2023.04.16-18 Copper, CO (dzień 2-4)
Jest połowa kwietnia, a temperatury w Nowym Jorku zaczęły dochodzić prawie do 30C. Ja wiem, że jest to tylko takie paro-dniowe, ale wciąż za wysokie jak na kwiecień.
Nie ma nic lepszego na ochłodzenie jak wiosenne narty w jakiś fajnych górach.
Wybór oczywiście padł na Kolorado, resort Copper. W miarę blisko, znajomo i rewelacyjnie.
Pomyśleliśmy, że cztero dniowy wypad w góry dobrze nam zrobi. Jeden dzień hike a pozostałe 3 to narty.
W związku z tym, że już jest pod koniec sezonu to ceny wynajmu mieszkań w resortach spadły. Można już nawet w samym centrum wioski coś znaleź za przystępną cenę i nie dojeżdżać samochodem codziennie.
Ogólnie to ja czasami tych narciarzy nie rozumiem. W takim kwietniu gdzie z reguły jest piękna pogoda, dużo śniegu, ciepło, jasno do ósmej wieczorem, mało ludzi, niskie ceny to oni już nie jeżdżą na nartach. Już po sezonie, już narty schowane na strychu.
A w takim listopadzie gdzie jest dokładnie wszystko odwrotnie to pierwsi stoją na mrozie i czekają na krzesełko. Ach ci ludzie….
Wiadomo, każdy jest spragniony nart po lecie i jak tylko słyszy, że jakiś resort się otwiera to odrazu leci. Ja też tak mam, i w listopadzie (a nawet czasami już w październiku) jadę na narty. Ale jak przychodzi kwiecień czy maj i jest pięknie to aż grzechem by było to nie wykorzystać.
Z reguły rano było chłodno, coś koło -10C, ale mocne słońce szybko sobie z mrozem radziło. Już koło 10:30-11 rano temperatury były dodatnie.
W cieniu czy w lasach przez cały dzień śnieg był zmrożony. Widać, że 3,000 metrów robi swoje. Natomiast jest go tak dużo, że żadne korzenie, ani kamienie nie wystawały.
Ogólnie wszystko było otwarte. Jeżdzę w Copper od paru lat i dopiero teraz niektóre tereny zostały otwarte. Widać, że dostali ogromną ilość śniegu. Taki rejon jak Spaulding Bowl zawsze był zamknięty, a teraz mogłem do niego wjechać.
Cały Tucker Mountain też był otwarty. Wszystkie rejony! To chyba tutaj się rzadko zdarza.
Kiedyś jak tu byłem to chyba też wszystko było otwarte, ale były złe warunki pogodowe. Mgła i duży wiatr. W tym rejonie są same trasy EX (potrójny diament), więc wybieranie się samemu tutaj podczas złej pogody byłoby głupie. Teraz przy idealnej pogodzie i dużej ilości śniegu jest jak w bajce.
Ja zapuszczałem się w odległe zakątki resortu a w tym samym czasie Ilonka grzecznie wspinała się trasami narciarskimi w góry. Przynajmniej trasy są ubite i człowiek się nie zapada głęboko w śnieg.
Czasami spotykaliśmy się na odpoczynek, chłodne piwko, czy coś do zjedzenia i wymianę wrażeń.
W godzinach porannych trasy były zmrożone i idealnie ubite. Szybkie zjazdy po twardym sztruksie odrazu budziły i dawały energii na resztę dnia.
A energia była potrzebna. Brak ludzi to i brak kolejek, więc jazda non-stop.
Czasami aż miałem za dużo energii, więc odpinałem narty i wychodziłem jeszcze wyżej.
Patrol mówi, że nie ma zagrożenia lawinowego, a 10-15 minut „spacerku” i można zjechać zupełnie nowymi trasami. Ja wiem dla nich może 10 minut, dla mnie to 20. Podchodzenie do góry w butach narciarskich na 3,500 metrów wymaga trochę wysiłku. Mimo dużego wysiłku to na 100% warto.
Raz zjeżdżając z tyłu góry widziałem, że wyciąg bardzo powoli jedzie. Zastanawiałem się co się dzieje. Mam nadzieję, że się nie zepsuł. Zjechałem na dół, pytam się obsługi czy jest czynny, a gostek mi na to że wszystko jest ok i włączył go na normalną szybkość. Mówi, że nikt tu nie jeździ i oszczędzają energię.
