2016.05.28 Lake Tahoe, CA (dzień 8)
Ostatni dzień w Lake Tahoe, niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Po wczorajszych górach przyszedł czas na jezioro. Jak do tej pory widzieliśmy jezioro tylko z góry więc najwyższy czas było dotknąć wody.
Jak już pisaliśmy wielokrotnie Lake Tahoe jest największym jeziorem górskim w Północnej Ameryce. Tak więc nasz plan na dziś to objechać całe jezioro i pozatrzymywać się w miejscach widokowych, zrobić może mały spacerek no i najważniejsze dotknąć wody.
Objazd jeziora zaczęliśmy od miasteczka Stateline. Miasto jest to położone na granicy Nevady i Kalifornii dlatego z jednej strony miasta są duże hotele, kasyna itp...ale pięć minut spacerkiem dalej po drugiej stronie w stanie California są już drogie sklepy, lepsze hotele no i resort narciarski Heavenly. Niektórzy dobrze pamiętają ten resort....prawda Sis?
Nam jednak nie chodziło o kasyna ani o sklepy, więc ruszyliśmy dalej w kierunku miasteczka South Lake Tahoe i dalej na północny-zachód. Widać, że nie tylko my mieliśmy pomysł objechania całego jeziora bo turystów było multum. Większość jednak zatrzymywała się samochodem na poboczu, wychodziła aby pstryknąć zdjęcie i jechała dalej.
My jedna nie lubimy tłumów a wczoraj mieliśmy tak ładne widoki, że dziś ni musieliśmy się zatrzymywać i jechaliśmy dalej. Dopiero trasa Rubicon wydała nam się atrakcyjna. I rzeczywiście tak było. Parking był nie za duży ale też nie było na nim dużo samochodów. Polecamy tą trasę. Jest to droga ale zamknięta dla ruchu samochodowego więc się bardzo fajnie idzie. Widoki oczywiście oszałamiające i można zejść prawie do jeziora. My przeszliśmy tylko kawałek bo mieliśmy inne plany ale szacujemy, że się schodzi w dół jakieś 700 ft więc całkiem fajny spacerek, pewnie dlatego na parkingu nie było aż tyle samochodów.
Po spacerku pojechaliśmy dalej w kierunku północnym mijając kolejne małe miasteczka. Widać, że miasteczka te dopiero budziły się do życia i sezon dla nich się zaczyna W Lake Tahoe w lecie dużo ludzi uprawia sporty wodne. Oczywiście różnego rodzaju motorówki, żaglówki, jet-ski są na porządku dziennym, natomiast w zimie jest białe szaleństwo. Jest tu wiele resortów narciarskich no bo jak mogłoby być inaczej w tak wysokich górach. Niestety większość tych miasteczek przy jeziorze żyje tylko w czasie lata. Te miasteczka, które mają resort narciarski mają sezon cały rok i są zdecydowanie bardziej rozwinięte najlepszym przykładem jest Stateline i South Lake Tahoe, które mają resort Heavenly. Ale to tylko turyści zwracają uwagę jak daleko jest do wyciągu. Lokalnym nie przeszkadza czy mieszkają bliżej jeziora czy resortu narciarskiego. Oni sobie wyjeżdżają na przełęcz Mt. Rosa, wychodzą dalej z nartami na jakąś górkę i stamtąd zjeżdżają. Widzieliśmy parę ludzi, którzy w rejonach Mt. Rosa przebierali buty narciarskie. Oni muszą kochać górki...choć może tu chodzi o hike a narty pomagają tylko szybciej wrócić do auta...hmmm....
Jeżdżąc tak w około dojechaliśmy do miasteczka Incline Village. Znajduje się on po północno-wschodniej stronie jeziora i najbardziej chyba słynie z Sand Harbor. Jest to park stanowy z plażą piaszczystą i kamienistą. Ciekawie wygląda siedzenie na plaży i patrzenie na ośnieżone góry. Widać, że plaża jest dość popularna wśród lokalnych i turystów. Pewnie zjeżdżają się tu ludzie z okolicznych kempingów aby popływać, pograć w różne gry na plaży, popływać na kajakach, łódkach czy czym tylko mają ochotę i po prostu miło i aktywnie spędzić czas.
To tu wreszcie dotknęliśmy wody...była zimna.....ciekawe jak ci ludzie wytrzymują i się w niej kąpią. Było co prawda już pod wieczór ale i tak dużo ludzi nadal było w wodzie. My wybraliśmy jednak spacer na około. Przez cały park przechodzi bardzo fajny deptak z którego można podziwiać widoki na jezioro i góry. Przepiękne!
Po małym odpoczynku, piwku i relaksie, pojechaliśmy dalej w drogę. Zbliżał się koniec naszej przygody z Lake Tahoe, koniec dnia (czyt. pora kolacji) no a ja nadal nie miałam zdjęcia ładnego zachodu słońca. Tak więc wróciliśmy z powrotem do South Lake Tahoe i poszliśmy do Boathouse on the Pier. Restauracja na molo więc dość fajnie wysunięta w jezioro. Udało nam się zdobyć stolik na tarasie i tak podziwiając zachód słońca delektowaliśmy się naszą pożegnalną kolacją. Ja wybrałam rybę dnia....czyli to co rybak dziś złowił. I wybór padł na łososia....był tak pyszny jak wyglądał.
Cieszymy się, że wybraliśmy Lake Tahoe jako wypad na długi weekend z San Francisco. Inną opcją był Park Yosemite ale obawialiśmy się, że będzie tam za dużo ludzi jak na długi weekend. Tahoe było strzałem w dziesiątkę i spędziliśmy cudownie czas. Jutro jedziemy do Squwa Valley – podobno nadal mają tam otwarty resort narciarski więc Darek nie mógł przejść obok tego obojętnie. Bo przecież nie ma to jak narty pod koniec maja. Tym oto zachodem słońca żegnamy Lake Tahoe i ruszamy dalej w drogę.