześniej byliśmy w Barolo i Barbaresco we Włoszech. Ta wizyta zarówno w Perrier-Jouet i Ruinart była bardziej urozmaicona. Była inna ale zdecydowanie pokazała, że szampan to elokwencja, luksus i piękno. Nie bez przyczyny pije się to na specjalne okazje.
Następnym razem poproszę Pauillac w Bordeaux i Chateauneuf-du-Pape w Rhone. Niestety te rejony muszą poczekać bo nasza przygoda z Francja dobiega końca. Dziś pora wracać. Rodzice szczęściarze mają samolot prosto do domu więc odstawiliśmy ich na lotnisko. My wracamy przez Londyn. Mieliśmy dużo tańsze bilety NYC-Londyn więc teraz czeka nas podróż do Londynu, tym razem samolotem, hotel przy lotnisku i zobaczymy czy wieczorem jeszcze wyskoczymy na miasto na kolację, już bez bagaży.
Odstawiliśmy samochód do wypożyczalni, odstawiliśmy rodziców na samolot do Krakowa i odstawiliśmy siebie do lounge.
A w lounge na lotnisku niespodzianka. Właśnie myślałam o Pauillac (bardzo dobre wino z Bordeaux), a tu mówisz i masz. Chyba pierwszy raz widziałam, żeby tak dobre wino podawali w lounge czy w samolocie. Z szampanem się nie postarali. Szampan to tylko z nazwy był szampanem bo jakość to jak jakieś Sovetskoje Igristoje. Telmont Reserve Brut jest szampanem, ale po tych co piłam to nawet nie dokończyłam pierwszej lampki.
Na lotnisku byliśmy dość wcześnie więc spokojnie mogliśmy nadrobić zaległości z blogiem, z pracą itp. Czas zleciał i przyszedł czas na nasz samolot. Ze względu na krótki lot i zmianę czasu będziemy się cofali w czasie. Wylot z Paryża 18:22, lądowanie w Londynie 18:04. Piękna sprawa.
Sprawa jednak nie była piękna jak wylądowaliśmy. Już na lotnisku w Paryżu próbowałam wymyśleć jak najlepiej się dostać z lotniska do hotelu. Hotel jest na lotnisku więc zakładałam, że transport hotel gwarantuje. Tak przynajmniej jest w Stanach i Amsterdamie (w innych miastach nie korzystałam). Niestety Anglia ma swoje prawa i niestety hotel nie ma autobusiku, żeby woził klientów z lotniska. Na nogach z żadnego lotniska nie da się wyjść (poza Queenstown w NZ). Taksówka… nie powinna być droga, przecież to nie całe 10 minut. Ale niestety lotniska mają dodatkowe opłaty które sprawiają, że cena to jakieś 20 GBP. Hotel polecił autobusy… ale autobus to prawie 7 GBP na osobę… masakra. Wyjścia za bardzo nie mieliśmy. Dobrze, że hotel przynajmniej tani.
Masakra… naciągają tych biednych turystów na maksa. Skoro musimy płacić 14 GBP w każdą stronę, żeby dostać się na lotnisko. A w pobliżu hotelu nie ma żadnego metra to decyzja co robimy z wieczorem była prosta… nic. Odpoczywamy w hotelu, śpimy do południa i relaksujemy się przed ponad 10h podróżą powrotną do NY. Jednak Londyn nie jest tak blisko jakby się wydawało.
Na szczęście w hotelu też był lounge do którego mieliśmy wejście za darmo (dzięki Marriott) i mogliśmy sobie odebrać w piwie to co musieliśmy zapłacić za autobus do hotelu.
O ile Budweiser można nazwać piwem… można jeśli jest Czeski. Ten chyba był Amerykański choć produkowany w Belgii więc już nikt się nie wyzna. Mi smakował bardziej na styl europejski więc źle nie było.
Kolację zjedliśmy w hotelu. Szału nie było. Ogólnie to bardzo dużo w Londynie jest ludzi z Indii. Ich obecność widoczna nie tylko jest jeśli chodzi o pracowników serwisu ale też jeśli chodzi o jedzenie. Widywaliśmy wcześniej w Londynie dużo restauracji Indyjskich, ale szczególnie tu w hotelu zobaczyliśmy ich wpływ na menu. Było dużo potraw które były kombinacją kanapki na styl amerykański z kurczakiem na styl indyjski itp. Dobrze, że hamburger pozostał hamburgerem a omlet na śniadanie omletem.
To było zdecydowanie leniwe zakończenie wakacji. Z hotelowego łóżka przenieśliśmy się do lotniskowego lounge i znów czekaliśmy na samolot który wniesie nas ponad chmury prosto do domku.
Lot minął spokojnie bez większych problemów i opóźnień. Kolejny plus dla Delty. I znów byliśmy w głośnym Nowym Jorku. Chyba coraz gorzej mi się przyzwyczajać bo większej przerwie to tego ciągłego hałasu ulicznego jakim wita cię NY i nigdy nie przestaje. Do następnej wycieczki gdzie znów będzie cisza…
2024.04.27 London, UK (dzień 3)
Przygodę z Londynem zakończyliśmy w stylu Churchilla, i James’a Bonda. Ostatnią atrakcją przewidzianą do zwiedzania w Londynie była kwatera główna Winstona Churchilla z której dowodził Drugą Wojną Światową.
