2015.01.30-02.01 Killington, VT

W Nowym Jorku zima w pełni! W poprzednim tygodniu synoptycy ostrzegali przed zimowym sztormem, który miał nawiedzić NY w poniedziałek i wtorek. Miasto zostało sparaliżowane. Nie przez śnieg którego spadło tylko kilkanaście centymetrów (7"), ale przez decyzje które zostały podjęte na górze. Drogi i mosty zostały zamknięte, metro zostało wyłączone, lotniska też przestały funkcjonować. Sztorm, na szczęście dla nowojorczyków, przeszedł kilkadziesiąt mil na północ i uderzył w Boston i okoliczne rejony. Wiadomo, burmistrz NY dla bezpieczeństwa musiał takie decyzje podjąć, bo co by się stało gdyby w mieście spadło pół metra lub więcej śniegu.....
Co w takim czasie robią miłośnicy białego szaleństwa? Wiadomo, pakują nartki, deski, sanki, raki, gitary..... i jadą na północ!!!

571029546.jpg

W okolicach NY jest parę resortów narciarskich, ale jednak te większe i lepsze są "troszkę" dalej od miasta, w New England. Do jednych z nich zalicza się Killington w stanie Vermont, który jest największym resortem narciarskim na wschodzie Stanów. Sześć gór, które są połączone 22 wyciągami (wliczając dwie gondole) i 155 trasami. Suma długości tras wynosi 118 km (73 mile). Jak by tego było mało, na tym samym bilecie można jeździć w sąsiednim Pico. Kolejna góra, dzięki której ilość tras się zwiększa do ponad 200, a wyciągów do prawie 30. Do Pico w ciągu 15 minut można podjechać autobusem lub samochodem. Były kiedyś plany, że te dwa resorty połączą wyciągami, ale jak do tej pory jeszcze tego nie widać.
Resort jest oddalony od NY 400 km (250 mil), bez większych korków można tam zajechać za 4.5 godziny.
Duża ilość śniegu i dobre warunki narciarskie spowodowały, że frekwencja na ten wyjazd była chyba rekordowa. Pojechało nas aż 24 osoby, wliczając dzieci. Każdy z NY wyjeżdżał o innej porze i różnymi drogami, więc dopiero z częścią ludzi widzieliśmy się w sobotę.
Na miejsce zajechaliśmy pół godziny po północy. Oczywiście szybko nie udaliśmy się do łóżek, bo musiało odbyć się spotkanie z częścią załogi.....które "troszkę" potrwało.
Mieszkaliśmy w Hillside Inn. Średniej klasy hotel, znajdujący się na Killington Road. Nic specjalnego, na weekend jest ok, ale nie polecam go na dłuższy pobyt. Trochę brudny i słabo wyciszony. Hotel ma wliczone podstawowe śniadanie. Natomiast jest fajnie położony, tylko 6km (4 mile) od resortu. Cena też była OK. Z hotelu można rano wziąć autobus, który w ciągu 10 minut dowozi do głównej części resortu.
Tak też zrobiliśmy i po szybkim śniadaniu już o 7:40 rano siedzieliśmy w cieplutkim autobusie. Wyciągi w weekendy otwierają o 8 rano, więc nie było już wiele czasu, a chcieliśmy się załapać na pierwsze krzesełka. Szybkie odebranie biletu, pożegnanie się z Ilonką, która szła z koleżanką na szczyt Killington szlakami narciarskimi i załadowaliśmy się do gondoli K1.
Po paru minutach znaleźliśmy się na szczycie Killington, 1,293 metrów n.p.m. (4,241 ft.).

670940568.jpg

Po wyjściu z ciepłej gondoli, niespodzianka..... Szczyt przywitał nas ładnym słoneczkiem, niską temperaturą i silnym wiatrem. Niestety było zimno, -25C (-15F) i silny, mroźny wiatr o prędkości przekraczającej 35km/h (20 mil/h). Odczuwalna temperatura przez człowieka (windchill) przy takim wietrze jest -40C (-40F). Zimno.....!!! Ale jak to mówią, nie ma złej pogody tylko człowiek źle przygotowany, wiec myśmy wcześniej w hotelu sprawdzili pogodę i oczywiście odpowiednio się ubrali. Parę par kalesonów, dwie pary rękawic, maska zakrywająca całą twarz, dużo skarpet, gorąca herbata w termosie w plecaku i ......... jeszcze parę innych rozgrzewaczy.

471060300.jpg

Z reguły jak wyjeżdżamy na szczyt Killington to podziwiamy widoki, robimy zdjęcia..... Teraz, od razu polecieliśmy na dół i znowu za parę minut byliśmy przy gondoli. Ze względu na duży wiatr wiele górnych wyciągów było zamkniętych, ale nam to za bardzo nie przeszkadzało, bo i tak nie mieliśmy ochoty zamarznąć na krzesełkach, więc rano jeździliśmy tylko gondolą. Niestety nie byliśmy jedyni którzy tak robili, po 9 rano zaczęła się już robić kolejka do gondoli.
W tym samym czasie Ilonka z koleżanką szły do góry......

