Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2024.10.27 Vail, CO (dzień 3)
Jak dzisiaj rano Ilonka się dowiedziała gdzie idziemy to powiedziała: “chyba cię po……! Po ciężkim dniu wczoraj ja mam znowu wyjść na ponad 12,500 stóp (prawie 4,000 metrów!)?”
Zacząłem tłumaczyć, że jest ładna pogoda, piękne widoki na szlaku, jeszcze nie ma dużo śniegu… itd. Pomogło. Postanowiliśmy iść dokąd damy radę i ewentualnie zawrócić jak sił albo czasu braknie. Dzisiaj jeszcze musimy wrócić do Denver i oddać samochód.
Z tym czasem na takich szlakach to trzeba uważać, one nie mają końca. Mamy zamiar iść długodystansowym szlakiem o nazwie Continental Divide, który się ciągnie od Meksyku do Kanady. Jest bardzo trudny i trzeba iść miesiącami. Niestety nie planujemy go dzisiaj przejść w całości, tylko jego malutką część.
W stanie Kolorado w dużej części pokrywa się on z The Colorado Trail. Kolejny paro-tygodniowy długodystansowy szlak. I właśnie jeden z jego segmentów panujemy dzisiaj zrobić. Dość tego gadania, do roboty!
W ciągu 20 minut bardzo krajobrazową drogą przez przełęcz Vail zajechaliśmy na wielki, ale jeszcze przed sezonem pusty parking w resorcie Copper. Planujemy wyruszyć stąd na wschód, czyli na szczyty resortu Breckenridge.
Oba narciarskie resorty są mi bardzo dobrze znane. Należą do ścisłej czołówki najlepszych resortów w Stanach. Wiele dni w każdym z nich spędziłem. Zawsze się zastanawiałem dlaczego ich nie połączą jakąś szybką gondolą żeby zrobić mega wielki resort jak w Alpach. Odpowiedź jest prosta - inni właściciele. Breckenridge należy do Vail a Copper nawet nie wiem do kogo. Na pewno Vail ma chrapkę na Copper, ale pewnie Copper nie chce być sprzedany, albo urząd antymonopolowy trzyma na tym rękę i mówi nie.
Pogoda jak zwykle piękna z idealną temperaturą na hike. Przynajmniej na dole. Jest to jeden z głównych szlaków w Kolorado, więc spodziewaliśmy się dobrze przygotowanej trasy i taka też była. Pierwszą część można nawet jeździć na rowerze, jak ktoś ma siłę pedałować do góry. Jest zakaz elektryków.
Szeroką ścieżką pomału posuwaliśmy się do góry delikatnie trawersując zbocze góry.
Szliśmy lasem, więc za wiele ciekawych widoków nie mieliśmy. Czasami tylko pojawiała się jakaś po lawinowa przecinka w lesie na szerokość kilkudziesięciu metrów, przez którą można było obserwować zmieniający się teren.
Pewnie dlatego nie ma tutaj tras narciarskich bo występuje wiele lawin w tym rejonie. Chociaż w zimie często widzę tutaj ślady odważnych (albo głupich) narciarzy. Wyjeżdżają wyciągami z drugiej strony, z resortu Breckenridge i tutaj, poza trasami zjeżdżają w dół.
Im wyżej tym więcej śniegu i mniej drzew. Gdzieś tak w połowie stoku doszliśmy do rozgałęzienia szlaków. Nasz, główny szlak (Colorado trail) robi ostrą serpentynę i znacznie stromiej zaczyna się wspinać do góry. Prosto dalej można iść dalej w głąb gór.
Od tego miejsca łatwy spacerek w lesie właśnie się zakończył. Szlak szedł znacznie stromiej do góry, śniegu przybywało i wiatr stawał się coraz to bardziej odczuwalny. Plusem było to, że powili wychodziliśmy z lasu, a co za tym idzie, widoki stawały się coraz to ciekawsze.
Zwłaszcza widoki na resort narciarski Copper, który to ładnie się odsłaniał z całymi tylnymi górami. W końcu mogłem Ilonce pokazać gdzie z reguły jeżdżę na nartach jak jestem w tym resorcie. Z dołu tego nie widać. Trzeba wyjść na przeciwległe stoki.
Dopiero teraz Ilonka widziała i zrozumiała, że czasami żeby wrócić do głównej części resortu i spotkać się z nią na piwko potrzebuje z godzinę. Nie jest tak łatwo wydostać się z tych wielkich dolin, ale jest tam dziko, pusto i pięknie!
Od granicy lasów do przełęczy myślę, że szliśmy gdzieś z 1.5h. Ciągle zatrzymując się podziwiając widoki i czasami jakieś zdjęcie robić. Im wyżej tym wiatr coraz to skuteczniej utrudniał nam wędrówkę. Czasami trzeba było się obracać od wiatru żeby wyrównać oddech.
Tutaj spotkaliśmy trochę ludzi. Jakieś 4-5 małych grup. Czyli sporo jak na Kolorado. Większość szła w przeciwnym do nas kierunku. Szli z miasteczka Breckenridge górami do resortu Copper. Potem musieli mieć jakiś transport z powrotem do Breckenridge. Albo drugi samochód, albo autobus. Chociaż nie wiem jak autobusy tutaj jeżdżą poza sezonem.
Lokalni mówili, że mamy szczęście do pogody. Ten potężny wiatr jest na zmianę pogody. Idzie wielki śnieżny sztorm. Od jutra ma ostro sypać na wysokościach. Super informacja dla narciarzy, niekoniecznie dobra dla górołazów.
Na przełęcz wyszliśmy około godziny 14. Ale tu wiało!
Pocieszeniem były widoki na drugą stronę, na resort Breckenridge i otaczające go góry. Znowu mogłem Ilonce pokazywać którędy można ciekawie zjechać ze szczytów Breckenridge.
Na grani bardzo wiało, ale jak tylko się zeszło parę kroków w dół z drugiej strony to już było super. Można było zrobić mały odpoczynek i podziwiać widoki.
Ja się ma dwa samochody, albo zna się rozkład autobusów to można iść dalej, do wioski narciarskiej Breckenridge. Potem wrócić samochodem do Copper. Można też wziąć taxi/uber z Breckenridge. Niestety nie znamy tego odcinka szlaku i nie wiemy jak długo by nam zajęło zejście. A musimy jeszcze dzisiaj wieczorem oddać samochód na lotnisku w Denver.
Zaczęliśmy pomału wracać tym samym szlakiem co wychodziliśmy. W sumie idziesz tą samą trasą ale masz zupełnie inne widoki bo jesteś obrócony o 180 stopni. Prawie tak jakbyś był w innych górach.
Łatwy szlak to prawie się zbiegało. Tylko na zaśnieżonych odcinkach trzeba było trochę zwalniać.
Nogi same pędziły na dół, bo wiedziały, że im niżej tym mniej wieje i jest więcej tlenu.
Gdzieś koło 15:30 weszliśmy w las i jakąś godzinkę później byliśmy już na parkingu. Kolejny piękny hike!
Ilonka prawie nie wierzyła, że udało nam się go zrobić. Teraz się cieszyła, ze wspaniałego dnia, ale dzisiaj rano miała bardzie sceptyczne podejście do tego „spacerku”.
Godzinkę później byliśmy już w Denver, a za kolejne 30 minut na lotnisku. Samochód udało nam się oddać o czasie. Niestety o tej porze już nic nie lata do Nowego Yorku, więc wzięliśmy pociąg z powrotem do Denver i poszliśmy prosto do fajnego browaru Wynkoop. Ilonka bardzo chciała mnie wziąć do My Brother’s Bar. Najstarszego baru w Denver który nadal ma zachowany stary styl. Niestety wracając pociagiem okazało się, że My Brother's Bar jest zamknięty w niedziele i wylądowaliśmy w bardzo fajnym browarze Wynkoop.