Podziemia znajdują się w okolicy Parlamentu, zamku Buckingham i 10 Downing Street. Pomimo, że Churchill jak przystało na premiera mógł mieszkać na 10 Downing Street to ze względu na bezpieczeństwo i bliskość centrali dowodzenia przeprowadził się na dół do podziemi.
Teraz podziemne korytarze udostępnione są dla turystów. Więc czemu nie zaglądnąć zwłaszcza, że bardzo podobał nam się film Czas Mroku. Darek nawet oglądał go w samolocie w drodze do Londynu więc w ogóle miał świeżą historię w głowie. Skoro znaliśmy historię to czy nas coś zaskoczyło? Tak! Wielkość podziemi, ilość pomieszczeń, sypialni i innych pokoi oraz co za tym idzie ilość ludzi zaangażowanych w całą operację.
Wiadomo, wojna wymaga poświęceń i wiele ludzi spało w swoich mini gabinetach. Włącznie z Churchillem. On też wolał spać w gabinecie, blisko sztabu dowodzenia i prysznica niż chodzić ze swojej sypialni, codziennie rano i wieczorem, żeby wziąć prysznić.
Pewnie są ludzie, którzy Chirchilla nie lubią, nie podziwiają, i są ludzie w nim zakochani. My nie należymy do żadnych choć zdecydowanie jest jednym z tych przywódców co odznaczali się inteligencją i starali się ją wykorzystać w dobrym celu i pokonania Hitlera.
W podziemiach można nie tylko zwiedzać pomieszczenia gdzie Chirchill negocjował z Roosevelt’em aby dali mu więcej czołgów. Nie zawsze negocjacje były delikatne, czasem rzucanie słuchawkami też było. No ale tak bywa, stawka była wysoka więc i zaangażowanie. W podziemiach można też zwiedzać wystawę poświęconą życiu Chirchill’a. Mnie jednak bardziej interesowały makiety które odzwierciedlały życie załogi podczas Drugiej Wojny Światowej.
Zaangażowanie było wśród całej ekipy Churchilla. Duże ilości godzin, zero weekendów i praca w podziemiach na pewno nie były łatwe ale kiedy wojna jest łatwa. Jednak podziw jaki załoga miała dla Churchill’a był duży i ułatwiał poświecenia. Jak to się mówi opuszcza się szefa a nie pracę.
Po Churchill’u chcieliśmy odwiedzić James’a Bond ale niestety internet zrobił swoje i nie udało się zdobyć stolika. W hotelu Dukes jest bar w którym od 1908 roku siedzieli słynni ludzie a nawet rodzina królewska. Ian Fleming też lubił tam przesiadywać i dlatego umieścił tam James’a Bonda który pił tu sławetne Martini, wstrząśnięte nie mieszane. Słynny drink Bonda to Vesper. Jest to troszkę ulepszona wersja martini. Vespera napić można się też w innych miejscach i dlatego my napiliśmy się go w naszym hotelu i też było super!
Nasz hotel też jest fajny i należy do tych sławniejszych… został on wybudowany pomiędzy 1924 a 1927 rokiem. W 1996 roku został on kupiony przez markę Sheraton…a potem już wiecie, Sheraton został kupiony przez Starwood, Starwood przez Marriott i takim oto sposobem my tam wylądowaliśmy. Podobno hotel ten jest dość popularny do kręcenia filmów i tak nakręcone były tu sceny do oryginalnego filmu Titanic, Złoty Kompas czy Johnny English. W sali balowej królowa uczyła się tańczyć a Nelson Mandela jak został zwolniony z więzienia to właśnie w Sheratonie spał podczas swojej pierwszej podróży do Londynu.
Na kolacje wybraliśmy dziś Mina, ciekawa śródziemnomorska restauracja w mniej turystycznej dzielnicy. Ciekawe tak po ukrywane knajpeczki po wąskich uliczkach.
A’propo wąskich uliczek to pochowane są tam nie tylko restauracje ale też angielskie puby. Pomimo, że padał deszcz (ale to chyba nie nowość w Anglii) to ludzie nadal stali na ulicy przed knajpą ze swoimi piwkami. Ciekawe rzeczy zaobserwowaliśmy w kulturze barowej w Londynie. O pipach z których polewają piwo pisałam wczoraj. To była pierwsza różnica, druga to że bardzo mało ludzi pije/stoi przy barze. W niektórych jest to nawet zabronione. Za to Anglicy uwielbiają stać na zewnątrz i pić piwo na stojąco. Po części pewnie dlatego, że palą papierosy a po części w barach jest stosunkowo ciasno więc lepiej na zewnątrz postać.
Oczywiście my też musieliśmy doświadczyć tego lokalnego rytuału. Ostatnią różnice jaką zauważyłam to, że bardzo mało ludzi (prawie nikt) piję cos innego niż piwo. No tak do pubu się chodzi na piwko….do baru na drinka. No to na zdrowie!
2024.04.26 Londyn, UK (dzień 2)
Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje…piękne Polskie przysłowie. Chyba się sprawdza bo wstaliśmy dziś dość wcześnie i w ramach nagrody dostaliśmy piękną pogodę. W Londynie nie jest to gwarantowane a pogoda jest wybitnie w kratkę.
