2015.05.24-25 Madryt, Hiszpania (dzień 9-10)
Bueno Sol (piękne słońce) obudziło nas dziś rano wkradając się do naszego pokoju przez drewniane rolety. Przespaliśmy całą noc padnięci po wczorajszym hiku. Podobno w hotelu mamy śniadanie ale stwierdziliśmy, że próba dowiedzenia się czy ono napewno jest wliczone i gdzie serwują jest zbyt skomplikowane dla nas. Dlatego szybko się spakowaliśmy i ruszyliśmy w drogę w kierunku Madrytu. Oczywiście wyjazd z miasteczka jak i przejazd przez góry to multum małych uliczek, zakrętów, serpentyn i rond. Natomiast widoki i roślinność umilały nam drogę. Widzieliśmy nawet kwitnące kaktusy.
Wraz z utratą wysokości widzieliśmy, że zbliżamy się do cywilizacji a jak już zobaczyliśmy wiatraki to wiedzieliśmy, że wąskie uliczki zmienią się wkrótce w autostradę. Do przejechania mieliśmy ok. 500 km (300 mil).
Autostrady w Hiszpanii nie są najgorsze. Wiadomo, że mogłyby być lepsze ale i tak w porównaniu do innych krajów są porównywalne lub nawet miejscami dużo lepsze. Wcześniej czytaliśmy, że autostrady w Hiszpanii są dość drogie. Pamiętam to też z mojego wcześniejszego pobytu tu. Nam się jakoś udało i musieliśmy zapłacić tylko dwa razy i to parę Euro. Zdziwiło nas, że jak dojeżdżaliśmy do Madrytu to autostrada rozchodziła się na płatną i nie płatną. Płatną nikt nie jechał a bezpłatna była bez korków i dobrej jakości. Koło piątej po południu dotarliśmy do Madrytu. Tym razem spaliśmy w innym hotelu zaraz przy Plaza de Espana. Hotel jak to hotel, trzy gwiazdkowy, czysty a co najważniejsze w samym centrum Madrytu. Wypakowaliśmy bagaże i pojechaliśmy na lotnisko oddać samochód. Po co komu samochód w dużym mieście kiedy jeszcze trzeba płacić za parking. Z lotniska wróciliśmy metrem co było kolejną przygodą.
Metro jest tu szybkie, punktualne i czyste. Zdziwiło nas tylko, że w wagonie mieliśmy plany 2 linii z czego żadna nie była nasza. Ale w ciągu 30 minut dojechaliśmy do centrum Madrytu i zaczęliśmy szukać gdzie by tu coś zjeść. Na tym wyjeździe jeszcze nie porównowaliśmy fast-food'ów więc przyszedł czas na KFC i McDonald. Zdecydowanie jakość jest lepsza niż w Stanach, za to McDonald dostał duży plus za serwowanie piwa. I tak zamawiając powiększony zestaw BigMac można zamiast dużej, kalorycznej i niezdrowej Coca-Coli dostać duże, świeże, lekkie piwo.
Posileni ruszyliśmy zwiedzić ostatnią atrakcję Madrytu, którą nie udało nam się zaliczyć tydzień temu. Była to świątynia Debot. Jest to egipska świątynia pierwotnie wybudowana 200 lat przed Chrystusem u źródeł Nilu. W 1960 roku w ramach przebudowy tamy na Nilu świątynia musiała zostać przeniesiona. Hiszpania ją “przygarnęła” i teraz jest jedną z największych atrakcji Madrytu.
Nie jest to duża budowla ale bardzo ciekawa i niesamowite, że przetrwała tyle lat. Na ścianach widać egipskie malowidła które nadal są bardzo czytelne...wow....prawie 2500 lat temu ta budowla została stworzona, potem przeniesiona na inny kontynent i nadal wiele ludzi może ją podziwiać.
