2024.10.27 Vail, CO (dzień 3)

Jak dzisiaj rano Ilonka się dowiedziała gdzie idziemy to powiedziała: “chyba cię po……! Po ciężkim dniu wczoraj ja mam znowu wyjść na ponad 12,500 stóp (prawie 4,000 metrów!)?”

Zacząłem tłumaczyć, że jest ładna pogoda, piękne widoki na szlaku, jeszcze nie ma dużo śniegu… itd. Pomogło. Postanowiliśmy iść dokąd damy radę i ewentualnie zawrócić jak sił albo czasu braknie. Dzisiaj jeszcze musimy wrócić do Denver i oddać samochód.

Z tym czasem na takich szlakach to trzeba uważać, one nie mają końca. Mamy zamiar iść długodystansowym szlakiem o nazwie Continental Divide, który się ciągnie od Meksyku do Kanady. Jest bardzo trudny i trzeba iść miesiącami. Niestety nie planujemy go dzisiaj przejść w całości, tylko jego malutką część.

W stanie Kolorado w dużej części pokrywa się on z The Colorado Trail. Kolejny paro-tygodniowy długodystansowy szlak. I właśnie jeden z jego segmentów panujemy dzisiaj zrobić. Dość tego gadania, do roboty!

W ciągu 20 minut bardzo krajobrazową drogą przez przełęcz Vail zajechaliśmy na wielki, ale jeszcze przed sezonem pusty parking w resorcie Copper. Planujemy wyruszyć stąd na wschód, czyli na szczyty resortu Breckenridge.

Oba narciarskie resorty są mi bardzo dobrze znane. Należą do ścisłej czołówki najlepszych resortów w Stanach. Wiele dni w każdym z nich spędziłem. Zawsze się zastanawiałem dlaczego ich nie połączą jakąś szybką gondolą żeby zrobić mega wielki resort jak w Alpach. Odpowiedź jest prosta - inni właściciele. Breckenridge należy do Vail a Copper nawet nie wiem do kogo. Na pewno Vail ma chrapkę na Copper, ale pewnie Copper nie chce być sprzedany, albo urząd antymonopolowy trzyma na tym rękę i mówi nie.

Pogoda jak zwykle piękna z idealną temperaturą na hike. Przynajmniej na dole. Jest to jeden z głównych szlaków w Kolorado, więc spodziewaliśmy się dobrze przygotowanej trasy i taka też była. Pierwszą część można nawet jeździć na rowerze, jak ktoś ma siłę pedałować do góry. Jest zakaz elektryków.

Szeroką ścieżką pomału posuwaliśmy się do góry delikatnie trawersując zbocze góry.

Szliśmy lasem, więc za wiele ciekawych widoków nie mieliśmy. Czasami tylko pojawiała się jakaś po lawinowa przecinka w lesie na szerokość kilkudziesięciu metrów, przez którą można było obserwować zmieniający się teren.

Pewnie dlatego nie ma tutaj tras narciarskich bo występuje wiele lawin w tym rejonie. Chociaż w zimie często widzę tutaj ślady odważnych (albo głupich) narciarzy. Wyjeżdżają wyciągami z drugiej strony, z resortu Breckenridge i tutaj, poza trasami zjeżdżają w dół.

Im wyżej tym więcej śniegu i mniej drzew. Gdzieś tak w połowie stoku doszliśmy do rozgałęzienia szlaków. Nasz, główny szlak (Colorado trail) robi ostrą serpentynę i znacznie stromiej zaczyna się wspinać do góry. Prosto dalej można iść dalej w głąb gór.

Od tego miejsca łatwy spacerek w lesie właśnie się zakończył. Szlak szedł znacznie stromiej do góry, śniegu przybywało i wiatr stawał się coraz to bardziej odczuwalny. Plusem było to, że powili wychodziliśmy z lasu, a co za tym idzie, widoki stawały się coraz to ciekawsze.

Zwłaszcza widoki na resort narciarski Copper, który to ładnie się odsłaniał z całymi tylnymi górami. W końcu mogłem Ilonce pokazać gdzie z reguły jeżdżę na nartach jak jestem w tym resorcie. Z dołu tego nie widać. Trzeba wyjść na przeciwległe stoki.

Dopiero teraz Ilonka widziała i zrozumiała, że czasami żeby wrócić do głównej części resortu i spotkać się z nią na piwko potrzebuje z godzinę. Nie jest tak łatwo wydostać się z tych wielkich dolin, ale jest tam dziko, pusto i pięknie!