Dzień zaczęliśmy od typowego wakacyjnego śniadania czyli Darek omlet a ja jak najbardziej lokalnie. Może nie miałam wszystkich składników bo brakowało mi pomidorów, pieczarki i kiełbaski ale fasolka była. Fasolka zawsze była dla mnie najdziwniejszym wyborem jeśli chodzi o śniadania ale jak tak się jada to trzeba spróbować.
Dziś w planach mieliśmy Tower of London. Na nogach do Tower mamy z hotelu ponad godzinę ale spokojnie mieliśmy z czasem więc poszliśmy odkrywać kolejne zakątki miasta. Dobra rada - nie planuj więcej niż jednej atrakcji biletowej na dzień. Można połączyć Tower Bridge z Tower of London ale jest to dość męczące. Dwie atrakcje to góra. Więcej to już duża męczarnia.
Londyn ma to do siebie, że jak tylko wejdzie się w ulice poza tymi głównymi gdzie jest Big Ben, Parlament itp. to od razu nie ma ludzi. Czasem tylko przy wyjściach z metra się kotłują ale w miarę szybko się rozchodzą i znów można się cieszyć całą ulicą dla siebie.
Tak więc przeszliśmy przez China Town które tu zmieszało się z Korean Town, kościół St. Dunstan z ogrodami no i Barbacan (Barbican).
Barbakan zasługuje na osobny paragraf albo nawet dwa. Pewnie mało kto wie ale kiedyś marzyło mi się studiowanie architektury. Niestety moje umiejętności malarskie stanęły na drodze i skończyłam na zarządzaniu… W każdym razie zamiłowanie do architektury i podziwianie ciekawych projektów zostało mi. Kupiłam sobie nawet książkę 1001 budowli które musisz w życiu zobaczyć. No więc przed wyjazdem do Londynu kilka naniosłam na mapę. Wiem, że wszystkich nie zobaczę ale jak coś jest w miarę po drodze to czemu nie zerknąć. I takim właśnie budynkiem jest Barbican.
W miejscu gdzie teraz stoi Barbican w 1940 na powierzchni 35 akrów (14 ha) zniknęło wszystko. Oczywiście na skutek bombardowania. Po wojnie London County Council (LCC) zleciło architektom zaprojektowanie kompleksu z dużą przestrzenią i jak największą ilością mieszkań. Ciężkie do zrealizowania, nie? Nie było to łatwe. A do tego nadal mieli w okolicy stare mury miasta i inne ruiny które fajnie by było utrzymać. Architekci postanowili się wzorować na Wenecji i zrobić miasto pozimowe. Wyszło im to super. Z jednej strony masz przestrzeń, ogródki, kanały itp. Z drugiej masz mostki i duże wieżowce mieszkalne.
Z jednej strony przypomina mi to Nową Hutę, Ruczaj czy inne dzielnice Krakowa gdzie do wieżowców nie było fajnie wchodzić, z drugiej jest to arcydzieło architektoniczne. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się w tym Barbakanie wstąpić na jakąś przerwę na ochłodzenie ale niestety poza ławeczkami to nie mieli wiele do zaoferowania i może i dobrze bo przestrzeń ma służyć mieszkańcom a nie turystom szukających Instagramowych zdjęć.
Po Barbakanie uderzyliśmy w stronę Tamizy. Przecież przy rzece na pewno będzie jakiś fajny bar. W Anglii niestety nie jest tak łatwo z barami jakby się wydawała. Są ulice gdzie masz pub na pubie a potem głucha cisza. W okolicy zabytków jest z tym gorzej bo pewnie wszystko zabytkowe i nie można dotykać więc jak doszliśmy do Tower of London to nie mieliśmy dużego wyboru. Weszliśmy do jedynej miejscówki w okolicy, Gunpowder.
A co to za mały kufelek… fajny nie? Darek sobie zamówił normalne piwo a ja wiedziałam, że wolniej piję więc spytałam się czy mają coś mniejszego… no i mieli. Trochę mi to przypomniało trzęsienie ziemi w NY vs. trzęsienie ziemi w Kalifornii, takie mini mini.
Po przerwie ruszyliśmy na zwiedzanie Tower of London. Co to jest Tower of London to ciężko nazwać. Tak naprawdę to chyba było wszystko.
Wybudowane zostało jako pałac Wilhelma I Zdobywcy. Przez parę wieków pełnił taką funkcję. Pamiętajcie jednak, że w XI, XII wieku itp to pałac i stolica byli tam gdzie król. Królowie podróżowali wtedy dużo albo powinnam napisać długo. Ponieważ podróżowali ze wszystkim włącznie z meblami to ich poruszanie było ograniczone do parudziesięciu kilometrów na dzień. Tak więc pierwsi mieszkańcu Tower of London spędzali tam tylko ok 50-60 dni w roku.
Tower of London pełniło też rolę więzienia, miejsca egzekucji, arsenału, mennicy a teraz nawet sejfu dla klejnotów królewskich.
Co zapamiętałam z tego najbardziej? Ładny widok na Tower Bridge, przepiękne korony i insygnia królowej i misia polarnego na łańcuchu co łowił ryby w Tamizie.
W Tower of London przez długie lata przebywały dzikie zwierzęta. Królowie i władcy krajów bowiem dawali sobie w prezentach egzotyczne zwierzęta jako gest szacunku. I takim oto sposobem w Tower of London wylądowały małpy, lwy, węże, strusie i wiele innych ciekawych gatunków. Znalazł się też miś polarny. Aby jednak miś mógł nadal polować na ryby został przywiązany do muru łańcuchem i mógł sobie wskakiwać do rzeki kiedy tylko chciał. Masakra, czego to ludzie nie wymyślą a tym bardziej ludzie z kasą i władzą. Ostatnie dzikie zwierzę zostało oddane do Zoo w 1832 roku.