To lubię, całe góry dla mnie.
Pierwsze ślady po sztruksie czy poza trasami. Raj…!
Lasy też były cudowne. Może nie miały świeżego puszku, ale ilość śniegu była w pełni zadawalająca.
W związku z tym, że dzień jest długi to Ilonka wymyślała jakieś wycieczki popołudniami.
Jedną z nich był wyjazd do pobliskiego miasteczka, Leadville. Oddalonego o około 40km
Nasza agentka od nieruchomości poleciła nam to miasteczko jako alternatywa do kupna nieruchomości. Ceny w resortach są chore, a tam może się kiedyś coś rozwinie. Niestety za daleko i mało ciekawie.
Natomiast w oko nam wpadła ziemia z kominkiem. Wielki obszar na którym aktualnie można postawić wiele namiotów, a kiedyś jakiś domek. Ktoś chętny na wypad pod namioty?
Z powrotem Ilonka oczywiście wymyśliła ciekawszą, górską drogę. Tak żeby kierowcy się nie nudziło.
Droga wiodła kanionem z cudnymi widokami.
Wróciliśmy na autostradę tuż obok Vail, więc było oczywiste, że musimy odwiedzić dobrze nam znaną knajpę Red Lion.
Kiedyś dużo jeździliśmy do Vail i często po nartach odwiedzaliśmy Red Lion na żeberka. Mają najlepsze w mieście.
Teraz też usiedliśmy przy barze i zamówiliśmy żeberka wieprzowe i beef brisket (ponoć to mostek wołowy).
Jedzenie było pyszne. A mięso z żeberek odchodziło od kości.
Tak nam smakowało, że dopiero przypomnieliśmy sobie o zrobieniu zdjęcia gdzieś w połowie posiłku. Ale nie martwcie się, od następnego sezonu zmieniam bilet na narty i Vail będzie na nim uwzględnione. Na pewno Red Lion odwiedzimy.
Tak jak pisałem wcześniej, na następny sezon zmieniam bilet z Ikon na Epic, więc w Copper już nie będę mógł więcej jeździć.
Chociaż ludzie mówią, że nie można się ograniczać i trzeba mieć oba. Jak jeździsz przynajmniej 20 dni w sezonie to posiadanie obu biletów ma sens. W sumie mają rację. Wtedy cena za dzień wychodzi $70 lub mniej. Na następny sezon zostaje z jednym biletem, a potem się zobaczy. W sumie robię 20+ dni w sezonie. A mam nadzieję, że ten numer tylko pójdzie w górę. Spotykam ludzi co mają 100+!
Ten sezon też był dla mnie wyjątkowy, bo ani jednego dnia nie spędziłem na nartach na wschodnim wybrzeżu. Od kilkudziesięciu lat jak jestem w Stanach to zawsze część dni jeździłem na wschodzie. Wiadomo, na początku więcej, później stopniowo proporcje się zmieniały. Mam nadzieję, że tak już zostanie, bo narty na wschodzie a zachodzie to dwa różne światy.
Nie koniecznie zachód jest droższy czy wymagający dłuższego transportu. Jak się odpowiednio wcześniej planuje i ma już w tym doświadczenie to myślę, że jest porównywalnie.
Był to niestety mój przedostatni (chyba) wyjazd na narty w tym sezonie. Jeszcze tylko mamy jeden (albo dwa) wyjazd zaplanowany i koniec. Niestety nie ma czasu, a szkoda. Resorty na zachodzie dostały tyle śniegu, że niektóre planują być otwarte nawet w lipcu. W sumie nigdy nie mów nigdy, bo nie wiadomo co życie wymyśli.
W drodze powrotnej niewiele się wydarzyło. No może poza wiatrami pustynnymi.
Tak bardzo wiało na lotnisku, że pilotowi chyba z godzinę trwało, aż podniósł maszynę w górę.
Przed startem kapitan wyszedł z kabiny pilotów i powiedział, że bardzo wieje. Da się lecieć, ale będą wielkie turbulencje. Nikt nie będzie mógł wstać (wliczając załogę) aż wylecimy odpowiednio wysoko.
Obsługa lotniska kierowała nas na rożne pasy startowe, aż w końcu się udało.
Na ziemi wiało, ale zaraz po starcie wszystko ucichło i spokojny lot trwał już do końca.