No tak szłyśmy do góry bo przecież, żeby móc się legalnie napić piwa trzeba mieć jakiś bilet. Tak więc zakupiłyśmy ale nie zwykły bilet tylko Season Pass. Killington ma nową politykę jeśli chodzi o tak zwany up-hill traffic czyli wspinanie się po górkach. Każdy kto chce iść do góry trasami narciarskimi, nie ważne czy na nartach czy rakietach, rakach musi wykupić Hiking Season Pass, który kosztuje $20. Cena mi się bardzo spodobała bo jak do tej pory w innych resortach up-hill pass kosztował $20 ale na jeden dzień. Tu już nie chodzi o cenę a bardziej o podpisanie wszystkich papierków, że wiemy co robimy, że będziemy ostrożne i że nikt nie bierze za nas odpowiedzialności.

379531206.jpg

Do góry można iść tylko trasami zielonymi i niebieskimi ale też nie wszystkimi. Najpierw trzeba wziąć trasę Easy Street z Ramshead a następnie Swirl i w końcu Frolic. Szło się bardzo przyjemnie. Nie było prawie w ogóle ludzi, trasa lekko wznosiła się do góry a pod koniec to już cała należała tylko do nas bo zamknęli wyciągi ze względu na wiatr. Tak więc po około 1.5 h minęłyśmy szczyt Ramshead i doszłyśmy do szczytu Snowdon 1094 m. (3592 ft). Stąd nie byłyśmy pewne jak możemy iść dalej. Trasy narciarskie prowadzą na szczyt Killington gdzie chciałyśmy wyjść ale nigdzie nie mogłyśmy znaleźć informacji czy up-hill traffic jest tam możliwy. Tak więc miałyśmy dwa wyjścia. Albo szukać szlaku Long Trail / Appalachian Trail albo iść trasami narciarskimi i mieć nadzieję, że nikt z pracowników resortu nas nie zatrzyma. Na szczycie Snowdon jest mały domek gdzie siedzi Ski Patrol....tak więc kulturalnie weszłyśmy się zapytać jak najlepiej dojść na szczyt Killington. No i uzyskaliśmy satysfakcjonującą nas odpowiedź. No najlepiej to naszymi trasami narciarskimi. Pan co prawda nie był pewny czy możemy używać tras położonych przy szczycie góry ale skoro nie był pewny a wolał, żebyśmy po lesie nie błądziły to uderzyliśmy prosto do góry trasą Killink i trasą Rime pod wyciągiem North Ridge Triple. Następnie plan był przejść Summit Walk ale niestety był zamknięty na sezon. Summit Walk jest to trasa (bardziej schodki) na szczyt Killington. Tak więc ostatecznie trasą Great Northern doszłyśmy do knajpki na szczycie gondoli.

751693394.jpg

Krótka przerwa, spotkanie z narciarzami, zregenerowanie sił przy ciepłej zupce, zimnym piwku i przyszedł czas na prawdziwy szczyt Killington. Tam nawet narciarze muszą podejść na nogach. To już jest spacerek i po 5 minutach byłyśmy na szczycie i mogłyśmy podziwiać przepiękne widoki. Niestety wiatr był bardzo silny, mroźny i nie było się gdzie przed nim schować. Tak więc nawet nie wyciągając aparatów szybko zawróciłyśmy i już gondolą wróciłyśmy na dół. Było zimno ale idąc nie czuło się tego nawet tak bardzo. Podziwiałam tylko ludzi którzy siedzieli na wyciągach krzesełkowych i zamarzali. A od czasu do czasu widziałam nawet jak zatrzymywali te wyciągi na parę minut.....niektórzy już kombinowali jak tu zeskoczyć byleby tylko nie musieć siedzieć i marznąć.

823385862.jpg

Była nas za duża grupa, żeby logistycznie zorganizować wspólne zjazdy. Ze względu na różny poziom umiejętności jeżdżenia na nartach, na wielkość resortu i na temperaturę jaka panowała cały dzień porobiły się małe grupki, które sobie jeździły po swoich ulubionych trasach. Jedni kończyli wcześniej, jedni później.......

958936480.jpg

Killington jest bardzo fajnym resortem, ale dopiero jak się go dobrze pozna. Trzeba minimum spędzić w nim kilkanaście lub więcej dni żeby poznać jego trasy i system wyciągów. Inaczej to się traci dużo czasu na płaskich, zielonych trasach, którymi chce się dojechać do innej części resortu. W Killington można jeździć wszędzie, nie ma limitu, można jeździć po lasach.

763424401.jpg

Jedynymi miejscami na których nie można jeździć to są zamknięte trasy. A że w ten weekend wszystkie 155 były otwarte, więc można się było bawić wszędzie. Ja jeżdżę do Killington od 20 lat, więc mogę powiedzieć, że go dobrze znam. Bawiliśmy się prawie wszędzie.