W końcu można było usiąść, odpocząć, zjeść jakiś konkretny posiłek i uzupełnić płyny i powspominać. Kolejny wspaniały hike w tym raju dla górołazów. Chyba już ostatni w tym sezonie. Nadciągają śnieżne chmury, a to się wiąże z wielkimi opadami białego skarbu. Nie ma się co martwić, trzeba zmienić buty na mniej wygodne, przypiąć do nich jakieś deski i znowu wrócić na przełęcz. Tym razem znacznie szybciej…
W poniedziałek pracowaliśmy z hotelu ale przed samym samolotem udało nam się z walizką podejść do My Brother's Bar i mogłem spróbować i ich hamburgerów które są dobre ale podanie ich jest unikatowe.
2023.04.16-18 Copper, CO (dzień 2-4)
Jest połowa kwietnia, a temperatury w Nowym Jorku zaczęły dochodzić prawie do 30C. Ja wiem, że jest to tylko takie paro-dniowe, ale wciąż za wysokie jak na kwiecień.
Nie ma nic lepszego na ochłodzenie jak wiosenne narty w jakiś fajnych górach.
Wybór oczywiście padł na Kolorado, resort Copper. W miarę blisko, znajomo i rewelacyjnie.
Pomyśleliśmy, że cztero dniowy wypad w góry dobrze nam zrobi. Jeden dzień hike a pozostałe 3 to narty.
W związku z tym, że już jest pod koniec sezonu to ceny wynajmu mieszkań w resortach spadły. Można już nawet w samym centrum wioski coś znaleź za przystępną cenę i nie dojeżdżać samochodem codziennie.
Ogólnie to ja czasami tych narciarzy nie rozumiem. W takim kwietniu gdzie z reguły jest piękna pogoda, dużo śniegu, ciepło, jasno do ósmej wieczorem, mało ludzi, niskie ceny to oni już nie jeżdżą na nartach. Już po sezonie, już narty schowane na strychu.
A w takim listopadzie gdzie jest dokładnie wszystko odwrotnie to pierwsi stoją na mrozie i czekają na krzesełko. Ach ci ludzie….
Wiadomo, każdy jest spragniony nart po lecie i jak tylko słyszy, że jakiś resort się otwiera to odrazu leci. Ja też tak mam, i w listopadzie (a nawet czasami już w październiku) jadę na narty. Ale jak przychodzi kwiecień czy maj i jest pięknie to aż grzechem by było to nie wykorzystać.
Z reguły rano było chłodno, coś koło -10C, ale mocne słońce szybko sobie z mrozem radziło. Już koło 10:30-11 rano temperatury były dodatnie.
W cieniu czy w lasach przez cały dzień śnieg był zmrożony. Widać, że 3,000 metrów robi swoje. Natomiast jest go tak dużo, że żadne korzenie, ani kamienie nie wystawały.
Ogólnie wszystko było otwarte. Jeżdzę w Copper od paru lat i dopiero teraz niektóre tereny zostały otwarte. Widać, że dostali ogromną ilość śniegu. Taki rejon jak Spaulding Bowl zawsze był zamknięty, a teraz mogłem do niego wjechać.
Cały Tucker Mountain też był otwarty. Wszystkie rejony! To chyba tutaj się rzadko zdarza.
Kiedyś jak tu byłem to chyba też wszystko było otwarte, ale były złe warunki pogodowe. Mgła i duży wiatr. W tym rejonie są same trasy EX (potrójny diament), więc wybieranie się samemu tutaj podczas złej pogody byłoby głupie. Teraz przy idealnej pogodzie i dużej ilości śniegu jest jak w bajce.
Ja zapuszczałem się w odległe zakątki resortu a w tym samym czasie Ilonka grzecznie wspinała się trasami narciarskimi w góry. Przynajmniej trasy są ubite i człowiek się nie zapada głęboko w śnieg.
Czasami spotykaliśmy się na odpoczynek, chłodne piwko, czy coś do zjedzenia i wymianę wrażeń.
W godzinach porannych trasy były zmrożone i idealnie ubite. Szybkie zjazdy po twardym sztruksie odrazu budziły i dawały energii na resztę dnia.
A energia była potrzebna. Brak ludzi to i brak kolejek, więc jazda non-stop.
Czasami aż miałem za dużo energii, więc odpinałem narty i wychodziłem jeszcze wyżej.
Patrol mówi, że nie ma zagrożenia lawinowego, a 10-15 minut „spacerku” i można zjechać zupełnie nowymi trasami. Ja wiem dla nich może 10 minut, dla mnie to 20. Podchodzenie do góry w butach narciarskich na 3,500 metrów wymaga trochę wysiłku. Mimo dużego wysiłku to na 100% warto.
Raz zjeżdżając z tyłu góry widziałem, że wyciąg bardzo powoli jedzie. Zastanawiałem się co się dzieje. Mam nadzieję, że się nie zepsuł. Zjechałem na dół, pytam się obsługi czy jest czynny, a gostek mi na to że wszystko jest ok i włączył go na normalną szybkość. Mówi, że nikt tu nie jeździ i oszczędzają energię.
To lubię, całe góry dla mnie.
Pierwsze ślady po sztruksie czy poza trasami. Raj…!
Lasy też były cudowne. Może nie miały świeżego puszku, ale ilość śniegu była w pełni zadawalająca.
W związku z tym, że dzień jest długi to Ilonka wymyślała jakieś wycieczki popołudniami.
Jedną z nich był wyjazd do pobliskiego miasteczka, Leadville. Oddalonego o około 40km
Nasza agentka od nieruchomości poleciła nam to miasteczko jako alternatywa do kupna nieruchomości. Ceny w resortach są chore, a tam może się kiedyś coś rozwinie. Niestety za daleko i mało ciekawie.
Natomiast w oko nam wpadła ziemia z kominkiem. Wielki obszar na którym aktualnie można postawić wiele namiotów, a kiedyś jakiś domek. Ktoś chętny na wypad pod namioty?
Z powrotem Ilonka oczywiście wymyśliła ciekawszą, górską drogę. Tak żeby kierowcy się nie nudziło.
Droga wiodła kanionem z cudnymi widokami.
Wróciliśmy na autostradę tuż obok Vail, więc było oczywiste, że musimy odwiedzić dobrze nam znaną knajpę Red Lion.
Kiedyś dużo jeździliśmy do Vail i często po nartach odwiedzaliśmy Red Lion na żeberka. Mają najlepsze w mieście.
Teraz też usiedliśmy przy barze i zamówiliśmy żeberka wieprzowe i beef brisket (ponoć to mostek wołowy).
Jedzenie było pyszne. A mięso z żeberek odchodziło od kości.
Tak nam smakowało, że dopiero przypomnieliśmy sobie o zrobieniu zdjęcia gdzieś w połowie posiłku. Ale nie martwcie się, od następnego sezonu zmieniam bilet na narty i Vail będzie na nim uwzględnione. Na pewno Red Lion odwiedzimy.
Tak jak pisałem wcześniej, na następny sezon zmieniam bilet z Ikon na Epic, więc w Copper już nie będę mógł więcej jeździć.
Chociaż ludzie mówią, że nie można się ograniczać i trzeba mieć oba. Jak jeździsz przynajmniej 20 dni w sezonie to posiadanie obu biletów ma sens. W sumie mają rację. Wtedy cena za dzień wychodzi $70 lub mniej. Na następny sezon zostaje z jednym biletem, a potem się zobaczy. W sumie robię 20+ dni w sezonie. A mam nadzieję, że ten numer tylko pójdzie w górę. Spotykam ludzi co mają 100+!
