2023.05.19 Guayaquil, EC (dzień 2)

Dziś na luziku, wyspani zeszliśmy na śniadanie kolo 9 rano. Dobrze jest mieć dzień przerwy bez napiętego planu. Chcieliśmy odwiedzić Historyczny Dystrykt Guayaquil ale pozatym to gdzie nas nogi poniosą.

W Guayaquil czujemy się bardzo bezpiecznie. Na kazdym rogu jest ochrona. Choć dają nam do myślenia ich kamizelki kuloodporne. Czyżby, aż tak było źle? Wiadomo my jesteśmy w najbardziej turystycznej dzielnicy. Co w takim razie musi się dziać w pozostałych częściach miasta? Niedługo się przekonamy.

Rozsądek (a może te kamizelki) podpowiedział nam jednak żebyśmy zasięgnęli języka w recepcji zanim zamowimy Uber, i pojedziemy odkrywać nowe zakątki. Stwierdziliśmy, że podpytamy w hotelu co i jak. Wczoraj jak chodziliśmy tam i spowrotem po deptaku to zainteresowała nas kolejka linowa. Spytaliśmy się czy jedzie on na wyspę Santay. Pani powiedziała, że wyspa jest piękna i warto tam pojechać ale żeby kolejki nie brać. Kolejka łączy Guayaquil z miastem Duran którego w hotelu nam nie polecają. Polecają nam za to wynająć kierowcę z hotelu i nie brać taksówki. Tak też zrobiliśmy. Wsiedliśmy do auta, powiedzieliśmy, że chcemy na wyspę Santay i ku naszemu zaskoczeniu ruszyliśmy w kierunku Duran. Rzeczywiście dobrze, że nie wpadliśmy na pomysł brania kolejki. Miasteczko typowo robotnicze, troszkę biedne i takie dość lokalne. To właśnie z miasta Duran jest most na wyspę Santay i dlatego tu wylądowaliśmy. Niestety most był podniesiony i nie wiadomo było kiedy go znów otworzą. Panu kierowcy było nam to trudno wytłumaczyć ale Google Translate przyszedł z pomocą. On pisał po hiszpańsku, Google tłumaczyło a potem w drugą stronę. Czyli wyspa nie wypaliła.

W takim wypadku wróciliśmy do pierwotnego planu i pojechaliśmy do Historic District. Jest to kraj w miniaturce. Bardzo małej ale przyjemnej miniaturce.

Zwiedzanie zaczyna się od mini parku gdzie mozna spotkać jakiego krokodyla czy papugę. Nie jest to duże ale ciekawe bo można zobaczyć unikatowe dla tego rejonu zwierzęta w jednym miejscu.

Najbardziej przypadł mi do gustu leniwiec. Chyba pierwszy raz widziałam go na żywo. Występuje on bowiem tylko w Ameryce Południowej i Centralnej.

Możecie pomyśleć, że to się nie liczy bo to trochę jak zoo. Ale prawda jest taka, że większość tych zwierząt nie miała klatek. Niektóre miały zagrody ale ogólnie to małpki czy taki leniwiec mogły sobie przeskoczyć po drzewach gdzie indziej. Ale pewnie po co jak tu dostają codziennie świeże jedzonko.

Krokodyl też zrobił na nas wrażenie. Siedział nieruchomo z otwartą paszczą. Paszcza otwarta, żeby była wentylacja (klimatyzacja). Z początku myślałam że to jakaś odlana z wapna figura. Dziwne tylko, że ten posąg z wapna zaczął się ruszać. Mnie zwykłego śmiertelnika zdziwiło też jak suchą miał buzię w środku. Ludzie ciągle muszą ją nawilżać a krokodyl siedzi tak godzinami z otwarta, suchą gębą.

Największe jednak wrażenie zrobił na nas deser. To podanie, to połączenie smaków….niebo w buzi! Nie wiem czy kiedykolwiek ktoś z nas jadł lepszy deser.

Po przejściu parku trafiliśmy do historycznej części. Jest to bardzo malutka reprezentacja zabudowy z XIX wieku. Jest tu kościół, bank i dom opieki nad biednymy i chorymi. Dom opieki przerobiony został na super hotel. Natomiast w budynku banku powstała restauracja Casa Julian która właśnie podaje ten pyszny deser i inne dania nie do pogardzenia.

Zanim jednak doszliśmy do Casa Julian pozwiedzaliśmy okolicę. Pierwszy był budynek banku który przekształcają pomału na muzeum. W latach 1880-1890 w Ekwadorze był boom na kakao. Tak jak w Stanach mieli gorączkę złota tak pare dekad później w Ekwadorze, też mieli złoto…złote ziarna bo tak nazywali ziarna kakaowca.

Popularność kakaowca rozniosła się szybko i sprawiła, że Ekwador w XIX wieku stał się największym eksporterem kakao na świecie. Do dziś jest pionierem i prześcignąło go tylko Wybrzeże Kości Słoniowej. Oczywiście wzrost eksportu spowodował zapotrzebowanie na banki i nie tylko.

Chodząc po okolicy w tym upale oczywiście nie obyło się bez ochoty na chłodne piwko. Ponieważ Casa Julian była jeszcze zamknięta to poszliśmy do hotelu (tego przerabionego domu opieki na hotel), z założenia, że w hotelu pewnie jakiś bar będzie. Weszliśmy do tego fancy miejsca po czym pani recepcjonistka stwierdziła, że musi zadzwonić do baru o dowiedzieć się czy są wolne stoliki bo bar jest tylko dla gości hotelowych. Grzecznie poczekaliśmy, dostaliśmy pozwolenie na wejście i ku naszemu zdziwieniu nikogo w barze w nie było…ale dobrze że się upewnili. Może stwierdzili że my tak źle ubrani, że nie możemy wejść jak ktoś tam siedzi.

Ochłodziliśmy się, zwiedziliśmy jezcze trochę okolicę i akurat otwarli Casa Julian. Jest to restauracja polecona nam przez znajomych. Wg. internetu wyglądała fajnie ale przerosla nasze wszelkie oczekiwania. Już o deserze który zdobył nasze serce pisałam. Ale wszystkie dania tam były niesamowite. Wzięliśmy kilka przystawek, żeby popróbować a też się nie najeść. Każda jedna była przepyszna.

Siedzielibyśmy tak jeszcze długo ale kierowca już na nas czekał. Skoro hotel nie poleca Uberów czy taksówek z postoju to woleliśmy sobie umówić kierowcę, żeby po nas przyjechał tam gdzie nas zostawił.

Popołudniu niestety zaczęło padać a jak w tropikach pada to dość mocno. Tak więc wieczór spędziliśmy w hotelu, nadrabiając bloga, oglądając zdjęcia i opowiadając jako to dobry deser mieliśmy, jakie fajne były papugi i znów wracaliśmy myślami do deseru.

W przerwie między opadami deszczu udało nam się pójść na kolację i znów trafiliśmy na szaszłyki z haka. Blisko hotelu, pyszne jedzenie i dobra Sangria do tego 2 za 1… czy naprawdę musieliśmy szukać dalej?

Jutro zaczyna się prawdziwa przygoda. Lecimy na wyspy Galapagos. Mamy cały dzień w podróży i wiele rzeczy może pójść nie tak…jesteśmy jednak dobrej myśli i nie ma co się martwić na przyszłość.

Previous
Previous

2023.05.20 Galapagos, EC (dzień 3)

Next
Next

2023.05.18 Guayaquil, EC (dzień 1)