2024.05.26 Schroon Lake, NY (dzień 2)

Wczoraj zrobiliśmy najkrótszy i najłatwiejszy szlak… niestety nie najkrótszy w górach tylko najkrótszy jaki nam został aby osiągnąć koronę Adirondack. Czy mnie zaskoczył? Trochę… spodziewałam się, że miejsca strome będą gorsze, natomiast, że bardziej płaskie odcinki będą łatwiejsze. Net-net… szczyt zdobyliśmy ale dziś nie było mowy o żadnym zaliczaniu kolejnych szczytów. Trzeba będzie jeszcze z cztery razy tu wrócić.

Następny w kolejce jest Allen, który ma o 5 mil więcej niż Marshall i 500 ft więcej różnicy wzniesień. Musimy planować inaczej, spać bliżej szlaku, najlepiej w jakimś wynajętym domku. Wyjść na szlak koło 6 rano, i mieć w lodówce jedzenie na kolacje. Skoro nic z tego nie mieliśmy na tym wyjeździe więc górki odpuściliśmy a wybraliśmy mało miasteczkowe spędzenie niedzieli.

Zaczęliśmy od śniadania w pobliskiej restauracji. Po wczorajszej kolacji olaliśmy restaurację w ośrodku. Na szczęście do miasteczka mamy na nogach może 5-8 minut to poszliśmy na jakieś jajka i kawę. I było super… smacznie, miło i przytulnie. Nawet słońce nam bardzo nie przeszkadzało i wzięliśmy stolik na zewnątrz. Bo temperatury już zbliżają się do 90F (30C) więc jak dla nas to mało przyjemny czas.

Po śniadaniu, przeszliśmy się nad jeziorko ale poza małą plażą to nie wiele tam mieli. Tak więc stwierdziliśmy, że czas uciekać do lasu. Naszym lasem było pole biwakowe. Za jakiś miesiąc jedziemy większą ekipą z dzieciakami pod namioty. Ponieważ dzieci w wieku 4-5 lat będą dopiero drugi raz pod namiotami to chcieliśmy obadać czy dobre miejscówki zarezerwowaliśmy, i ogólnie przejść się po campingu.

Camping Sharp Bridge bardzo lubimy i swego czasu często tam bywaliśmy. Teraz ekipa nam się troszkę wykruszyła, wyjechała na południe, ale jest nadzieja, że nowe pokolenie urośnie. W końcu kupiliśmy nowy namiot więc szkoda by było go użyć tylko raz.

Byliśmy zaskoczeni jak mało pól namiotowych było zajętych. W Stanach jest teraz długi weekend i spodziewaliśmy się, że prawie wszystkie miejsca będą zajęte a tu może 20% tylko było wynajęte. Czyżby już pokolenie biwaków się wykruszyło i każdy woli hotele, domki letniskowe itp? Nie powiem, jak też wolę pół wygodne łóżko bardziej niż twardą karimatę ale jednak więcej spodziewałam się ludzi, którzy wybierają nocleg w milion gwiazdkowym hotelu.

Gdzie turyści to tam browary. W Stanach… zresztą jak i w Polsce i innych krajach browary pojawiają się jak grzyby po deszczu. W okolicy między Lake George a Lake Placid mamy dwa ulubione… choć po tej wycieczce chyba zostanie tylko jeden. Browar Paradox jest dość blisko kempingu Sharp Bridge. Ma pizzę i świeże piwo. Do tego jest dość duży więc w miarę są szanse na stołek… nie zawsze ale są. Bo jednak nie tylko my lubimy tą miejscówkę i w weekend to jest tu dość tłoczno.

Drugi browar jest bliżej Lake George. Pojechaliśmy tam po Paradoksie bo chcieliśmy kupić piwo do domu. Browar Northway ma pyszne piwko i super cenę. Wiemy już, że w poniedziałki jest zamknięty więc woleliśmy się dziś zaopatrzyć. Niestety po drodze przed browarem są sklepy / outlety no i trzeba było skorzystać z okazji i kupić sobie jakieś nowe buty czy skarpetki. Za bardzo nie chodzimy po takich sklepach 3-4 to nasze maksimum ale jednak nadal za długo nam tam zeszło i niestety browar zamknęli nam przed samym nosem… ale jak tak mogą. Długi weekend, ludzi pełno a oni o 18 już zamykają. Podpadli.