Najlepiej jednak oglądać ją w nocy a ponieważ w Hiszpanii ściemnia się dopiero koło 21 to mieliśmy troszkę czasu. Ruszyliśmy więc odkryć dzielnicę Malasana. Podobno jest to najbardziej imprezowa dzielnica Madrytu. Może i jest ale myśmy nie znaleźli w niej nic ciekawego. Fakt było dużo młodych ludzi, zdecydowanie nie nasze klimaty, ale poza opuszczonymi lokalami, murami w graffiti nie widzieliśmy nic ciekawego. Tak więc szybko zmieniliśmy plany i poszliśmy w kierunku znanego nam już centrum. Po wczorajszym hiku nogi nas trochę bolą tak więc nie chodziliśmy za długo a do tego zaczęło się robić chłodnawo więc poszliśmy do restauracji z tapas koło naszego hotelu. Tapaspana, bardzo fajna knajpka w której serwują różnego rodzaju przystawki. Oczywiście nie obyło się bez szynki iberyjskiej i serka.
Ściemniło się więc znów wróciliśmy do świątyni Debot, która znajduje się niedaleko naszego hotelu. Było zdecydowanie mniej ludzi, choć nadal turyści robili sobie pamiątkowe zdjęcia. W nocy bez ludzi to miejsce prezentuje się dużo ładniej. W ciągu dnia można wejść do środka i pochodzić pod murami natomiast nocą można robić tylko zdjęcia z zewnątrz co i tak jest wystarczająco blisko.
Nasze pożegnanie z Hiszpanią nie było jakieś szalone czy intensywne. Po pierwsze byliśmy już zmęczeni troszkę tymi wakacjami....no bo jak to my twierdzimy jak wracasz wypoczęty z wakacji to znaczy, że były nudne. A po drugie Madryt nie jest tak fajny jak Sevilla gdzie na każdym kroku są jakieś kameralne knajpki.
Tak więc ostatnią noc przespaliśmy i zrelaksowani obudziliśmy się następnego dnia. Mieliśmy trochę czasu do samolotu a pamiętając o tych którzy śledzą naszego bloga chcieliśmy jak najszybciej nadrobić zaległości. Tak więc udaliśmy się na śniadanko do Starbucksa. Nie ma to jak poranna kawka, szybki internet i wspominanie hiku poprzez uaktualnianie bloga.
Potem przyszedł czas na zakupy. Bardzo nam smakowała szynka iberyjska jak i winka hiszpańskie więc chcieliśmy trochę przywieść do domu. Zwłaszcza, że tu wszystko jest tańsze niż w Stanach. Tak więc udaliśmy się do pobliskiego supermarketu, wybraliśmy szynkę, serek i parę butelek winka. Fajnie będzie je otworzyć za parę miesięcy i powspominać cudowne wakacje.....bo wakacje były jak „Życie w Madrycie...”
Z hotelu niestety musieliśmy się wymeldować wcześnie, nóżki nas za bardzo bolały aby gdzieś dalej chodzić więc po spakowaniu poszliśmy na lunch do dobrze już znanej nam Tapaspana. Znów skusiliśmy się na ich szyneczkę jak i dla odmiany spróbowaliśmy lokalnych szprotek. Wszystko było przepyszne a kelnerzy widząc, że piszemy bloga, udzielamy się na Tripadvisorze, wystawiamy w internecie zdjęcia z jedzeniem i gonimy po ich restauracji cykając nowe zdjęcie skakali koło nas jakbyśmy byli z jakiejś gazety. W sumie to dobry chwyt, udawać, że jest się kimś znanym a zrobią wszystko, żebyś ich miło zapamiętał. Tak więc nawet porcje dawali nam większe niż normalnie na tapas przystało.
No i na tym skończyły się nasze wspaniałe wakacje. Potem już tylko taxi na lotnisko, lot przez ocean i standardowe odczekanie godziny w kolejce na immigration. Miejmy nadzieję, że przed następnymi wakacjami będziemy mieć już Global Entry. Adios amigos!!!