2015.10.31 Chamonix, Francja (dzień 1)

Miesiąc temu byliśmy w Maroko na Ilonki urodzinach, więc teraz, na moje urodziny ja też musiałem coś fajnego wymyślić. Brak dni wolnych nie pozwala nam lecieć w odległe krainy, więc skończyło się na Europie.
Mój travel agent, Ilonka, znalazła świetne ceny na lot liniami Emirates do Mediolanu. Niecałe $400 na osobę w dwie strony. Jak tu nie lecieć...

Ostatnio trochę lataliśmy do Europy liniami europejskimi albo amerykańskimi. Azjatyckie linie pobijają ich pod wieloma względami. Już na JFK widać różnice. Po raz pierwszy widziałem załadunek do samolotu trzema rękawami. Lecieliśmy największym samolotem jaki aktualnie świat produkuje Airbus A380-800. Załadowanie 500 pasażerów trwało może 20 minut. Uprzejmość załogi, która mówi 15 językami, duża odległość między siedzeniami, a co za tym idzie większe ich rozkładanie, duże ekrany do oglądania, to tylko jedne z wielu udogodnień.
Jedzenie tez bardzo dobre. Łosoś, krewetki, jagnięcina, omlety......
Jednym słowem bardzo jesteśmy zadowoleni z ich serwisu. Ostatnio czytałem ranking linii lotniczych na długie dystanse to w pierwszej dziesiątce już nie ma żadnej linii europejskiej ani amerykańskiej. Załapały się osiem azjatyckich, Quantas z Australii i Air New Zealand.
Samolot ciekawie leciał nad południowymi alpami. Piękne widoki.

Znowu udało nam się mieć trzy miejsca w cenie dwóch. Jak robimy rezerwacje to rezerwujemy jedno miejsce pod oknem a drugie w przejściu. Linie lotnicze raczej nie chcą sadzać ludzi w środku, chyba że jest bardzo pełny samolot. Wtedy i tak raczej osoba nie chce siedzieć w środku i się chętnie przesiądzie pod okno albo koło przejścia. Drugim trickiem, który staramy się opanować to jest zamawianie jedzenia. Robiąc check-in dzień wcześniej wybierasz sobie specjalną dietę (np.rybki czy wegetariańskie). Dostaliśmy jedzenie 40 minut wcześniej niż cała reszta pasażerów z regularnym menu.
Po ośmiu godzinach lotu wylądowaliśmy w Mediolanie. Szybka odprawa i już rozpoczynamy nasz długi weekend na starym kontynencie.

Z Alamo wzięliśmy VW Golf TD i w drogę. Do Chamonix jest jakieś 3 godziny drogi, która wiedzie przez przepiękną dolinę Aosta kończącą się tunelem pod Mt. Blanc.

Autostrady we Włoszech nie należą do tanich. Odcinek z Mediolanu do Aosty (130 km) kosztował nas 26 EUR. Jak się później okazało, to dopiero początek opłat za drogi. Z drugiej strony koszt budowy dróg w tak trudnych warunkach na pewno jest bardzo wysoki. Droga albo biegnie wiaduktem, albo jest w tunelu.

Parę kilometrów w tunelu po jednej stronie doliny, wiadukt nad doliną i znowu w tunel po drugiej stronie. Tak cały czas przez kilkadziesiąt kilometrów. Pamiętam jak byłem tutaj dawno temu to jeszcze tej drogi nie było (była w budowie), podróż przez tą alpejską dolinę trwała o wiele dłużej. Tak jak pisałem, droga kończy się tunelem pod najwyższą górą w Alpach, Mt. Blanc.

Tunel ma 11.5 km i był wybudowany 50 lat temu. Fajne uczucie jest jak się tak jedzie tym tunelem wiedząc że nad tobą jest ponad 3 km skał i lodowców. Za takie przyjemności trzeba słono płacić. Kosztowało nas to 55 EUR w dwie strony. Jest to chyba najdroższe 11 km jakie pokonałem na drodze. Dobrze, że nie jechaliśmy ciężarówką, bo ta przyjemność odciążyła by nasze portfele o 500 EUR.
Po drugiej stronie tunelu już czekała na nas Francja z przepięknym Chamonix

Szybkie zameldowanie się w hotelu, zostawienie samochodu na parkingu i zabawy czas zacząć.
Na urodzinową kolację wybraliśmy restaurację Cousin Albert. Fajna, mała knajpeczka, z tradycyjnymi francuskimi potrawami i dobrymi lokalnymi winkami.
Być we Francji i nie zjeść French Onion Soup to tak jak................................ Trochę się dziwiłem jak wraz z zupą kelnerka przyniosła mi 50 ml Port i powiedziała żebym sobie to wlał do zupy. Długo się nie zastanawiając oczywiście tak uczyniłem. Dobre to było........... Zupa już nie była taka gorąca. Potem oczywiście musiał być steak który był podawany z roztopionym, pleśniowym Blue Cheese.
Łączyliśmy smaki potraw z dobrymi winkami. Czerwone Bordeaux i białe Burgundy idealnie pasowało do naszych wynalazków.

Na kolację dołączyła do nas siostra z Philem, a także znajomi ze Szwajcarii.
Po takim podkładzie rozpoczęła się impreza. Tak naprawdę rozpoczęła się kiedy szef kuchni z domową nalewką przyszedł do naszego stolika. On ani słowa po angielsku, my ani słowa po francusku ale śmialiśmy się na całego.

A potem co się działo, lepiej nie mówić ale nie było źle bo skończyliśmy w kasynie gdzie z Ilonką wygraliśmy w black jacka 150 EUR. Może nie jest to dużo ale zawsze będzie na jakąś fajną kolację.
Dobrze, że zamknęli kasyno o 2:30 rano więc udaliśmy się spać bo następnego poranka czekał na nas hike w okolicach Chamonix i powrót do Aosty. Pogoda ma być słoneczna, więc wszystko powinno się udać.

Previous
Previous

2015.11.01 Chamonix, Francja (dzień 2)

Next
Next

2015.10.11 Dover, UK