Tower of London nie miał najlepszego audio guide. Mieli parę ciekawych historii o więźniach których napisy w ścianach można oglądać do dziś, o klejnotach królewskich czy innych ciekawostkach z życia. Niestety jednak było to dość ciężko śledzić. Brakowało nam czegoś w stylu, naciśnij w tym miejscu 1 w tamtym 2 itp.
Troszkę czasu jednak zeszło w Tower of London. Jest to dość duży teren więc jak się chce zaglądnąć w każde miejsce to tak z 3h dobrze jest poświęcić. Do tego jak się chce zobaczyć korony i inne insygnia królewskie to trzeba postać w kolejce bo troszkę limitują liczbę ludzi. I dobrze, bo jakby na raz wszyscy się rzucili to by było nie ciekawie.
Jedyne na co mieliśmy czas po Tower of London to szybkie przekąszenie czegoś… a tym czymś okazało się tradycyjne angielskie fish and chips (ryba z frytkami). Bary angielskie mają swój klimat. Bardzo często są tu kominki, nie które jeszcze działają. Po drugie jedzenie mają barowo angielskie jak właśnie ryba z frytkami czy jakiś inny prosty specjał kuchni angielskiej. Ciężko natomiast spotkać skrzydełka z kurczaka, zapiekany ser itp. No i dobrze, nie wszystko musi być zamerykanizowane.
Co mi się jeszcze podoba to świeżość piwa w Anglii. Używają oni troszkę innych pomp do polewania piwa. Tutaj też nie dali się zamerykanizować (zresztą oni są z tym amerykanizowaniem się oporni). Angielskie pompy są przeznaczone do lekkich piw typu lager. Angielski system sprawia, że piwo jest mniej gazowane. Dziwne bo wydawało mi się, że bardziej widziałam tańczące bąbelki w szklankach w Anglii ale może to tylko takie złudzenie. Amerykański system używa więcej CO2 do pompowania piwa z beczki przez co piwo staje się bardziej gazowane, ale połączenie między beczką a dystrybutorem (nalewakiem) może być dłuższe.
Dziś nie śpimy w Lodynie. Jedziemy na obrzeża do naszych przyjaciół. W Londynie jak i w Nowym Jorku mało ludzi, którzy mają dzieci mieszka centralnie w mieście. Większość wybiera obrzeża gdzie mogą mieć domek z ogródkiem, spokojniejsze życie a dzieci lepszą szkołę. Miasto oczywiście widzi potencjał w tym rozwoje i na szczęście wspomaga okoliczne miasteczka lepszymi połączeniami z centrum. Do tej pory do naszych przyjaciół jeździliśmy pociągiem. W tym roku jednak spotkała nas niespodzianka, pociągnęli do nich metro.
Wow… Linia Elizabeth jedzie od Lotniska aż do Shenfield i przecina centrum Londynu. Cała linia ma długość 118 km (73 mile) i jest stosunkowo nowa, otwarta w 2022 roku. Widać, że jest nowa. Perony są już fajnie zabudowane więc nikt przez przypadek nie wskoczy na tory. Pociągi są nowe, wygodne, szersze i długie. Do tego nie mają wagonów tylko co tak zwanym wężem czyli wszystko jest połączone. Aż dziw, że nie ma tam bezdomnych… ale nie ma. W metrze w Londynie nie spotkaliśmy bezdomnych… na ulicy się zdarzał. Mało ale bywali. Czyli da się mieć metro z mega długą trasą i bez bezdomnych… ciekawe kiedy NY dojdzie do takiego poziomu inteligencji. “Mind the gap” które jest taką samą atrakcją turystyczną jak szczury w Nowojorskim Subwayu nadal jest. Ciekawe, że nie potrafią ogarnąć, żeby przerwa, stopień i inne nierówności między podłogą pociagu a peronem zniknęły.
2024.04.24-25 Londyn, UK (dzień 1)
Zatęskniło nam się za Europą. Lubimy Europę i raz do roku staramy się ją odwiedzić. Jakoś tak wyszło w zeszłym roku, że nam się nie udało spędzić ani jednej nocy w Europie (shh…Polska się nie liczy). Tak więc w tym roku trzeba to nadrobić. Tak mi się tęskniło za Europą, że co jakiś czas sprawdzałam bilety lotnicze i nagle bum…. 50tys punktów i możemy lecieć do Londynu. Wow… trzeba wykorzystać. No ale jak Londyn to może od razu Paryż bo po co latać tam i z powrotem przez ta dużą kałużę. Zwłaszcza, że Darka rodziców marzeniem było zobaczyć Paryż… a marzenia są po to żeby je spełniać.
Dla mnie Londyn jak dla Darka Paryż, dla Darka Londyn jak dla mnie Paryż. Tomato, tomato… ale tak serio… Darek był w Paryżu z 6 razy… dokładnie tyle ile ja byłam w Londynie. Natomiast on w Londynie był tylko dwa razy, dokładnie tyle ile ja byłam w Paryżu.
