2022.04.10-11 Copper, CO (dzień 2-3) | hike

To, że wiosenne narty spędzamy w Copper to głównie moja “wina”. Myślę, że Darek się cieszy i nie narzeka ale fakt faktem decyzja o wyjeździe do Copper spowodowana była tym razem moim pasem sezonowym. Aby chodzić po górach w Copper, trzeba kupić pas sezonowy dla włóczykijów. Pas kosztuje $79, trochę dużo. Cena ma większy sens jak się podzieli to na większą ilość dni. Tak więc jak tylko kupiłam bilet sezonowy to zapowiedziałam, że przyjeżdżamy tu na wiosenne narty.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w połowie kwietnia zima zawita do Kolorado. Ale to nie ważne, ważne jest, że mamy rakiety, raki, przepustki i możemy iść w góry. Łażenie po górach przewiduję na dwa dni. Na początek wymyśliłam coś niewielkiego, T-Rex bar. Można tam dojść trasą numer 3.

Według mapy trasa prowadzi lasem i nie jest za długa. W poniedziałek dla odmiany mamy zamiar iść trasą 8 aż do Flyer’s. 3 na rozgrzewkę jest idealna więc nie spiesząc się rano ruszyłyśmy w góry. Śpimy w East Village więc musiałyśmy trochę przejść między wioskami ale to ogólnie lajcik bo w miarę po płaskim a do tego część chodnikiem. Tym razem na wyjeździe mam kompana do hików. Moja przyjaciółka tak załapała bakcyla po ostatnim wyjeździe, że teraz spytała się tylko czy jej rakiety spakuję, a jak powiedziałam, że tak to kupiła bilet i poleciała z nami.

Prawie połowa kwietnia, wiosenne narty, Kolorado gdzie słońce jest tak mocne jak w Kalifornii… no więc kto spodziewał się jakiegoś głębokiego śniegu. A tu niespodzianka. Już po pierwszych krokach, ja zapadałam się po kolana bo miałam raki. Moja przyjaciółka w rakietach szła jak królowa a ja spowalniałam co jakiś czas jak trzeba było się odkopać.

Nie było źle - było wesoło to na pewno. Odkopywania na takiej wysokości to dodatkowy wysiłek ale i tak nie narzekałam, śmiechu było co nie miara.

Na początku wpadałam tylko co jakiś czas i to zazwyczaj jedną nogą. Im wyżej jednak tym zapadanie było coraz częstsze. Czasem łatwiej było iść na kolanach. Idąc na kolanach ciężar osoby rozklada się na większą powierzchnię i przez to można zajść dalej. Czyżbym dostała nową ksywkę? Wielbłąd, albo lepiej łoś.

Nauczyłam się tego tricku od wielbłądów. Bo jakbyście nie wiedzielie wspinanie się po piasku jest tak samo trudne jak wspinanie się po głębokim śniegu.

Ale wracając do śniegu. Szłyśmy po śladach wcześniejszych łazików ale widać był, że szli oni ma nartach biegowych - sprytne. Na nartach już w ogóle się nie zapadasz. Gdyby jeszcze łatwo się je pakowało do walizki … Miałam wrażenie, że oddalamy się od trasy numer 3 i T-Rex'a ale tak fajnie się szło, że nie narzekałam. Szliśmy po szlaku i wiedziałam, że wcześniej czy później wyjdziemy na trasę narciarską więc nie było problemu.

Szłyśmy trasą Continental Divide. Podobnie jak Pacific Crest Trail (PCT) czy Appaliachian Trail (AT),Continantal Divide Trail (CDT) jest szlakiem łączącym północ z południem. Pokonanie ktorego kolwiek z tych szlaków wymaga nie samowitego zaparcia, przygotowania, kondycji fizycznej i psychicznej, determinacji i wytrwałości. CDT jest jednak najtrudniejszy i najdłuższy z nich. Szlak CDT ma 3,100 mil (5tys km) i przechodzi przez Montanę, Idaho, Wyoming, Colorado, New Mexico. Idąc tym szlakiem mija się pustynie jak i doliny z lodowcami. No i oczywiście śpi się z misiami, wilkami i innymi mieszkańcami lasów. My przeszłyśmy moze 0.5 mili tą trasą ale i tak się cieszę, bo przeszłam nią więcej niż Darek.

Niestety zapadanie stawało się coraz gorsze. Każdy mój krok to kolejne 30 sekund odkopywania. W takim tempie nie było sensu iść dalej. Zrobiłyśmy sobie przerwę, odpoczęłyśmy w słoneczku i postanowiłyśmy zejść trochę i wejść na trasę narciarską.

Ufff…..po trasie narciarskiej to można iść. Pięknie, miarowo dreptałyśmy do góry do baru T-Rex. Tyle się o tym miejscu nasłuchałam, że musiałam sprawdzić go na własne oczy.

Tam spotkaliśmy się z Darkiem. Każdy z nas zasłużył na przerwę i lunch. Szkoda tylko, że słoneczko było mało wiosenne. Trochę byłam mokra od tego taplania się w śniegu. Zejście jak to zejście jest zawsze najlepszą częścią. Łatwo się schodzi, nie ma wysiłku a do tego widoki są piekne. Nagroda po wspinaczce.

Drugi dzień z kolei jak poszłyśmy trasą numer 8 do naszej ulubionej ławeczki było zupełnie inaczej. Wyjście tym razem po trasach narciarskich było dość proste i łatwe. Wiadomo szłyśmy ponad 1000 ft (300 m) do góry więc nie było to nic ale po ładnie przygotowanych trasach to przyjemność.

Zejście natomiast to była jazda. Mogłyśmy zejść tą samą trasą co wyszłyśmy ale chciałyśmy sprawdzić coś nowego. Wybierając więc inne zielone trasy kierowałyśmy się na dół.

Chciałyśmy sobie ściąć trasę i górami przejść od razu do Central Village (centralnej wioski). Tak więc na siagę, przed siebie, byleby zielonymi…

Plan idealny. Nie wziełyśmy tylko pod uwagę, że musimy przeciąć trasę na której jest park z rynnami i innymi przeszkodami i narciarze, snowboardziści skakają, robią obroty i inne akrobacje a do tego szybko jeżdżą. No nic, rozważnie, mając oczy wokół głowy udało nam się przejść i już byłyśmy na prostej do wioski. Ufff….

To był krótki wyjazd ale aktywny. Dawno nie spałam przez 4 dni tak wysoko, zaraz po przylocie z NY. Troszkę czułam brak tlenu ale to tylko sprawiało, że szybko szliśmy spać, zmęczeni wysiłkiem i brakiem tlenu. Krótki wyjazd ale baterie naładowane na następny miesiąc codzienności (nie do końca monotonii).

Previous
Previous

2022.04.12 Copper, CO (dzień 4)

Next
Next

2022.04.10-11 Copper Mountain, CO (dzień 2-3) | narty