Ten sezon też był dla mnie wyjątkowy, bo ani jednego dnia nie spędziłem na nartach na wschodnim wybrzeżu. Od kilkudziesięciu lat jak jestem w Stanach to zawsze część dni jeździłem na wschodzie. Wiadomo, na początku więcej, później stopniowo proporcje się zmieniały. Mam nadzieję, że tak już zostanie, bo narty na wschodzie a zachodzie to dwa różne światy.
Nie koniecznie zachód jest droższy czy wymagający dłuższego transportu. Jak się odpowiednio wcześniej planuje i ma już w tym doświadczenie to myślę, że jest porównywalnie.
Był to niestety mój przedostatni (chyba) wyjazd na narty w tym sezonie. Jeszcze tylko mamy jeden (albo dwa) wyjazd zaplanowany i koniec. Niestety nie ma czasu, a szkoda. Resorty na zachodzie dostały tyle śniegu, że niektóre planują być otwarte nawet w lipcu. W sumie nigdy nie mów nigdy, bo nie wiadomo co życie wymyśli.
W drodze powrotnej niewiele się wydarzyło. No może poza wiatrami pustynnymi.
Tak bardzo wiało na lotnisku, że pilotowi chyba z godzinę trwało, aż podniósł maszynę w górę.
Przed startem kapitan wyszedł z kabiny pilotów i powiedział, że bardzo wieje. Da się lecieć, ale będą wielkie turbulencje. Nikt nie będzie mógł wstać (wliczając załogę) aż wylecimy odpowiednio wysoko.
Obsługa lotniska kierowała nas na rożne pasy startowe, aż w końcu się udało.
Na ziemi wiało, ale zaraz po starcie wszystko ucichło i spokojny lot trwał już do końca.
2022.11.14 Copper Mountain, CO (dzień 3)
Sypało, sypało i nawet troszkę śnieżku nasypało…
Wyciągi dzisiaj otwierają o 9 rano. Pomyślałem, że jak przyjdę koło 8:30 to będę jednym z pierwszych i załapie się na pierwsze krzesełka i na nagrody. Pierwszych 100 narciarzy ma coś dostać. Dzisiaj bowiem jest pierwszy dzień kiedy Copper jest otwarte. I nie jest to byle jaki sezon, bo dokładnie 50 lat temu ruszyło pierwsze krzesełko.
Niestety się mocno pomyliłem. O 8:30 już była spora kolejka narciarzy do wyciągu. Muzyka grała na żywo i zapowiadał się wspaniały dzień.
Może nie cały dzień bo tylko mogę jeździć do godziny 12, ale zawsze coś. Potem niestety na lotnisko trzeba jechać.
Parę minut przed godziną 9 ruszył wyciąg. Na pierwsze krzesełko posadzili ludzi którzy tu pewnie już o 7 rano stali. Dali im wstęgę z napisem 50 lat i ktoś ważniejszy z resortu ją przeciął. Kolejny sezon narciarski w Copper rozpoczęty.
Sześcio osobowy szybki wyciąg w mig rozładował tłum i już parę minut po dziewiątej siedziałem na krzesełku.
Wyżej to śniegu było nawet więcej. Można było w listopadzie nawet w lekkim puszku pojeździć.
Zjechałem na dół. Już nie było żadnej kolejki do wyciągu. Znowu wyjechałem na górę. Tym razem wziąłem jeszcze jeden wyciąg i wyjechałem na szczyt.
Trochę tu wiało, ale było do wytrzymania. Niestety widoków nie było za wiele, chmury wszystko zasłaniały.
Zjechałem znowu na sam dół. Był idealny śnieg jak na listopad. W nocy spadło gdzieś 10-15cm śniegu i dalej sypie. Można było nawet w puszku na początku sezonu pojeździć.
Oczywiście wiele tras jest dalej zamkniętych, ale te parę co były otwarte już mi wystarczyły. Zwłaszcza, że można było zjechać na sam dół prawie ze szczytu.
Wszystko co dobre to stanowczo za szybko się kończy i 3 godziny zleciały nawet nie wiem kiedy. Niestety samolot nie będzie czekał i na lotnisko do Denver trzeba się zbierać.
Zwłaszcza, że nie wiadomo jakie będą warunki na drodze. Śnieg dalej sypie i to coraz bardziej a my mamy ponad 100km drogą przez góry. A może będziemy szczęściarzami i drogę zamkną a my wrócimy w zasypane śniegiem góry!
Mimo, że było zimno (-10C) i przelotne opady śniegu to w większości droga była ok. Mokra ale czarna. Przy samej przełęczy troszkę było gorzej ale nic trudnego.
Z drugiej strony gór natomiast było pięknie i słonecznie. Denver przywitało nas śliczną pogodą ale mroźną. Niestety udało się zdążyć na samolot i wracamy do deszczowego NY.
2022.04.12 Copper, CO (dzień 4)
Dzisiejszy dzień miał być podpięty do dwóch poprzednich, ale okazał się na tyle wyjątkowy, że zasłużył na odrębny wpis.
Już wczoraj popołudniu ludzie mówili, że idzie sztorm i ma spaść trochę śniegu. Jak się dzisiaj rano obudziłem to pierwsze co zrobiłem to podszedłem do okna i sprawdziłem pogodę. Pięknie sypało!
Dzisiaj już niestety wyjeżdżamy z Copper, ale dwie ranne godzinki na nartach w takich warunkach to raj.
Szybkie spakowanie i śniadanie. Na dole przy wyciągach byłem już o 8:45. Otwierają je o 9. Dzisiaj nawet pare minut wcześniej ze względu na idealne warunki. Obsługa i narciarze zadowoleni i uśmiechnięci. Każdy mówi dzień dobry i jest zadowolony, że się tutaj znajduje w ten wyjątkowy dzień. Dużo pozytywnej energii. Nawet obsługa wyciągu jest szczęśliwa, bo pewnie będą się wymieniać i każdy sobie parę razy zjedzie!
Byłem jednym z pierwszych ludzi co wsiadł na wyciąg. Nie licząc patrolu, który już pewnie z pół godziny się tutaj bawił.
Było około -7C, lekki wiatr i opady śniegu. Pełnia zimy, nie? A tu przecież mamy połowę kwietnia!
Wyciąg Super Bee ze wschodniej wioski wyjeżdża bardzo wysoko, w serce gór.
Wiedząc, że mam tylko dwie godziny, a może i więcej (o tym później) ruszyłem w dół.
WOW!!!
Co za cisza jak nartki tak suną bezszelestnie po puszku. Wybierałem trasy niebieskie albo ubite wczoraj przez ratraki czarne. Idealnie zrobione z głęboką a na górze jeszcze głębszą warstwą śniegu.
Ludzi było mało. Copper ma bardzo małe miasteczko i niewiele apartamentów do mieszkania. Większość narciarzy to ludzie z Denver lub okolic przyjeżdżający na jeden dzień. Dzisiaj ze względu na duże opady śniegu i obawę, że zamkną główną autostradę 70 mało ich przyjechało.
Ze względu na strome odcinki autostrady 70, jej położenie (przełęcze ponad 3,000m) i ogromny ruch ciężarówek często jest zamykana jak śnieg sypie. Do Copper w zimie tylko tą drogą można dojechać. W lato jest parę innych możliwości, ale teraz wszystko jest zasypane śniegiem i będzie dopiero otwarte w czerwcu.
To też była moja nadzieja. Jak zamkną drogę to będę tu „musiał” dzisiaj jeździć cały dzień, a może i nawet jutro. Co za pech, nie?
Niestety tak się nie stało. Nie było za dużego wiatru i śnieg aż tak nie zasypywał drogi, którą to pługi non-stop dzielnie odśnieżały. Co chwile sprawdzałem na telefonie stan drogi i była przejezdna.
Ciężarówki musiały mieć łańcuchy a samochodom osobowym wystarczyły opony zimowe albo napęd na 4 koła. Szkoda….🥲
Jeździłem do 10:45. Nawet się wybrałem prawie na szczyt gdzie niestety był duży wiatr i chmury. Szybko uciekłem niżej.
