2015.05.20 Malaga, Nerja i Granada, Hiszpania (dzień 5)
Nasz hotel o nazwie “Las Vegas” jest typowym hotelem na tzw. wczasy. Jest świetlica, jest stół do bilarda jest blisko plaża itp. Tak więc przy śniadaniu obserwując gości hotelowych doszliśmy do pewnych obserwacji. Są różne rodzaje wczasów, można jechać na all inclusive do Turcji, Tunezji czy na Karaiby. Wakacje te głównie cechują się jedzeniem, piciem, jedzeniem, piciem i od czasu do czasu może jakąś wycieczką. Ja osobiście, jeśli już mam jechać na wczasy zorganizowane to wolę Europejską wersję, czyli Włochy, Grecja, Hiszpania itp. W tym przypadku nie bierze się zazwyczaj all inclusive....no bo po co? W Europie jest tyle miasteczek które mają jakąś swoją małą lokalną historię, pełno knajpek gdzie można poznać ludzi z całego świata i jak ktoś lubi sklepów nie tylko z pamiątkami. Tak więc jadąc do Europy ciężko jest siedzieć w resorcie a nawet chce się spędzać czas poza nim. W końcu kto jest w stanie wysiedzieć cały dzień na plaży.
Oczywiście nasz sposób zwiedzania jest totalnie inny I nie ma nic wspólnego ze zorganizowanymi wczasami. My na plaże co prawda poszliśmy po śniadanku ale nawet nie braliśmy strojów kąpielowych bo nie mieliśmy czasu na leżakowanie a poza tym dość chłodno jeszcze było, może później się ociepli. Było to jedno z ostatnich miejsc na naszej wycieczce gdzie można było dojść do morza, więc Darek postanowił wejść do wody. Po dwóch minutach powiedział, że woda jest zimna i idziemy już z plaży.
My znów w drogę zwiedzać kolejne miasta, regiony, odkrywać nowe światy. Tak więc po szybkim spakowaniu ruszyliśmy na zamek w Maladze, zwany Gibralfaro. Zamek ten datowany jest na X wiek choć przeszedł już wiele przebudowań i zmian. Poza zamkiem w Maladze warto też zobaczyć Alcazaba, fort znajdujący się niedaleko Gibralfaro.
Zanim jednak dotarliśmy na zamek po drodze odwiedziliśmy corridę, zwaną Plaza de toros de La Malaga. Wygląda, że arena jest jeszcze czynna a jak nie ma rodeo to można sobie wejść i pochodzić po trybunach. Ciekawe doświadczenie choć dziwię się, że jest to troszkę zaniedbane. Myślę, że mogliby więcej udostępnić do zwiedzania.
Po spędzeniu paru minut na corridzie wróciliśmy do naszego pierwotnego planu - zdobycia zamku. Wyjście jak to do zamków było pod górę i po raz kolejny stwierdziliśmy, że dawniej zdobycie zamku to nie była łatwa sprawa. Sam zamek to ciekawe ruiny, które przetrwały setki lat. Najbardziej nam się podobało, że można było wejść i chodzić po murach obronnych wokół całego zamku. Przepiękne widoki na miasto, morze a zarazem na zamek. Niesamowite jak teraz mamy taką super technologię ale nie potrafimy zbudować nic trwałego. A lata temu ludzie bez większych maszyn budowali tak potężne i wspaniałe budowle, które przetrwały nie jedną wojnę.
Po zamku, spragnieni wody udaliśmy się w kierunku naszego hotelu gdzie mieliśmy samochód. Troszkę PRLem zalatywało po drodze. Hotele o nazwach Las Vegas, California czy Floryda to standard....w centrum zwanym starym miastem na pewno hotele są nowocześniejsze i mają bardziej nowoczesne standardy. My jednak wybraliśmy hotel blisko centrum ale na plaży. Przynajmniej raz na tym pobycie chcieliśmy posłuchać szumu fal i przejść się po piasku. Do tego do centrum jest bardzo trudno dojechać samochodem.
We wszystkich miasteczkach jakich byliśmy zaszokowały nas wąskie uliczki w centrum. Często zastanawialiśmy się jakim sposobem przejeżdża tam samochód. Darek często musiał uważać, żeby nie porysować naszego samochodu. Pewnie ubezpieczenie by to pokryło ale po co użerać się znów z firmami ubezpieczeniowymi. Tak więc cieszyliśmy się, że nasze hotele nie są w ścisłym centrum. Po Maladze udaliśm się do Nerja. Darek bardzo chciał przjechać lokalnymi drogrami więc zamiast autostrady wybraliśmy drogę blisko morza. Niestety większość dostępu do plaży jest zabudowana i hotele czy inne rezydencje pobudowały się tam. Udało nam się jednak gdzie niegdzie dojrzeć Costa del Sol (wybrzeże słońca) podobno najładniejsze wybrzeże Hiszpanii.
Dopiero jak dojechaliśmy do Nerja to mogliśmy podziwiać te słynne plaże. Narja jest małym miasteczkiem typowo turystycznym. Jak to przewodniki piszą, upodobanym przez angielskich turystów. Popieram bo sama byłam tu wcześniej na wycieczce zorganizowanej przez angielskie biuro podróży. Podobno to od Nerja zaczyna się całe wybrzeże nazywane przez hiszpanów Costa del Sol. W centrum miasteczka jest Balcón de Europa. Najlepsze określenie tego to właśnie balkon z którego rozpościera się ładny widok na wybrzeże.