Pomimo, że oboje byliśmy w Londynie to nigdy tak naprawdę nie bawiliśmy się w turystów. Nigdy nie byliśmy na Tower Bridge, Tower of London…jedyną atrakcję turystyczną jaką zaliczyliśmy było London Eye, czyli młyńskie koło.
Tym razem, śpimy przy Hyde Park. Zakupiliśmy bilety na główne atrakcje i jesteśmy gotowi nadrobić zaległości. Już wiemy, że nie uda nam się odwiedzić króla (Buckingham Palace), parlamentu i wielkiego Bena (Big Ben). Te atrakcje są czynne głównie w lipcu jak wszyscy są na wakacjach w Szkocji. Kiedyś narobimy….polecimy do Londynu na parę dni a potem na północ do Szkocji albo na Wyspy Owcze.
Póki co jest jest 7pm a my siedzimy na lotnisku, podziwiamy samoloty i pijemy piwko…wakacje oficjanie rozpoczęte!
Udało się dolecieć bez problemów i opóźnień. Mam nadzieję, że nie zapeszę ale póki co rok nie ma najgorszych statystyk jeśli chodzi o opóźnienia.
Z lotniska do hotelu dojechaliśmy metrem. Rozważaliśmy różne opcje, ekspessowy pociąg (droższy i trzeba się przesiadać), uber/taxi (droższe a i tak stoi w korkach i jedzie tyle co metro. Tak więc stanęło na lokalnej tubie czyli underground (metro). Słowa subway nie można tu używać. Subway w Stanach to metro tu przejście podziemne. Choć o ile oznaczenia Subway widzialam dość często jakieś 15 lat temu tak teraz widzę, że zmienili to na underpass. Chyba za dużo Amerykanów tu przylatuje i się dezorientowali.
Jak Europejczyk przyjeżdża do Stanów to mówi jakie tu wszystko duże. Jak Amerykanin przylatuje do Europy to oczywiście mówi jakie to wszystko małe. Siedzieliśmy w tym ichniejszym metrze i się zastanawialiśmy jak oni ogarniają godziny szczytu. Pomyśleliśmy, że pewnie Londyn jest mniejszy niż NY….ale to nie prawda. Londyn ma ponad 1mln ludzi więcej (9.5 M vs 8.1 M). Natomiast jest trochę mniej zaludniony bo powierzvhniowo jest dwa razy wiekszy od NY.
No to zaskoczenie. Jak takie dość małe wagoniki przerzucą tyle ludzi do ich moejsc pracy o spowrotem. Pewnie chodzi o skoncentrowanie ludzi. No tak, w NY wszystko skoncentrowane jest na Manhattanie i 1.6M ludzi codziennie tam jedzie. W Londynie jest London City ale też biura są rozrzucone w innych częściach miasta. Tak więc do London City dojeżdża dziennie tylko 360tys ludzi.
To, że Londyn jest większy niż nam się wydawało, przekonaliśmy się idąc na naszą pierwszą atrakcję czyli Tower Bridge. Po krótkiej drzemce ok. 2h ruszyliśmy na miasto. Ambitnie myśleliśmy dojść tam na nogach. Przecież trzeba robić kroki. Niestety po przejściu 15 min zobaczyliśmy ze ciężko z tym przesuwaniem się na mapie i wskoczyliśmy w metro.
Metro było dobrym pomysłem bo oczywiście przywitała nas typowo angielska pogoda. Padało… i właśnie w tym deszczu musieliśmy stać w kolejce na Tower Bridge. Dobrze, że most jest zadaszony i całe zwiedzanie polega właśnie na wejściu to wież i przejściu góra, mostkiem łączącym dwie wieże.
Budowa mostu rozpoczęła się w 1886 i trwała 8 lat. Był to jeden z wiekszych i zaawansowanych mostów jakie wtedy istniały. Wyzwanie było stworzyć most który nie przeszkadzał w poruszaniu się statków po Tamizie a jednocześnie łączył dwa brzegi rzeki w celu transportu ludzi.
Połączenie dwóch wież na górze pierwotnie służyło ludziom. Miało na celu udostepnienie przejścia na drugą stronę nawet jak most jest podniesiony. Ze względu na małe zastosowanie przejście zostało zamknięte w 1910 roku. Teraz przejście na górze to jedna z większych atrakcji turystycznych. Zwłaszcza, jak zrobili szklaną podłogę i można oglądać przejeżdżające samochody.
Most jest podnoszony, żeby mogły pod nim przepływać statki. Aż do połowy XX wieku napędzany był parą. Nadal można zejść do podziemi i zobaczyć starą maszynerię.
Podobno maszyneria taka czysta była nawet w czasach używania. W przerwach między podnoszeniem mostu załoga czyściła o dbała o każdą część. W 1894 roku most był podnoszony 20-30 razy dziennie. W 1976 20-30 razy na tydzień.
Po moście nie spieszyliśmy się już nigdzie na żadną konkretną godzinę i w końcu mogliśmy się napić pierwszego piwka w Londynie w typowym barze z kominkiem.
Byliśmy dość daleko od hotelu, na szczęście przestało padać więc mogliśmy się powłóczyć i na nogach wrócić do hotelu. Włóczenie jest fajne bo zawsze można coś ciekawego zobaczyć, zwłaszcza jak robisz duże dystanse… jakieś 20tys kroków zrobiliśmy ale za to po drodze mogliśmy zobaczyć i Trafalga square, i Piccadilly Sqr … i parę innych ciekawych miejsc jak Graffiti Tunel.