W lasach też było ciekawie. Takie dziewicze tereny przykryte świeżym śniegiem. Aż żal było to rozjechać.
Czas szybko zleciał i niestety musiałem zjechać do domku, przebrać się w coś suchego, wsiąść w samochód i ruszyć w kierunku lotniska w Denver.
Powoli przestawało sypać, a pługi i piaskarki (nie wolno sypać solą ani żadnym wapnem ze względu na zwierzęta) dobrze wykonywali robotę. Droga była bezpieczna i przejezdna. Niektóre odcinki w wyższych partiach miały trochę głębszego, zwianego śniegu, ale Audi z zimowymi oponami i napędem na wszystko słuchało kierowcy.
Bardzo szybko udało nam się przejechać góry i zjechaliśmy do ciepłego Denver, gdzie słoneczna pogoda i 15C nas przywitało.
Mieliśmy extra godzinkę, więc wykorzystaliśmy ją na naleśniki.
W Denver znamy fajne miejsce, nazywa się Public Market. Coś na styl europejski. Duże pomieszczenie z wieloma restauracjami na wynos, barem, browarem, sklepami, fryzjerem….
Mamy tam ulubione naleśniki. Robią je pod wieloma postaciami. Na słodko lub słono. Mają ich chyba ponad 20.
Każdy zamówił swój ulubiony i ruszyliśmy na lotnisko.
W locie powrotnym Delta znowu dostała plusa i siedzieliśmy w pierwszej klasie. Widzę, że Delta nadrabia zaległości z zimy. Jak tak dalej pójdzie to może ich nawet znowu zacznę lubić.
Wprawdzie nie były to rozkładane łóżka jak w locie do Denver, ale też było OK. Ten samolot leci na LGA a nie na JFK. Jest mniejszy i dlatego nie ma łóżek.
Nadrobili jedzeniem. Dostałem przepyszny steak (jak na samolotowe warunki). Mięsko rozpływało się w ustach. Jeszcze jakby popracowali nad ciekawą listą win to bym był już jak w niebie. Nie było źle, dobre piwko wystarczyło.
Lot w takich warunkach zleciał szybko o po niecałych 3 godzinach wylądowaliśmy w Nowym Jorku.
Prawie wylądowaliśmy wcześniej. Piszę prawie, bo kapitan podczas lotu powiedział, że mamy pomyślne wiatry i będziemy jakieś 15-20 minut wcześniej.
Niestety jak już prawie dotykaliśmy pasa do lądowania to nagle silniki zawyły i samolot znowu się uniósł w górę.
Kapitan za chwilę powiedział, że przed nami lądował jakiś samolot, ale coś mu to wolno szło i niestety nasza odległość do samolotu z przodu była za mała i nie mogliśmy wylądować. Polataliśmy z 15 minut nad Nowym Jorkiem zanim znowu dostaliśmy wolne okienko na lądowanie które przebiegło pomyślnie.
Do następnego….
2022.04.10-11 Copper, CO (dzień 2-3) | hike
To, że wiosenne narty spędzamy w Copper to głównie moja “wina”. Myślę, że Darek się cieszy i nie narzeka ale fakt faktem decyzja o wyjeździe do Copper spowodowana była tym razem moim pasem sezonowym. Aby chodzić po górach w Copper, trzeba kupić pas sezonowy dla włóczykijów. Pas kosztuje $79, trochę dużo. Cena ma większy sens jak się podzieli to na większą ilość dni. Tak więc jak tylko kupiłam bilet sezonowy to zapowiedziałam, że przyjeżdżamy tu na wiosenne narty.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w połowie kwietnia zima zawita do Kolorado. Ale to nie ważne, ważne jest, że mamy rakiety, raki, przepustki i możemy iść w góry. Łażenie po górach przewiduję na dwa dni. Na początek wymyśliłam coś niewielkiego, T-Rex bar. Można tam dojść trasą numer 3.
Według mapy trasa prowadzi lasem i nie jest za długa. W poniedziałek dla odmiany mamy zamiar iść trasą 8 aż do Flyer’s. 3 na rozgrzewkę jest idealna więc nie spiesząc się rano ruszyłyśmy w góry. Śpimy w East Village więc musiałyśmy trochę przejść między wioskami ale to ogólnie lajcik bo w miarę po płaskim a do tego część chodnikiem. Tym razem na wyjeździe mam kompana do hików. Moja przyjaciółka tak załapała bakcyla po ostatnim wyjeździe, że teraz spytała się tylko czy jej rakiety spakuję, a jak powiedziałam, że tak to kupiła bilet i poleciała z nami.
Prawie połowa kwietnia, wiosenne narty, Kolorado gdzie słońce jest tak mocne jak w Kalifornii… no więc kto spodziewał się jakiegoś głębokiego śniegu. A tu niespodzianka. Już po pierwszych krokach, ja zapadałam się po kolana bo miałam raki. Moja przyjaciółka w rakietach szła jak królowa a ja spowalniałam co jakiś czas jak trzeba było się odkopać.
Nie było źle - było wesoło to na pewno. Odkopywania na takiej wysokości to dodatkowy wysiłek ale i tak nie narzekałam, śmiechu było co nie miara.
Na początku wpadałam tylko co jakiś czas i to zazwyczaj jedną nogą. Im wyżej jednak tym zapadanie było coraz częstsze. Czasem łatwiej było iść na kolanach. Idąc na kolanach ciężar osoby rozklada się na większą powierzchnię i przez to można zajść dalej. Czyżbym dostała nową ksywkę? Wielbłąd, albo lepiej łoś.
Nauczyłam się tego tricku od wielbłądów. Bo jakbyście nie wiedzielie wspinanie się po piasku jest tak samo trudne jak wspinanie się po głębokim śniegu.
Ale wracając do śniegu. Szłyśmy po śladach wcześniejszych łazików ale widać był, że szli oni ma nartach biegowych - sprytne. Na nartach już w ogóle się nie zapadasz. Gdyby jeszcze łatwo się je pakowało do walizki … Miałam wrażenie, że oddalamy się od trasy numer 3 i T-Rex'a ale tak fajnie się szło, że nie narzekałam. Szliśmy po szlaku i wiedziałam, że wcześniej czy później wyjdziemy na trasę narciarską więc nie było problemu.
Szłyśmy trasą Continental Divide. Podobnie jak Pacific Crest Trail (PCT) czy Appaliachian Trail (AT),Continantal Divide Trail (CDT) jest szlakiem łączącym północ z południem. Pokonanie ktorego kolwiek z tych szlaków wymaga nie samowitego zaparcia, przygotowania, kondycji fizycznej i psychicznej, determinacji i wytrwałości. CDT jest jednak najtrudniejszy i najdłuższy z nich. Szlak CDT ma 3,100 mil (5tys km) i przechodzi przez Montanę, Idaho, Wyoming, Colorado, New Mexico. Idąc tym szlakiem mija się pustynie jak i doliny z lodowcami. No i oczywiście śpi się z misiami, wilkami i innymi mieszkańcami lasów. My przeszłyśmy moze 0.5 mili tą trasą ale i tak się cieszę, bo przeszłam nią więcej niż Darek.
Niestety zapadanie stawało się coraz gorsze. Każdy mój krok to kolejne 30 sekund odkopywania. W takim tempie nie było sensu iść dalej. Zrobiłyśmy sobie przerwę, odpoczęłyśmy w słoneczku i postanowiłyśmy zejść trochę i wejść na trasę narciarską.
Ufff…..po trasie narciarskiej to można iść. Pięknie, miarowo dreptałyśmy do góry do baru T-Rex. Tyle się o tym miejscu nasłuchałam, że musiałam sprawdzić go na własne oczy.
