2015.02.06 Fairbanks, AK (dzień 1)
Wine: Because no great story ever started with someone eating a salad.
I tak też zaczęła się nasza wielka przygoda. Pewnego dnia, siedząc z Darkiem przy winie wpadliśmy na pomysł, że właściwie czemu nie polecieć na Alaskę oglądać zorze. Sprawdziliśmy nasze mile i ku naszemu zaskoczeniu tyle samo kosztował bilet na Alaskę co do Miami. No to wiele nie zastanawiając się kupiliśmy bilety.
Żeby nie było łatwo wybraliśmy okres kiedy to jest najzimniej. Sam środek zimy. Zorze widać tylko w zimnie i najlepiej widać je przy niskich temperaturach. Można też oglądać na Islandii, co jest znacznie bliżej NY, ale niestety Islandia ma wilgotne powietrze ze względu na bliskość oceanu. Chmury, które zasłaniają widoczność, występują tam znacznie częściej co zmniejsza prawdopodobieństwo zobaczenia zorzy.
Lot do Fairbanks, AK trwał 10 godzin, plus godzinna przesiadka w Seattle. Zaraz po wylądowaniu przywitał nas 40 stopniowy mróz i ludzie mówiący, że tak zimno dawno nie było. Ale daliśmy radę. Ubrani we wszystko co mamy wyszliśmy z terminala. Nie był odczuwalny duży mróz natomiast co nas zdziwiło to kaszel. Oddychając tak zimnym powietrzem od razu ma się odruch kaszlu. Dlatego najlepiej jest oddychać przez nos w którym jednak wszystko zamarza po paru oddechach.
Zimna pogoda sprawia, że ludzie robią rzeczy trochę inaczej, lub korzystają z innych udoskonaleń. Pierwszą niespodzianką, ale bardzo logiczną było podpinanie samochodów do prądu na parkingach. I to nie żadnych elektrycznych. Tutaj nie można zostawić akumulatora na całą noc w samochodzie i nie podpinając do prądu. Rano się go po prostu nie zapali. Jeśli się znajdujesz gdzieś w odludnym miejscu i samochód nie działa i nie ma możliwości kontaktu z innymi ludźmi (nie ma zasięgu na komórki) to sytuacja staje się krytyczna w -40C mrozie. Woda w butelce zamarznie za parę minut. Dlatego na Alasce konieczne są parkingi gdzie można podłączyć samochód do prądu.
Naszym Nissanem Pathfinderem szybko dojechaliśmy do hotelu Wedgewood i zakwaterowaliśmy się w bardzo przyjemnym pokoiku. A właściwie było to małe mieszkanie z pełną kuchnią, dwoma sypialniami, salonem i wyjściem na balkon.
Jak już wspominałam temperatura była dla nas największą ciekawostką i szybko przypomniał nam się eksperyment z wylewaniem gorącej wody na mróz. Oczywiście korzystając z okazji, że temperatura jest bardzo niska zagotowaliśmy dwa garnki wody i wylewaliśmy je przez balkon. Rzeczywiście. Woda zanim doleci do ziemi zamienia się w coś na styl śniegu i wyparowuje.
Dzień a właściwie noc mieliśmy dość intensywną a jutro trzeba wstawać dość wcześnie aby wykorzystać krótki dzień. Tak więc posiedzieliśmy jeszcze chwilkę wszyscy w salonie i poszliśmy spać. Lądowaliśmy w Fairbanks o 2 rano ale niestety na ziemi już nie widzieliśmy zorzy. Przez bardzo krótką chwilę widzieliśmy ją tylko z samolotu. Miejmy nadzieję, że jutro nam szczęście dopisze i uda nam się zobaczyć piękne zorze. Trzymajcie kciuki!