Dzień nas zmęczył. Prawie nieprzespana noc, długi dzień pod kątem chodzenia i jet lag nas dołapał. Dlatego po kolacji meksykańskiej jak to się mowi grzecznie prysznic, paciorek i do łóżka. Dobranoc i do jutra!
2018.09.21-22 Londyn, Anglia (dzień 1)
Po 7 latach w Stanach staliśmy się „cliché” i na moje urodziny polecieliśmy do Paryża. No tak, jest to na maksa modne i wiele ludzi zrobiłoby wszystko za urodziny w Paryżu. Dla nas jest to jednak znów zrządzenie losu czyli cen biletów. Mieliśmy lecieć do Portugalii ale trafiły się bilety do Francji w dobrej cenie to znów skorzystaliśmy. Będąc w Paryżu i nie odwiedzić naszych przyjaciół w Londynie byłoby grzechem więc i Londyn załapał się na listę.
Takim oto sposobem jest piątek a ja na pytania w pracy „jakie plany na weekend?” odpowiadam „Londyn i Paryż”. W nowej firmie jeszcze nie przywykli do moich weekendowych wypadów do Europy.
Po raz pierwszy lecieliśmy liniami amerykańskimi do Europy. Wybór padł na Delta. Zdecydowanym plusem jest TSA Pre. TSA Pre to program, który pozwala ci przejść szybciej przez bramki. Jest to płatny program i muszą cię prześwietlić na dziesiątą stronę. My mamy TSA Pre i od opuszczenia taksówki do napicia się piwa w barze przy bramce, zeszło nam 15 minut z zegarkiem w ręce. Tak to można podróżować. Same linie, serwis i samolot były OK ale szału nie było. Na szczęście nie był to też mały i ciasny Aeroflot. Zobaczymy jak będzie w drodze powrotnej.
Będąc w Londynie chcieliśmy coś zobaczyć. Ponieważ, ważne punkty Londynu mamy już zaliczone (to był mój 6 raz w tym mieście), to chcieliśmy się przejść trochę po mieście i po SOHO, odwiedzić Neal's Yards i odwiedzić prawdziwy angielski bar.
Z lotniska Heathrow do centrum Londynu jeździ fajny pociąg. W 15 minut możesz już być w centrum. Pomimo, że bardzo lubię ten pociąg to tym razem zdecydowaliśmy się na metro. Fajnie, że metro w Londynie dojeżdża na lotnisko. Jest to szybsza opcja i wcale nie dłuższa jeśli musisz się dostać do stacji Covent Garden. Dzielnica Neal's Yard słynie z małych knajpek, wąskich uliczek i kolorowych domków.
Zanim jednak ruszymy w miasto chcieliśmy naładować akumulatory a do tego potrzebowaliśmy dobrej kawy. W Anglii brunch nie jest tak popularny jak w Stanach. To znaczy jest określenie branch'u ale ludzie jeszcze nie traktują to jako jedyną atrakcję na sobotę czy niedziele. Restauracje które są otwarte w weekend rano są raczej małe a ludzie zamawiają częściej kawę niż sławetną mimosę czy Bloody Mary.
Po dobrej dawce kofeiny ruszyliśmy na spacer. Neal's Yard rozczarował nas wielkością. Spodziewałam się całej dzielnicy a zobaczyłam nic innego jak skrzyżowanie dwóch ulic. Domki rzeczywiście są urodziwe, zadbane, kolorowe ale poza podejściem i zrobieniem tam zdjęcia nie bardzo można tam spędzić więcej czasu. Na szczęście w okolicy też jest miło więc spacerek mieliśmy fajny.
Niestety pogoda była typowo angielska i padał deszcz. Przeszliśmy się kawałek, porobiliśmy troszkę zdjęć i wg. starego dobrego powiedzenia poszliśmy do baru – w końcu była typowa barowa pogoda. Pomimo, że była dopiero 2 po południu to bary były już pełne. Zauważyliśmy jednak, że większość ludzi wchodziła tam na jednego drinka, jedno piwo albo jedna coca-colę i szła dalej. Tak, zdarzały się przypadki, że weszła para i obie osoby zamówiły coca-colę. Zdziwiło nas to trochę, że wolą pójść do baru niż jakiejś kawiarni ale przecież bary są nie odłączą kulturą anglików.
Przyszedł jednak czas, żeby jechać odwiedzić naszych przyjaciół. Wsiedliśmy w pociąg i ruszyliśmy do Deadwood czyli Brentwood. Spędzenie wieczoru z przyjaciółmi było jak zwykle bardzo miłe. A rano w niedzielę udało nam się nawet zjeść angielskie śniadanie czyli jajka, bekon, no oczywiście fasolka. Siedziałoby się dłużej ale na nas czekał kolejny pociąg – tym razem pociąg do Paryża.
2015.10.10 Londyn, UK
Znajomi często nas się pytają czy nas nie męczy takie ciągłe latanie, czy nam się chce i czy warto lecieć na tak krótko. Oczywiście na wszystko odpowiedź jest tak...jakby tak nie było to byśmy pewnie tego nie robili. Ziemia jest za duża i za piękna, żeby nie korzystać z każdej okazji jaką nam daje życie. A życie jest za krótkie by się zastanawiać czy warto i czekać na lepszy moment. Najlepszy moment jest dziś, w tej chwili i teraz. Więc jeśli masz okazję zobaczyć coś nowego to leć. My mieliśmy to szczęście, że nie tylko mogliśmy zobaczyć coś nowego, przeżyć kolejną przygodę, ale również odwiedzić przyjaciół po drugiej stronie Atlantyku, spędzić z nimi super weekend i dzielić z nimi ten wspaniały czas.