No to znów hop do auta i z powrotem do Schroon Lake. Ale się dziś najeździmy… tam i z powrotem północ-południe-północ. Na dziś wystarczy. Odstawiliśmy grzecznie auto i poszliśmy do miasteczka na jakąś kolację. W Schroon Lake prawie wszystkie knajpy mają opinię 4. Niestety nawet nasza restauracja z wczoraj. Tak więc ciężko wierzyć w te recenzje ale stwierdziliśmy, że lokalny bar, w którym w miarę jest trochę ludzi może być dobrym wyborem. No i się nie zawiedliśmy.

Poszliśmy na pizzę i piwko a wyszliśmy z czapką zimową, dwoma znakami dzierganymi w drzewie i prawie krzesłem typy Adirondack. Po co mi czapka w środku lata… hmmm… do dziś nie wiem…

No więc weszliśmy do lokalnej speluny (nie była taka znów speluna) i skierowaliśmy się do baru żeby tam usiąść. Były trzy wolne krzesła przy czym przy środkowym stał gostek. Mała konsternacja, grzeczna zapytanie czy można, on, że oczywiście zaprasza i mamy kolegę. Coś mi podpowiadało, że gostek będzie szukał kogoś do rozmowy więc posadziłam Darka koło niego… Ja to ta mniej rozmowna w związku choć słuchać lubię. Po jak to się mówi, od słuchania a nie mówienia człowiek się uczy nowych rzeczy.

Nasz nowy kolega, Norm opowiedział nam całą historię swojego życia. Stracił żonę dość wcześnie na raka. Przed śmiercią żony zaadoptowali niemowlaka bo własnych dzieci mieć nie mogli i jak synek miał 13 miesięcy Norm stracił żonę a synek mamę. I tak o to Norm został samotnym ojcem. Wychował jednak syna na porządnego mężczyznę. Jak to powiedział… jak adoptowałem to przyrzekłem, że będę dziecko traktował jak moje własne rodzone więc jak mogłem postąpić inaczej.

Norm miał przeróżne prace a aktualnie robi znaki w drzewie i krzesła zwane Adirondack Chair. Widać, że mu się średnio powodzi a że miło się rozmawiało to mu postawiliśmy piwo… a potem drugie… no i za każde piwo dostawaliśmy nowy znak. Niezła transakcja nie ma co.

Nie wyszliśmy już z tego lokalnego baru… ludzie przychodzili i odchodzili a nasz kącik z Normem, barmanką i nami pogrążony był w rozmowie i słuchaniu różnych historii życia. Im więcej wypitego piwa tym lepsze historie… Przyszedł jednak czas na zamknięcie interesu. W ostatniej chwili zobaczyłam, że w barze są kozzies na puszki. Takie materiałowe nakładki na puszki. W każdym razie mój kolega z pracy je zbiera więc mu chciałam załatwić jeden. Okazało się jednak, że kosztuje $2. Spoko, żaden majątek więc zapłaciłam… ale się okazało, że brakło… żeby mi cokolwiek dać w ramach rewanżu pani barmanka wyciągnęła czapki… i takim oto sposobem wracając w nocy w środku lata szłam z grubą wełnianą czapką w ręce.

Wieczór zakończyliśmy przy ognisku i znów spotkaliśmy ciekawych ludzi. Tym razem ognisko w ośrodku więc jak sami przyznali dla nich kemping to Fairfield Inn (taki hotel Marriotta). Ale i tak miło było poznać sąsiadów z Long Island z NY. A na koniec przyszedł pracownik restauracji i zrozumieliśmy dlaczego wczoraj była masakra. Mieli wesele a do tego nie mają ludzi do pracy i niektórzy muszą ciągnąć po dwie zmiany. No tak albo ilość albo jakość.
A skoro mowa o ilości to ten wpis jest 499 wpisem na blogu… mam jednak nadzieję, że wraz z ilością w tym przypadku jakość też się poprawia.

Previous
Previous

2024.07.11 Islandia (dzień 0)

Next
Next

2024.05.25 Marshall Mountain, Adirondack, NY (dzień 1)