Tam spotkaliśmy się z Darkiem. Każdy z nas zasłużył na przerwę i lunch. Szkoda tylko, że słoneczko było mało wiosenne. Trochę byłam mokra od tego taplania się w śniegu. Zejście jak to zejście jest zawsze najlepszą częścią. Łatwo się schodzi, nie ma wysiłku a do tego widoki są piekne. Nagroda po wspinaczce.
Drugi dzień z kolei jak poszłyśmy trasą numer 8 do naszej ulubionej ławeczki było zupełnie inaczej. Wyjście tym razem po trasach narciarskich było dość proste i łatwe. Wiadomo szłyśmy ponad 1000 ft (300 m) do góry więc nie było to nic ale po ładnie przygotowanych trasach to przyjemność.
Zejście natomiast to była jazda. Mogłyśmy zejść tą samą trasą co wyszłyśmy ale chciałyśmy sprawdzić coś nowego. Wybierając więc inne zielone trasy kierowałyśmy się na dół.
Chciałyśmy sobie ściąć trasę i górami przejść od razu do Central Village (centralnej wioski). Tak więc na siagę, przed siebie, byleby zielonymi…
Plan idealny. Nie wziełyśmy tylko pod uwagę, że musimy przeciąć trasę na której jest park z rynnami i innymi przeszkodami i narciarze, snowboardziści skakają, robią obroty i inne akrobacje a do tego szybko jeżdżą. No nic, rozważnie, mając oczy wokół głowy udało nam się przejść i już byłyśmy na prostej do wioski. Ufff….
To był krótki wyjazd ale aktywny. Dawno nie spałam przez 4 dni tak wysoko, zaraz po przylocie z NY. Troszkę czułam brak tlenu ale to tylko sprawiało, że szybko szliśmy spać, zmęczeni wysiłkiem i brakiem tlenu. Krótki wyjazd ale baterie naładowane na następny miesiąc codzienności (nie do końca monotonii).
2022.04.10-11 Copper Mountain, CO (dzień 2-3) | narty
Ten wpis będzie się troszkę różnił od wielu narciarskich wpisów jakie w tym sezonie opublikowałem.
Wyjechaliśmy na parę dni do Copper w stanie Colorado. Byliśmy tam już parę razy w tym sezonie i nie ma sensu po raz kolejny go opisywać. Zdjęcia zastępują tysiące słów.
Jest połowa kwietnia i miał być wiosenny wyjazd. Niestety (albo w sumie na szczęście) pogoda znowu nas zaskoczyła i jak to w przysłowiu „kwiecień plecień bo przeplata trochę zimy, trochę lata” była zima!
Zima w CO nie jest taka zła jak ją opisują i w ciągu dnia dalej jest w miarę ciepło i można piwko na ławeczce wypić.
Trzeci dzień był jednak na tyle wyjątkowy, że mu poświęcę osobny wpis.
Teraz zapraszam do oglądnięcia zdjęć z pierwszych dwóch dni.
2022.01.18 Copper Mountain, CO (dzień 2)
Kontynuując naszą podróż przez resorty Kolorado nie mogło obyć się bez odwiedzenia Copper. Darek ma bilet sezonowy na różne resorty w tym na parę w Kolorado (Arapahoe Basin, Copper, Steamboat, Aspen, Winter Park i Eldora). Copper poznaliśmy dopiero po raz pierwszy w zeszłym roku, i od razu nam się spodobał. Dziś jest to nasz czwarty raz w tym resorcie i w końcu przyszedł czas wypróbować ich uphill policy czyli chodzenie po szlakach.
Darek zapiął narty a ja zapięłam opaskę na rękę i poszłam w górę. W Copper jest parę tras którymi można wyjść dojść wysoko. Trzeba się trzymać określonych tras i mieć na ramieniu opaskę. Żeby móc chodzić po górach szlakami narciarskimi trzeba kupić opaskę, za $79 która pozwala ci chodzić przez cały sezon. Niby drogo ale i tak wychodzę z założenia, że mój sport chodzenia po górach jest tańszy od Darka jeżdżenia więc od czasu do czasu mogę zapłacić. Ale żeby jednak koszty rozbiły się na kilka wyjazdów będziemy musieli przyjechać tu jeszcze na wiosenne narty.
W Copper mieszkamy w centralnej wiosce. Do wyciągów mamy bardzo blisko, natomiast jeśli ja chcę iść wyznaczonym szlakiem to muszę przejść do zachodniej wioski, potem drogą przez Rancho (asfaltowa droga między domkami) do góry i w końcu wejść na trasy przy wyciągu Lumberjack wejść na trasę West Ten Mile.
West Ten Miles jest długą zieloną trasą, potem przechodzi w Roundabout i Soliloquy. Już od samego początku zdziwiłam się jak szeroka jest ta trasa. Nie dziwne, że pozwolili właśnie tędy wychodzić do góry. Jest wystarczająco miejsca dla każdego. Do tego trasa zielona więc mniej uczęszczana. Zazwyczaj najdłuższa trasa zielona, która idzie przy granicy resortu jest też najmniej stroma więc często jest używana do nauki. Dlatego nowicjusze i piesi mogą używać tych tras razem.
Dziś dodatkowo był wtorek po długim weekendzie więc ogólnie nie było za dużo narciarzy. Czasem tylko jakaś choinka stanęła na środku trasy.
Szło się bardzo przyjemnie. West Ten Miles jest dość płaska więc w miarę szłam bez przystanków. Jednak jak trasa przeszła w Roundabout a potem w Soliloquy to już zaczęło się robić stromiej. Jak w ogóle uważam, że oni trochę oszukali bo miejscami Soliloquy mi wyglądało bardziej na niebieską niż zieloną. Tutaj pomału czułam, że zostawiam płuca. Ale co się dziwić wychodziłam w końcu na 12,337 ft (3,760 m) z 9,712 ft (2,960 m). Teraz jak patrzę na te numerki i fakt, że po Covidzie i po siedzeniu w domu gdzie dystans jaki pokonuje to łóżko - komputer wyszłam 2,500 ft na tej wysokości to jestem z siebie dumna. Czasem trzeba się pochwalić!
Szłam jakieś 2,5h ale w takim słoneczku to sama przyjemność i w ogóle mi się nigdzie nie spieszyło. Na West Ten Mile prawie w ogóle nie było ludzi. Tylko czasem jakaś wiewiórka przestraszona próbowała przejść trasę. Im wyżej tym tłoczniej się robiło ale nadal znośnie. Od czasu do czasu podjechał Darek z Damianem ale oni woleli korzystać z faktu, że wszystkie trasy są otwarte i zwiedzać poważniejsze rejony.
Za około 2:30h dotarłam na szczyt. Miałam odwiedzić grill-bar Flyer ale wyglądało, że jest zamknięta. Pewnie kolejny biznes który dopadł problem ze znalezieniem ludzi do pracy. Byłam na szczycie wyciągu American Flyer i “prawie” pod szczytem góry Copper, tutaj już dość mocno wiało a słoneczko pomimo, że było nie było w stanie ogrzać powietrza oziębionego przez wiatr. Tak więc po sprawdzeniu, że bar-grill jest zamknięty, wróciłam na trasę i zaczęłam schodzić. Byleby do mniej wietrznych rejonów i bardziej nasłonecznionych.
W między czasie Darek i Damian wrócili do rejonów gdzie mieli zasięg i spotkaliśmy się na trasie. Powiedziałam im o ławeczce i pomysł im się tak spodobał, że w niecałe 15 minut później siedzieliśmy na ławeczce, wycinaliśmy kabanosy, gadaliśmy z ptaszkiem (zwanym piesiem) i zdawaliśmy sobie relację jak nam się szło/jeździło.