Tak więc polecieliśmy, tym razem do Londynu, na 48h. Miało być 50 ale lot się opóźnił o 2h.....tym razem American Airlines się nie popisało. Ale wszystko dobre co się dobrze kończy. Na szczęście lot był tylko jedyną nie przyjemną przygodą.
Pomimo, że wiedzieliśmy wcześniej, że samolot jest opóźniony o 2h byliśmy na lotnisku wcześniej. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się polecieć jakimś wcześniejszym samolotem.. Niestety się nie udało, tak więc mieliśmy czas na zjedzenie kolacji na lotnisku. W sumie to dobry pomysł bo mogliśmy spokojne spać w samolocie, przespać obiad i obudzić się na śniadanie. Tak więc te 7h lotu jakoś mineło.
Heathrow lotnisko na pewno należy do jednych z największych lotnisk na świecie i jest szóste na świecie jeśli chodzi o ilość pasażerów jaką obsługuje rocznie. Podoba mi się jak to lotnisko ma rozwiązaną logistykę W końcu tyle ludzi się przez nie przewija i na pewno nie jest to łatwe a jednak przy wprowadzeniu niewielu maszyn można to super usprawnić Czego niestety nie można powiedzieć o innych lotniskach. Tak więc myśmy wlatywali jako obywatele Unii Europejskiej, co troszkę ułatwiło sprawę przy wlocie. Nie musisz czekać w żadnych kolejkach tylko przechodzisz przez bramki które skanują twój paszport, robią Ci zdjęcie i wiedzą, że to ty. Potem tylko odebranie bagażu i miłych wakacji. Natomiast w drodze powrotnej też było parę udoskonaleń. Pierwsze to lotnisko jest podzielone na sekcje i wchodzisz w sekcję która jest przypisana do twoich linii lotniczych. Takie coś próbują zrobić na JFK ale niestety co z tego, że weźmiesz drzwi z napisem American Airlines jak potem musisz iść na koniec terminala. Drugi plus dostali za sprawdzanie wizy. Robią to jak stoisz w kolejce. Były 3 osoby które chodziły od osoby do osoby i sprawdzały czy masz wizę, paszport, green card. Przynajmniej nie traci się czasu w kolejce, a potem się jest krócej przy okienku gdzie nadaje się bagaż. Kolejny plus to sprawdzenie boarding pass. Wiadomo, że przed bramkami zawsze sprawdzany jest boarding pass czy na pewno idziesz do dobrych bramek.. Tutaj robi to automat. Skanujesz boarding pass i idziesz do bramek na sprawdzenie. Tu niby prosta rzecz ale też oczywiście z automatyzowana. Na końcu taśmy, która prześwietla bagaże jest specjalne miejsce na pojemniki, które potem dołem wracają puste i znów....napełniasz je swoimi rzeczami i tak w kółko. No i potem już tylko bramki, do samolotu które przechodzisz bez problemu, no chyba, że jesteś Daruś i cię wylosują na specjalne prześwietlenie. Ale i tak to idzie szybko. Tak więc podsumowując Heathrow ma najlepsze usprawnienia jakie do tej pory widziałam na lotnisku. Na JFK to wszystko robią ludzie tylko czy przez to jest to bezpieczniejsze? Wątpię. Dodatkowo Heathrow ma pociąg do centrum Londynu tylko 15 minut.....no dobra 20 jak jesteś na troszkę dalszym terminalu. Jechałam nim przy, którejś z wcześniejszych wizyt w Londynie. Super sprawa. A JFK? 1:15-1:30 Airtrain + nie punktualne, zatłoczone, brudne metro. Tak, o Tobie piszę MTA.......!!!
Tak więc wylądowaliśmy i po szybki przejściu granic, nie tracąc czasu ruszyliśmy na podbój Londynu. Czy 48h jest wystarczające, żeby go zwiedzić? Pytanie czy chcesz go zwiedzać 48h? Miasta jak Londyn się nie zwiedza, je się czuje. Oczywiście jest parę miejsc, które każdy chce zobaczyć jak London Eye, Parlament z Big Benem, Westminster Abbey, Buckingham Palace, St Pauls Cathedral, London Tower i Tower Bridge. Tylko do katedr i London Tower można wejść. Katedry to tylko wejście do środka natomiast w Tower jest muzeum, które pewnie kiedyś odwiedzimy. Dziś skupiliśmy się na ogólnym zwiedzaniu miasta i rozpoczęliśmy je od London Eye.
Mała rada? Kup zwykłe bilety wcześniej na internecie a potem zobacz jaka jest kolejka. Zawsze można dokupić Fast Track, który się przydaje jak kolejka jest za długa. Byłam tam dwa razy (za każdym w weekend i to ciepły weekend). Za pierwszym razem kolejka była mała, za drugim dokupiliśmy Fast Track. Tak, że wszystko zależy od pogody, pory dnia, roku, dnia itp.