Od granicy lasów do przełęczy myślę, że szliśmy gdzieś z 1.5h. Ciągle zatrzymując się podziwiając widoki i czasami jakieś zdjęcie robić. Im wyżej tym wiatr coraz to skuteczniej utrudniał nam wędrówkę. Czasami trzeba było się obracać od wiatru żeby wyrównać oddech.

Tutaj spotkaliśmy trochę ludzi. Jakieś 4-5 małych grup. Czyli sporo jak na Kolorado. Większość szła w przeciwnym do nas kierunku. Szli z miasteczka Breckenridge górami do resortu Copper. Potem musieli mieć jakiś transport z powrotem do Breckenridge. Albo drugi samochód, albo autobus. Chociaż nie wiem jak autobusy tutaj jeżdżą poza sezonem.

Lokalni mówili, że mamy szczęście do pogody. Ten potężny wiatr jest na zmianę pogody. Idzie wielki śnieżny sztorm. Od jutra ma ostro sypać na wysokościach. Super informacja dla narciarzy, niekoniecznie dobra dla górołazów.

Na przełęcz wyszliśmy około godziny 14. Ale tu wiało!

Pocieszeniem były widoki na drugą stronę, na resort Breckenridge i otaczające go góry. Znowu mogłem Ilonce pokazywać którędy można ciekawie zjechać ze szczytów Breckenridge.

Na grani bardzo wiało, ale jak tylko się zeszło parę kroków w dół z drugiej strony to już było super. Można było zrobić mały odpoczynek i podziwiać widoki.

Ja się ma dwa samochody, albo zna się rozkład autobusów to można iść dalej, do wioski narciarskiej Breckenridge. Potem wrócić samochodem do Copper. Można też wziąć taxi/uber z Breckenridge. Niestety nie znamy tego odcinka szlaku i nie wiemy jak długo by nam zajęło zejście. A musimy jeszcze dzisiaj wieczorem oddać samochód na lotnisku w Denver.

Zaczęliśmy pomału wracać tym samym szlakiem co wychodziliśmy. W sumie idziesz tą samą trasą ale masz zupełnie inne widoki bo jesteś obrócony o 180 stopni. Prawie tak jakbyś był w innych górach.

Łatwy szlak to prawie się zbiegało. Tylko na zaśnieżonych odcinkach trzeba było trochę zwalniać.

Nogi same pędziły na dół, bo wiedziały, że im niżej tym mniej wieje i jest więcej tlenu.

Gdzieś koło 15:30 weszliśmy w las i jakąś godzinkę później byliśmy już na parkingu. Kolejny piękny hike!

Ilonka prawie nie wierzyła, że udało nam się go zrobić. Teraz się cieszyła, ze wspaniałego dnia, ale dzisiaj rano miała bardzie sceptyczne podejście do tego „spacerku”.

Godzinkę później byliśmy już w Denver, a za kolejne 30 minut na lotnisku. Samochód udało nam się oddać o czasie. Niestety o tej porze już nic nie lata do Nowego Yorku, więc wzięliśmy pociąg z powrotem do Denver i poszliśmy prosto do fajnego browaru Wynkoop. Ilonka bardzo chciała mnie wziąć do My Brother’s Bar. Najstarszego baru w Denver który nadal ma zachowany stary styl. Niestety wracając pociagiem okazało się, że My Brother's Bar jest zamknięty w niedziele i wylądowaliśmy w bardzo fajnym browarze Wynkoop.

W końcu można było usiąść, odpocząć, zjeść jakiś konkretny posiłek i uzupełnić płyny i powspominać. Kolejny wspaniały hike w tym raju dla górołazów. Chyba już ostatni w tym sezonie. Nadciągają śnieżne chmury, a to się wiąże z wielkimi opadami białego skarbu. Nie ma się co martwić, trzeba zmienić buty na mniej wygodne, przypiąć do nich jakieś deski i znowu wrócić na przełęcz. Tym razem znacznie szybciej…

W poniedziałek pracowaliśmy z hotelu ale przed samym samolotem udało nam się z walizką podejść do My Brother's Bar i mogłem spróbować i ich hamburgerów które są dobre ale podanie ich jest unikatowe.

Previous
Previous

2025.11.28-29 Rzym, IT (dzień 1)

Next
Next

2024.10.26 Vail, CO (dzień 2)