A z ciekawostek to wiecie jak się otwiera paczkę zalaminowaną paczkę kabanosów jak się zapomniało noża? Jak to Darek powiedział - można iść do lasu, poczukać wilka i poprosić go żeby ostrym zębem rozerwał folię. Wtedy jednak ryzykuje się, że wilk zje kabanosy i co to będzie… Dobrze, że ja też mam zęby, takie duże metalowe zwane rakami… działają idealnie.
“Myśmy też nie próżnowali dzisiaj. Jest to mój trzeci raz jak jestem w Copper na nartach w tym sezonie, więc już trochę się zaznajomiłem z terenem.
W przeciwieństwie do A Basin (gdzie byliśmy wczoraj) w Copper prawie wszystko jest otwarte. Nawet tylne części, które ostatnio były zamknięte ze względu na duży wiatr.
Z samego rana jeździliśmy w głównej części resortu. Szybkie wyciągi w parę minut wywożą cię w góry z których masz praktycznie nieograniczone ilości tras.
Czasami ubijanymi a czasami ciekawszymi trasami na rozgrzewkę się zjeżdżało. Dobra znajomość resortu i brak ludzi (kolejek) pozwoliła nam w dwie godziny tak się zmęczyć, że piwko na ochłodę w słoneczku musiało polecieć.
W stanie Colorado, a zwłaszcza na wysokościach jest tak mocne słońce, że już o 11 rano w styczniu można się opalać. Trzeba tylko pamiętać o kremie z dobrym filtrem.
Wypoczęci i napojeni ruszyliśmy w tylną część resortu. Jej niestety tak dobrze nie znam. Jak byłem tu w grudniu to była jeszcze zamknięta, a na początku stycznia wiał tak mocny wiatr, że szybko ją zamknęli.
Teraz przy pięknej pogodzie w końcu mogłem ją odkrywać.
Po szybkiej rozmowie z patrolem, gdzie tu można najlepiej zjechać ruszyliśmy w dół.
W tej części resortu było znacznie mniej śniegu. Widać, że mocne słońce szybciej topi południowe stoki. Do tego znacznie bardziej tutaj wieje i śnieg jest zwiewany w niższe partie gór.
Zjechaliśmy na dół i dzięki informacji patrolu wsiedliśmy na Three Bears. Jest to wyciąg, który wywozi cię w najdalsze i ponoć najciekawsze rejony. Nigdy tu jeszcze nie byłem. Na dole wyciągu była tabliczka z napisem, że ten rejon jest tylko dla ekspertów.
Wyjechaliśmy na Tucker Mountain (12,421 stóp, 3,786m). Ale tu wiało! Parę szybkich zdjęć i w dół. Za bardzo nie musieliśmy się zastanawiać którędy jechać, wszystkie trasy były czarne.
Na górze było twardo i lodowato. Widać, że wiatr tutaj często wieje. Natomiast niżej była bajka.
Potężnie szeroka dolina w której możesz jechać wszędzie. Po głębokim śniegu, po urwiskach, lasach…. gdzie tylko masz ochotę.
Tak nam się to spodobało, że oczywiście pojechaliśmy jeszcze raz. Ten sam wyciąg na górę, ale zjazd innymi rejonami. Też pięknie!
Długie zjazdy mają jedną wadę - są długie. Trochę nam tu zeszło i już wybiła godzina 13. Ilonka pewnie już dochodzi do umówionego miejsca, więc trzeba wracać w główną część góry. Oboja z kolegą doszliśmy do wniosku, że jest to ciekawy rejon i jak następnym razem będziemy w Copper to na pewno go odwiedziny. Miejmy nadzieję, że będzie otwarty…
Fajnie tak siedziało się na ławeczce, ale niestety słońce zachodziło za chmurkami i robiło się coraz chłodniej. Chłopaki, też chciały jeszcze trochę pozjeżdżać i wykorzystać dzień na maksa. Tak więc każdy poszedł w swoim kierunku.
Jak zwykle schodziło się szybciej niż wychodziło, zwłaszcza, że popołudniu już prawie nikogo nie było na trasach i nie musiałam za bardzo uważać na innych narciarzy. Tak więc po około godzinie byłam znów w miasteczku. Nic bardziej mi się nie chciało po tym hiku niż dobrej kawy. Znalazłam małą kawiarnię w miasteczku “Sugar Lips” i weszłam po kawę a wyszłam z tuzinem mini pączków. Pączki były tak pyszne, że musiałam dokupić bo co myślałam, że będzie do podziału na nasza trójkę wylądowało w moim brzuszku… ale w końcu spaliłam trochę kalorii więc mi się należało. Ale pączki były przepyszne, jeszcze takie cieplutkie, posypane cynamonowym cukrem. Do kawy - idealne!
Dziś już nie śpimy w Copper. Cały ten wyjazd był tak naprawdę zorganizowany pod kątem Steamboat. W Steamboat spędziliśmy w zeszłym roku dwa tygodnie. Miasteczko i resort strasznie nam się spodobały. Niestety Steamboat jest troszkę dalej od Denver. Trzeba do niego jechać około 3.5 - 4h. Nadal jest to nic w porównaniu do dystansu jaki musimy pokonać z NY do Vermont ale dla ludzi mieszkających w Denver to już jest daleko.
Skoro to jest daleko to na dzień czy dwa nie opłaca się tam jechać. Tak więc postanowiliśmy pojechać tam na cztery noce. Do Steamboat trzeba przejechać przez przełęcz “Uszy królika” (Rabbit’s Ears Pass), którą chcieliśmy pokonać za widoku. Tak więc nie tracąc wiele czasu jak tylko zamknęli wyciągi i chłopaki zjechali do auta to po szybkim przebraniu się w dresy ruszyliśmy w drogę.
Wracały wspomnienia, nie da się ukryć. Te przestrzenie, te pustynne tereny pokryte śniegiem, te wyschnięte jeziora… wszystko przypominało nam zeszłoroczną przygodę z Kolorado gdzie jechaliśmy w nieznane.
Kolega też był w szoku bo chyba nigdy nie widział aż tyle niezagospodarowanej przestrzeni. A tu naprawdę są ogromne tereny niezabudowane. I tylko od czasu do czasu pojawia się gdzieś jakiś domek, który wprawia w zdziwienie jak ktoś wogóle może tam mieszkać, na takim odludziu.
Do Stemaboat zajechaliśmy już po ciemku. Miasteczko przywitało nas jednak niesamowitą ilością oświetlonych choinek. Pamiętaliśmy je z zeszłej zimy ale teraz patrząc na Yampa Valley z naszego tarasu i widząc te wszystkie światełka byliśmy w małym szoku. Ale to pięknie wyglądało. Jak święta w styczniu… w sumie to święta w tym roku są przesunięte więc czemu nie mogą być w styczniu. My jak na święta przystało ugotowaliśmy garnek pierogów z kapustą i grzybami. Brakowało nam tylko barszczu ale pierogi ze skwarkami z boczku też smakowały wyśmienicie. Dzień był długi i intensywny więc dość szybko padliśmy spać. W końcu jutro kolejny piękny dzień na nartach a dla mnie - powrót do pracy i pobudki o 6 rano, bo przecież jest 2h różnicy czasu… a w NY dość wcześnie zaczynam pracę. Tutaj jeszcze wcześniej a w Kalifornii to najlepiej jak w ogóle nie będę szła spać.
2022.01.04 Copper Mountain, CO
Nowy rok i nowe postanowienia. U nas niewiele się zmieniły od poprzedniego roku. Podróżować więcej!
Poprzedni rok zamknęliśmy dokładnie na 60 wpisach na naszym blogu. Biorąc pod uwagę, że nie piszemy z każdego wyjazdu, a także niektóre dni sumujemy w jeden reportaż to numerek nie jest taki zły. Myślę, że było 80-90 dni wyjazdowych w 2021 roku!