Było dość przyjemnie, piękne widoki, lekki chłodek i szum morza więc postanowiliśmy, zjeść lunch. Wybraliśmy restaurację, która była włoska i tu był nasz błąd. Jak ogólnie uważamy, że Hiszpania ma bardzo dobre jedzenie tak Hiszpanie robiący włoskie specjały to nie najlepsze połączenie. Ja wzięłam paella i był to jak się okazało bezpieczny wybór. Jest to tradycyjna hiszpańska potrawa więc im wyszła. Darek natomiast zamówił pizze i była to katastrofa. Ciasto było za twarde a prosciutto tak drobno posiekane, że ciężko je było wyczuć. Dałam im szansę pokazać, że jednak potrafią robić włoskie potrawy i zamówiłam Panna Cotta...kolejna porażka. Zrobiliśmy jeszcze parę zdjęć i ruszyliśmy w dalszą drogę do Granada.
Droga z Nerja do Granada wyglądała na nową. Nawet GPS jej jeszcze nie miał. Tak więc super się jechało po idealnym asfalcie. Kolejne zaskoczenie bo znów nic nie zapłaciliśmy, czyli jednak autostrady w Hiszpanii nie są takie drogie. Zaskoczyła nas ilość tuneli – choć nadal Japonia wygrywa pod tym względem jak i zmienność pogody. Z wybrzeża kierowaliśmy się w kierunku gór i jak wjechaliśmy w jeden z wielu tuneli to była ładna sloneczna pogoda, natomiast jak wyjechaliśmy z niego po ok. 1.5 km przywitał nas ulewny deszcz...który zaraz po paru minutach zniknął.
Granada najbardziej słynie z zamku Alhambra. Początkowo w 889 roku wybudowano tam fortece. Następnie w XI wieku przebudowano na pałac. Przebudowa została dokonana dla ówczesnego władcy Granady Emira Mohammed ben Al-Ahmar. Pamiętajmy, że przez wieki Andaluzja była pod wpływami arabów i stąd w ich architekturze widać bardzo duże wpływy arabskie. W późniejszych latach zamek przeszedł w ręce chrześcijan którzy nadali mu ostateczny wygląd. Alhambra jest jedną z największych atrakcji turystycznych w Hiszpanii i jest wpisana na listę UNESCO jako światowe dziedzictwo. Jest to budowla która niesamowicie łaczy styl arabski i chrześcijański. My wybieramy się tam jutro ale dziś postanowiliśmy przejść się do Plaza Mirador de San Nicolas. Podobno stamtąd jest najlepszy widok na zamek. I tak też było.
My wybraliśmy drogę na skróty i szliśmy bardzo wąskimi uliczkami, że aż czasem zastanawialiśmy się czy my wchodzimy komuś na podwórko czy jeszcze nie. Można tam dojść główną ulicą ale jest troszkę na około. Główną ulicą za to schodziliśmy.
Po wyjściu na górę najpierw ukazał nam się tłum ludzi – wtedy Darek uwierzył, że jednak dobrze szliśmy. A po drugie piekny widok. Góry i zamek prezentowały się w całej okazałości. Jak już kiedyś wspomniałam w Hiszpanii dość późno zachodzi słońce. Tak więc jak myśmy byli tam koło 8 wieczór to jeszcze było w miarę jasno. Widok był tak piękny a my wiedzieliśmy, że raczej tu nie wrócimy jutro więc postanowiliśmy poczekać aż słońce całkowicie zajdzie. Siedliśmy w pobliskiej restauracji i czekając na zachód słońca delektowaliśmy się widokiem i piwkiem o nazwie Alhambra.
Doczekaliśmy się....niestety widok był troszkę gorszy. Normalnie budowle i stare miasta zyskują po zachodzie słońca kiedy to wszystko jest ładnie oświetlone. Niestety wraz z zachodem słońca zniknęły też górki który były w tle i które dodawały uroku.
Zamek Alhambra połóżony jest u podnóża gór Sierra Nevada. Są to najwyższe góry w Europie zaraz po Kaukazie i Alpach no i oczywiście najwyższe w Hiszpanii. My za trzy dni planujemy wyjść na ich szczyt który ma ok. 3500 m n.p.m. Trzymajcie kciuki. Dziś tak podziwiając zamek zauważyliśmy, że niektóre szczyty mają jeszcze śnieg. Mam nadzieję, że to tylko w jakiś dolinkachi mniej rozdeptancyh szlakach. Zobaczymy...dojdziemy dokąd się da a jak nie to zawrócimy.
Na tym skończyliśmy nasz dzień. Do miasta zeszliśmy dłuższą drogą za to o fajnej nazwie Carrera del Darro która przechodzi koło rzeki Rio Darro. Daruś nawet nie wiedział, że ma tu swoją ulicę i rzekę. Dzień był dość intensywny więc szybko padliśmy bo jutro kolejne emocje i atrakcje.