Widok jest bardzo fajny, zwłaszcza można zobaczyć jak duży jest Parlament, który stał się naszą kolejną destynacją.
Zdecydowanie bardzo ładny architektonicznie, przepięknie położony nad Tamizą i oczywiście słynny Big Ben. Szkoda, że nie można tam wejść ale się nie dziwię skoro nadal się tam spotykają ludzie i próbują naprawić świat z różnym skutkiem.
Z Parlamentu można się przejść na nogach pod Buckingham Palace. Fajnie jest iść bocznymi uliczkami, cichymi i czystymi. Mijać tradycyjne wąskie angielskie domki w zabudowie szeregowej czy tradycyjne budki telefoniczne czy skrzynki na listy. No i tradycyjne taksówki.....tu przecież wszystko jest takie królewskie, takie wykwintne.
Buckingham Palace nie jest już siedzibą królowej. Ona wybrała życie na wsi gdzie można sobie pojeździć na koniach, pospacerować po niekończących się obszarach zieleni i być z daleka od tego całego tłumu ludzi. W Buckingham Palace przyjmowani są nadal oficjalni goście i itp.
Soho zdecydowanie ma fajne knajpki. Wstąpiliśmy do paru, żeby sobie usiąść odpocząć i napić się dobrego, angielskiego piwa.
Angielskie puby charakteryzują się ciekawym, bogatym wystrojem, tłumami ludzi i dobrymi piwami. Jednak sposób imprezowania różni się trochę od Polskiego czy Amerykańskiego.
Ale o ich stylu picia za chwilę bo dopiero wracając do domu zrozumieliśmy to wszystko. Zanim jednak to się stało, nadal chcieliśmy zobaczyć Tower Bridge jak i Tower gdzie jak już wspominałam jest muzeum. Na Tower Bridge można również wyjść choć wg. mnie ten most się najlepiej prezentuje z oddali.
Zarówno most jak i Tower of London znajdują się troszkę dalej od innych główniejszych atrakcji jak parlament. Można oczywiście się przejść i zobaczyć więcej miasta ale nas gonił czas więc wybraliśmy metro (zwane po angielsku Tube). Dzięki tej podróży Darek zrozumiał określenie „Mind the Gap” (uważaj na dziurę na peronie). Rzeczywiście w Londynie są dość duże odległości między pociągiem a peronem. Wydaje nam się, że miejscami może nawet być ponad 30 cm. Tak więc trzeba zdecydowanie uważać. Londyńczycy jednak nic z tym nie robią tylko ostrzegają na prawo i lewo „Mind the gap”. Poza tym Londyńskie metro jest dość czyste, szybkie i ma wygodne miękkie siedzenia, co zdecydowanie jest plusem.
Wreszcie przyszedł czas na powrót. Byliśmy trochę zmęczeni, baliśmy się, że pociągi przestaną jeździć a my do domu mieliśmy daleko. Nasi przyjaciele mieszkają na obrzeżach Londynu i trzeba wziąć do nich pociąg. Dzięki temu zobaczyliśmy jak imprezują Anglicy....do końca. Tak więc po kolei nasze obserwacje. Po pierwsze to zaczynają dość wcześnie. Godzina 7 a oni już idą do barów gdzie w NY standardem jest 22 a w Polsce podobnie 19-20. Zaczynają wcześniej bo mają restrykcje i nie zawsze mogą sprzedawać piwo do rana. Oczywiście nadal na wzór amerykański jest dużo miejsc gdzie są kolejki po godzinie, a ludzie jednak w nich stoją. Angielki zdecydowanie lubią być wyrozbierane, a że tam nie jest najcieplej to stoją w tych kolejkach, trzęsą się z zimna, ale plecy i cała reszta na wierzchu. Kolejna rzecz, którą zauważyliśmy to średnia wieku. Więcej widuje się starszych ludzi a nie jakieś dzieci. Tak więc średnia to 30-40 lat czasem nawet 40-50. W zaleźności od miejsca. Ponieważ bary mają różne, godziny zamknięcia w zależności od licencji, to mają dzwonki. Dzwonek oznacza, że jest to ostatni dzwonek, żeby zamówić piwo/drinka.. Jak nam opowiadali, to wtedy wszyscy się rzucają do baru i biorą po 5 kolejek na osobę. Bo Anglicy niestety lubią pić do upadłego. Do póki stoją na nogach to piją. A potem wymiotują w pociągu (wiem, okropne....ale widzieliśmy). Teraz już się nie dziwię, że w Krakowie swego czasu pojawiały się szyldy, że angielskich wieczorów kawalerskich nie obsługujemy. Albo, że hotele nie przyjmowały angielskich dużych grup. Jak oni się opiją (co widzieliśmy w pociągu) to wymiotują tak po prostu gdzie się da, śmieją się na cały głos, dyskutują i ogólnie zachowują się totalnie nie po królewsku. Ciekawe czy wtedy puszczają im wszystkie ograniczenia, które próbują zachować w normalnym życiu.
No i ostatnia atrakcja na dziś i kolejna rzecz która zaskoczyła Darka (mnie mniej bo już w Anglii byłam parę razy) to było oczywiście rondo. Jest ich w Anglii mnóstwo. Zazwyczaj jest to tylko duża kropka namalowana na drodze. Podobno dzięki temu jest bezpieczniej - chyba naprawdę tak jest a dla turystów jest to kolejna rzecz która cieszy i zaskakuje.