800414021.jpg

Wybieraliśmy trudniejsze, techniczne trasy, żeby nie zamarznąć. Jednak ze względu na duży wiatr, wiele tras było oblodzonych. Mimo, że spadło im trochę śniegu, to jednak wiatr to wszystko zwiał. Było twardo.
Około 13 spotkaliśmy się większą grupą na szczycie w barze na chłodne piwko, bo przecież trzeba się ochłodzić po ostrym jeżdżeniu. Do baru także dotarła Ilonka z koleżanką. Był plan, że o 14:30 będziemy całą grupą grillować na dole na parkingu, ale niestety nie doszło to do skutku. Grill został przesunięty na wieczór do domku. Po pierwsze szkoda było marnować czasu, a po drugie to chyba jednak było troszkę za zimno na grillowanie za zewnątrz.
Żeby dobrze zakończyć dzień narciarski to oczywiście trzeba wziąć ostatnią gondolę na szczyt na zachód słońca, co oczywiście zrobiliśmy.

526492006.jpg

Przy tych niskich temperaturach, podziwianie zachodu słońca trwało tylko parę sekund i bez żadnego przystanku zlecieliśmy na sam dół.
Potem oczywiście jeszcze w butach narciarskich trzeba było odwiedzić lokalny bar na apres-ski. Wybraliśmy Lookout Tavern. Fajny bar, dużo lanego piwa i najlepsze skrzydełka z kurczaka w wiosce. Oczywiście jak to w sobotę bywa w takich miejscach były tłumy narciarzy, przez co piwo musi się pic na stojąco, ale przynajmniej jest dobry klimat. Będąc w VT, obowiązkowo trzeba się napić lokalnego piwa, Long Trail. Mają go w wielu rodzajach. Wszystkie dobre, smaczne, ciekawe.....

654768908.jpg

Część ludzi z naszej grupy wynajęła domek na ten weekend, więc oczywiście tam się odbyła sobotnia impreza. Z niektórymi dopiero tam się spotkaliśmy po raz pierwszy na tym wyjeździe. Był grill, polska kiełbaska, muzyka, gitara i oczywiście długie dyskusje.......tak długie jak lód z sopli w naszych drinkach....

233814613.jpg

Nie za długie, bo przed nami niedziela i kolejny cały dzień na nartkach. W niedzielę było trochę cieplej, coś koło -14C (7F) i mniejszy wiatr. Słoneczko oczywiście fajnie świeciło, więc w ciągu dnia temperatura była już przyjemna.
W sobotę zaczęliśmy jeździć z dolnej stacji K1, więc na niedzielę wybraliśmy inną, Bear Mountain. Fajne miejsce, położone bardziej w górach, mniej znane przez ludzi. Ma fajną restauracje, bar, taras widokowy, gdzie na wiosnę cały dzień są imprezy i fajne trasy na poranną rozgrzewkę.
Kilka szybkich zjazdów w Bear Mountain i parę minut po 9 uderzyliśmy pełną parą na resztę gór.

298950218.jpg

Był mały wiatr więc wszystkie wyciągi były czynne i w ciągu krótkiego czasu zrobiliśmy pierwsze 10 zjazdów. Oczywiście nie odbyło się bez podwójnych diamentów, czy ostrych tras przez las.

793117802.jpg

W południe wróciliśmy do Bear Mountain żeby spotkać się z resztą grupy i ochłodzić się Long Trail'em, aby znowu mieć siłę na dalsze białe szaleństwa.

664009839.jpg

W ten dzień w Stanach jest Super Bowl i ponad 100 mln Amerykanów go ogląda, więc trasy były puste, a kolejek do wyciągów w ogóle nie było. Nie liczyłem ilości zjazdów, ale chyba licznik dobrze nabiłem bo pod koniec dnia nogi już były gorące.
W Killington mają nowo otwarty bar, Motor Room Bar. Znajduje się na w górnej stacji nieczynnego już wyciągu na Bear Mountain.

235983112.jpg

Niestety nie był czynny, a szkoda, bo ponoć fajnie w środku wygląda i z niego są cudowne widoki. Pewnie było za zimno, bo tam chyba nie ma ogrzewania. Mam nadzieję, że jak tu przyjadę za parę tygodni to będzie czynny.
Szybki lunch o 15 i potem jeszcze parę zjazdów na zupełnie pustych trasach zakończyły ten cudowny choć mroźny weekend w Killington.

129811382.jpg

Dużo się działo, wielu znajomych było, cudowne nartki przez dwa dni od otwarcia do zamknięcia wyciągów..... Uwielbiam Killington i mam nadzieje że szybko tu wrócę....
Teraz zostało nam juz tylko 4.5 godzinki pustymi autostradami do Nowego Jorku. Pustymi, bo przecież 1/3 kraju ogląda Super Bowl....!!!

Previous
Previous

2015.02.06 Fairbanks, AK (dzień 1)

Next
Next

2015.01.25 Bear Mountain, NY