Zwłaszcza jak weźmiemy poprawkę, że cały poprzedni rok pandemia panowała na świecie to nawet udało nam się jakoś to ogarnąć i podróżować w tych trudniejszych czasach.
Oczywiście rok rozpoczynamy narciarsko. Przecież jest zima.
Kolejny wyjazd na narty też się udało zrobić na zachodzie. (3:0). Zachód prowadzi ze wschodem w tym sezonie. Ciekawe jak długo uda się utrzymać taką pozytywną przewagę.
Stany California, Oregon i Washington jak narazie wygrywają w tym sezonie jeśli chodzi o ilość śniegu. Ostro tam sypie. Śnieg jest liczony w metrach. Resorty mają problemy z odśnieżaniem wyciągów a także z transportem ludzi. Lotniska i drogi często są zamykane. Planujemy w ten raj dla narciarzy się wybrać, ale musi tam się troszkę uspokoić. Jak narazie poczciwe Denver.
Colorado może nie dostało tyle śniegu co zachodnie wybrzeże, ale nie jest źle jak na początek sezonu. Większość tras i terenów w resortach jest otwarta.
Jak zwykle jeden dzień spędziliśmy w Denver na załatwianiu spraw i odwiedzeniu paru ulubionych nam miejsc. No bo jak można nie odwiedzić pana Edwarda (sklep mięsny) czy New Terrain (ciekawy browar).
Następny dzień cały spędziliśmy w górach, w resorcie Cooper.
Pogoda niestety nie zapowiadała się ciekawa, dlatego pewnie nie było dużych korków. 1h 15min i już na miejscu.
Wczoraj było słonecznie, ale zimno. Dzisiaj dalej jest zimno z tą tylko różnicą, że nie ma słońca i jest mocny wiatr.
Wyznając zasadę, że nie ma złej pogody tylko człowiek jest nie przygotowany, zapiąłem kurtkę pod szyję i wsiadłem na krzesełko.
Plusem złej pogody jest brak ludzi. Bez kolejek można było jeździć.
Na dole nawet nie było tak źle, ale im wyżej tym było gorzej.
Widać, że przybyło tutaj śniegu przez ostatnie 3 tygodnie jak tu byłem. W głównej części resortu wszystko jest otwarte, nawet lasy. Im wyżej tym było gorzej. Ponad lasami jeszcze ciekawiej. Silny wiatr zwiewał cały śnieg w doliny i wystawało trochę skał.
Wyciągi dalej wyżej w góry chodziły ale na spowolnionych obrotach. Mało było chętnych bo wiatr i niskie temperatury nie pozwalały za długo tutaj zabawić.
Jeździłem na górze, a jak już dobrze zmarzłem to na przemian lasami albo trasami pod wyciągiem zjeżdżałem na dół i już było ciepło.
Copper ma ciekawą tylną część resortu. Wielkie przestrzenie po których można jeździć gdzie się chce. 3 tygodnie temu jak tutaj byłem to niestety cały ten rejon jeszcze był zamknięty.
Dzisiaj z góry zobaczyłem, że wyciągi z drugiej strony chodzą i że lina jest spuszczona, więc pojechałem.
Ale tu wiało! Jechałem pod wiatr, więc czasami jak mocniej zawiało, to aż mnie zatrzymywało. Niżej pojawiły się drzewa i było już znośniej. Oczywiście nikogo nie spotkałem.
Dojechałem na dół do wyciągu a tu rozczarowanie. Dalej nie można jechać, Ze względu na wzmagający się wiatr patrol wszystko zamyka.
Musiałem wsiąść na taki mały, wolny wyciąg który mnie z powrotem wywiezie na przełęcz. Tak jak na tym wyciągu zmarzłem to dawno nie było mi tak zimno. Wyciąg jechał super wolno ze względu na potężny wiatr i obawę, że krzesła będą uderzać o słupy. Do tego jest to stary wyciąg i nie ma zabezpieczeń. W stanie Colorado wyciągi nie muszą mieć zamykań z przodu więc siedzisz jak na taborecie. Co przy dużym wietrze i ostrym bujaniu musisz się mocno trzymać żeby nie wypaść.
Lokalni jakoś nie lubią tych zabezpieczeń. Nawet jak większość nowych wyciągów ma tą barierkę to i tak jej nie zamykają. Chyba, że wsiada jakieś małe dziecko to wtedy dopiero zamykają. Co stan to obyczaj.
Po około 15 minutach wyjechałem na przełęcz. Zmarznięty ale szczęśliwy, że się wydostałem. Ski patrol oczywiście już zamknął wjazd i udawał się w ten rejon sprawdzać czy czasem nikt tam na noc nie został.
Szybciutko, łatwymi trasami zjechałem na dół i udałem się do najbliższego baru się ogrzać. Ilonka mnie odnalazła i razem w ciepłym pomieszczeniu zjedliśmy lunch.
Najedzony i zagrzany wróciłem na narty. Zostało mi jakieś dwie godziny jeżdżenia. Góry były puste, więc jeździłem wszędzie. Poza dolinami z tyłu góry, które już były zagrodzone grubymi linami.
Czasami wyjeżdżałem na przełęcz, żeby się przekonać, że dalej wieje.
Z tej strony jednak było znacznie lepiej, zwłaszcza jak się jechało w dół. Wiatr wiał w plecy i tylko jeszcze cię popychał do przodu.
O 16:20 jako jeden z ostatnich narciarzy zjechałem na sam dół. Pustymi trasami wyjeździłem się na maksa. Mimo, że pogoda nie sprzyjała to i tak uważam ten dzień za dobry i spełniony. Dużo ciekawych zjazdów i przygód!
Silny wiatr który wiał cały dzień w końcu coś dobrego przywiał. Śnieg dopadł nas na autostradzie 70 w kierunku Denver. Na szczęście dzisiaj nie było dużego ruchu i droga była przejezdna. Jechało się znacznie dłużej niż rano, ale i tak w ciągu dwóch godzin wróciliśmy do Denver. Duża śnieżyca dopiero ma nadejść.
Następnego dnia powrót do domu. Niewiele się wydarzyło poza ciekawym startem z lotniska z Denver.
Samolot miałem o godzinie 16, oczywiście ze względu na pandemię i trudne warunki pogodowe dużo lotów jest odwołanych. Mój na szczęście z małym opóźnieniem ale leciał (w sumie szkoda, bo jutro mogą być świetne warunki w górach).
Po załadowaniu nas do samolotu pilot powiedział, że opóźnienie się trochę jeszcze zwiększy bo musimy odlodzić samolot. Po raz pierwszy coś takiego widziałem (niestety nie mam zdjęć, bo nie siedziałem koło okna).
Na lotnisku była śnieżyca z dużym wiatrem i -15C. Do każdego samolotu przed startem podjeżdżały cztery ciężarówki z takimi wysięgnikami jak do naprawy słupów. Z każdej strony pod ciśnieniem leciała woda z jakimiś chemikaliami i nią pokrywali samoloty. Takich stanowisk było parę. Później te same samochody zmieniały skład chemiczny mieszanki i znowu pokrywali tym samolot w celu zapobiegania tworzenia się nowego lodu.
Następnie samolot wjeżdżał na pas startowy i rozgrzewał silniki. Silniki były już na wysokich obrotach a on dalej stał w miejscu. Jak się później dowiedziałem, tym sposobem piloci rozgrzewają skrzydła i ogon samolotu żeby się upewnić, że więcej lodu się nie będzie gromadziło. Po około 15-20 sekund samolot startował jak z procy i szybko podnosił się z pasa startowego.
Oczywiście turbulencje po starcie były ciekawe, aż dopinałem pas bo się bałem, że wypadnę z fotela. Nie wolno było wstawać i serwis na pokładzie też był wstrzymany gdzieś przez pierwsze 45 minut.
Potem lot był spokojniutki jak by nigdy nic.
I znowu NY. Ciekawe na jak długo…
2021.12.11 Copper Mountain, CO
W ten weekend mieliśmy coś do załatwienia w Denver. Dobrze się składa, bo jest grudzień i na dodatek w okolicznych górach (i nawet w samym Denver) spadło trochę śniegu. Długo nie trzeba było mnie namawiać na spakowanie nart na ten wyjazd.
Jest piątek rano a my znowu w samolocie. Widzę, że nie tylko ja sprawdziłem pogodę w Górach Skalistych. Na lotnisku w NYC już było trochę ludzi z nartami, samolot był pełniutki, a w wypożyczalni w Denver samochodów SUV nie było. Czy już nikt nie pracuje w Stanach?
Nie chciało nam się czekać, aż podstawią jakiś ciekawy model samochodu terenowego. Wzięliśmy coś, co niekoniecznie chcieliśmy, ale za czym ludzie oglądają się na drogach. Wygląda klasycznie, ale nie najlepiej się prowadzi. Po pierwsze to tylko dwa dni tu będziemy, a po drugie to w sumie chciałem się tym samochodem przejechać i wyrobić sobie zwoje zdanie. Poprosiłem tylko o model z napędem na 4 koła, że jak spadnie śnieg w górach to może uda nam się wyjechać.
Piątek spędziliśmy w Denver, a w sobotę z rana ruszyliśmy na zachód. Dobrze nam już znaną autostradą 70 wspinaliśmy się w góry. Im wyżej tym więcej śniegu i niestety więcej samochodów.
Znowu chyba ludzie sprawdzili pogodę i dowiedzieli się, że w górach jest trochę śniegu, ma być słonecznie i jakieś -3C na dole. Zamiast 1.5h jechaliśmy 2.5h. Na szczęście były ładne widoki i świeży śnieg pokrywał zbocza gór, co nam umilało stanie w korkach.
Jest to pierwszy tak dobry weekend w tym sezonie, wiec i problemy z parkowaniem musiały nastąpić. Nie chciało nam się stać w korkach i parkować gdzieś na dalekich parkingach z których to autobusami wożą narciarzy do baz. Troszkę przekombinowaliśmy i udało nam się zaparkować w samej wiosce, gdzie w ciągu paru minut na nogach doszliśmy do głównej bazy.
Tak jak się spodziewałem, ludzi na dole było multum. Nie wszystkie wyciągi są jeszcze czynne i dużo terenów jest jeszcze niedostępnych. Większość ludzi jeździ na dole. Na szczęście dużo wyciągów jest na 6 osób. W związku tym kolejki dla pojedynczych idą bardzo szybko i może najdłużej stałem 7-8 minut.
W ciągu paru minut Ilonka szła już gdzieś w góry, a ja opalałem się na krzesełku.
Siedząc tak na krzesełku i podziwiając te piękne tereny doszedłem do wniosku, że warto było odstać swoje w korkach i teraz tutaj być. Z drugiej strony u nas na wschodzie znacznie dłużej trzeba jechać w góry na narty. Za 2.5 to może się zajedzie do Catskills. W fajne góry w stanie VT czy ME to minimum 4.5-5h trzeba jechać.
Resort Cooper ma bardzo długie wyciągi z dołu. W ciągu paru minut wyjeżdżasz wysoko w serce gór.
Jak jest zima w pełni i wszystko jest otwarte to można jechać dalej w góry i zjechać z drugiej strony. Teraz niestety te opcje były nieaktywne. Ale już lokalny na wyciągu dokładnie mi zdał relacje co jest otwarte i gdzie są fajne tereny.
Zjechałem parę razy w tej głównej części góry. Już chyba z 6 tygodni minęło od ostatniego wyjazdu na narty, więc musiałem się nacieszyć każdym zakrętem i rozgrzać mięśnie.
Wyżej w górach panowały dobre warunki. Mimo, że w większości trzeba jeździć ubitymi trasami to nadal nie było lodu i można było się fajnie bawić. Natomiast na dole nie było już tak fajnie, znacznie więcej ludzi i lodu.
Wziąłem inny wyciąg i wyjechałem w inne rejony. Potem jeszcze kolejnym wyciągiem wyjechałem wyżej, a na końcu znalazłem orczyk, który mnie zaprowadził w ciekawe tereny.
Tu już była zima. Mimo, że ze względu na niewystarczającą pokrywę śniegu większość terenów była dalej zamknięta to i tak parę zjazdów można było tu zrobić.
Nie można się zapuszczać dalej w góry, bo wszystkie wyciągi z drugiej strony dalej były nieczynne. Chociaż parę zachęcający śladów „namawiało” do przygody, ale to mogło by się źle skończyć.
Nawiązałem kontakt z Ilonką, która to gdzieś po górskich ranczach chodziła i już właśnie wróciła do głównej bazy. Zjechałem na sam dół, gdzie oczywiście ilość ludzi znowu mnie przeraziła. Na szczęście Ilonka zrobiła wcześniej rezerwacje i w spokoju hamburgera z lokalnym piwkiem można było zjeść.
Drugie piwko na ugaszenie pragnienia w słoneczku na ławce też dobrze smakowało. Znowu się fajnie siedziało i nie chciało się wstawać, ale górki czekały i wołały.
Lokalny wcześniej mi powiedział żebym pojechał do Timberline. Jest to ciekawy teren który mało ludzi zna. Nawet w godzinach popołudniowych można tutaj znaleźć jeszcze mało rozjeżdżony śnieg, a i ludzi jest niewiele.
Tak też się stało. Prawie nikogo tutaj nie było. Bez kolejek zrobiłem parę dobrych zjazdów. Czasami szybki carving po miękkich, ale ubitych trasach, a czasami poza trasami gdzie śnieg dalej był puszysty.
Ten rejon zamknęli o 15:30. Wróciłem do głównej bazy i tu miłe zaskoczenie. Ludzi znacznie ubyło. Na trasach i na wyciągach.
Zjechałem jeszcze dwa razy prawie pustymi trasami i o 16:15 zakończyłem ten dobry i udany dzień na nartach.
Na początku przez te korki, problemy z parkingiem i ilość ludzi obawiałem się, że dzień nie będzie udany, ale jednak wszystko się ułożyło i drugi dzień w tym sezonie uważam za spełniony.
Jak tylko słońce zaszło to temperatura szybko spadła i zrobiło się zimno. W Colorado jest mocne, pustynne słońce. A na tej wysokości to jeszcze mocniej grzeje. W ciągu dnia nawet w grudniu jest ciepło ( pod warunkiem, że nie wieje) i można w słoneczku pić piwko.
Wróciliśmy na parking na którym czekał na nas nasz samochód. Tak jak pisałem na początku, ciekawy model wzięliśmy. Dodge Challenger H4.
Nie jest to mój typ samochodu, ale kiedyś chciałem nim się przejechać. Wzbudza respekt na autostradach i dużo policyjnych tajniaków nim jeździ (pewnie jeszcze z mocniejszymi silnikami). Dwu-drzwiowe coupé z muskularną sylwetką, głośnym silnikiem, ciekawymi światłami i stylem z lat 60-70tych.
Niestety poza wyglądem to niewiele sobą prezentuje. Źle się go prowadzi, czuć w nim prędkość, jest głośny, niewygodny, słabo wyposażony, brak nowoczesnej technologi…. Mało też z niego widać. Wszystko jest zabudowane, małe lusterka, na parkingach ciężko manewrować zwłaszcza jak nie ma czujników.
Tak jak pisałem, nie mój styl samochodu, ale raz chciałem się nim przejechać.
Jutro już wracamy do NYC. Teraz jest okres świąteczny, więc mam dużo pracy, ale może jeszcze w tym roku się uda na nartki wyskoczyć. Miejmy nadzieję….
Jak narazie módlmy się o długą i śnieżną zimę!