2017.04.20 Komodo National Park, Indonezja (dzień 12)

Indonezja ma ponad 13,000 wysp. Tym razem nie odwiedzimy wszystkich, trochę mało czasu na to mamy. Wiele wysp jest niezamieszkanych i bez nazw, a co najciekawsze, można je kupić.

Dzisiaj rano lecimy dalej na wschód, na wyspę Flores. Następnie płyniemy do Parku Narodowego Komodo oglądnąć smoki. Jak jakaś wyspa wpadnie nam w oko to pewnie sobie ją kupimy, rozbijemy na niej namiot i nazwiemy ją Dziubdziuk's Island. Przecież jesteśmy tutaj milionerami...!!!

Na Bali załadunek do krajowego samolotu wygląda trochę inaczej niż na zachodzie świata. Wypuszczają cię na płytę lotniska i idź sobie znajdź swój samolot. Szliśmy za ludźmi i udało nam się wsiąść do dobrej maszyny.

​Lot trwał 1.5h nad pięknymi, tropikalnymi wyspami i wylądowaliśmy na lotnisku Bandar Udara.

Tutaj nie można tak sobie pojechać i oglądać Smoki z Comodo. One są na innej wyspie, na którą jakoś trzeba się dostać i oczywiście przewodnik tam jest wymagany. Nie łatwo było znaleźć agencję która nam to wszystko załatwi. Internet na maksa ostrzegał przed oszustami i niebezpiecznymi łódkami. Wysłałem trochę mail do paru agencji i najbardziej nam się spodobała Gotokomodo Tour & Travel. Po około 30 mailach dogadałem się z panem Hendrik (właściciel agencji) i zaufaliśmy mu.
Na lotnisku był już nasz przewodnik Patrick, z którym pojechaliśmy do agencji i tam spotkaliśmy Hendrika. Dokonaliśmy płatności, w gotówce oczywiście i udaliśmy się w kierunku naszej motorówki.

Jest parę możliwości na zwiedzanie Komodo. Szybka, motorówką i wtedy można wiele w jeden dzień zobaczyć, albo wolna, zwykłą łódką. W opcji wolniejszej potrzebujesz przynajmniej dwa dni i śpisz na łódce. My oczywiście nigdy nie mamy za wiele dni więc wybraliśmy motorówkę.
Zapakowaliśmy się na nią i ruszyliśmy przed siebie.

Pierwsze wrażenie było takie sobie. Trochę inaczej wyobrażaliśmy sobie naszą łódkę. Wiedzieliśmy, że nie będzie to jakiś wypasiony jacht, ale jakoś myśleliśmy że będzie lepszej jakości. Motorówka była tylko dla nas i składała się z trzy-osobowej załogi. Naszego przewodnika, sterownika i gościa od silników i wszelakich innych prac. Wiem, że szybkie łódki są głośne, ta też należała do tego rodzaju, głośnych potworów. Oczywiście nie miała żadnego systemu nawigacji, ani zabezpieczeń. Coś takiego jak koła ratunkowe, kamizelki czy oświetlenie do prowadzenia nocą tutaj nie znają. Toaleta to luksus, więc też jej nie było. Pomyśleliśmy przygoda, przygoda i wypłynęliśmy z portu na głębokie wody.

Wcześniej pisałem do Hendrika że potrzebujemy trochę piwa i jak jest to możliwe to żeby przygotował na łódkę. Wiem, że w Indonezji kupienie piwa to nie jest łatwa sprawa, wiec byłem pozytywnie zaskoczony jak cały cooler był wypełniony lokalnym piwem. Odrazu poleciało parę piwek i klimat na motorówce się poprawił.

Do pierwszej wyspy mieliśmy jakieś dwie godziny. Płynęliśmy wśród naprawdę pięknych wysp z widocznymi malutkimi, rybackimi wioskami. Przewodnik starał się nam jak najwięcej opowiadać, ale czasami ciężko go było zrozumieć. Patrick mówi dobrze po angielsku, ale ten huk dwóch dużych silników często zagłuszał naszą konwersacje.

Około 11:30 przypłynęliśmy na wyspę Rinca. Smoki można oglądać na paru wyspach. Największe szanse na ich zobaczenie masz na Wyspach Komodo i Rinca. Tu i tu jest ich ponad tysiąc, ale wyspa Rinca jest znacznie mniejsza niż Komodo, więc szanse na ich spotkanie są większe.

Co to są w ogóle Komodo Dragons?
Komodo Dragona są to największe jaszczurki jakie żyją na naszej planecie. Wielkością pobijają nawet wielkie jaszczury z wysp Galapagos. Naukowcy określają, że początki ich życia sięgają aż 40 milionów lat wstecz. Najpierw żyły w Azji, potem przemieściły się do Australii, a aktualnie zamieszkują parę wysp w archipelagu indonezyjskim. Rozmiar samca może osiągnąć nawet 3 metry długości i ważyć ok 200kg. Samice są trochę mniejsze.

Ze względu na małą populację, są ona pod ścisłą ochroną i nawet zoo na całym świecie muszą się ostro starać żeby dostać po parce. Smoki są wszystkożerne. Jedzą od małych zwierzątek, poprzez sarny, aż do wielkich wołów. Atakują też ludzi, a także są kanibalami i zjadają siebie nawzajem. W ich ślinie znajduje się potężna ilość bakterii, które po ugryzieniu są wpuszczane w system krwionośny i ofiara za jakiś czas padnie. Człowiek jak mu się uda to musi jak najszybciej dostać się do szpitala na skomplikowane i drogie leczenie. Problem w tym, że w zasięgu paru godzin nie ma żadnego szpitala, a czas szybko leci i może go braknąć. Większa zwierzyna, jak np. bawół pożyje trochę dłużej, nawet do tygodnia. Smok ma super węch (wyczuwa jedzenie nawet z 10km) i będzie za ofiarą podążał aż do skutku. Te potężne jaszczury nie muszą jeść nawet tygodniami, ale jak się dorwą do jedzenia to dzięki specjalnie skonstruowanej jamie ustnej potrafią połknąć kozę w całości.

Pożerają też samych siebie. Dorosłe samce zjadają małe smoczki, nawet swoje własne. Samica składa 15-20 jaj w ziemi i po 8-9 miesiącach wykluwają się małe jaszczureczki, które są bronione przez matkę przez pierwsze pare miesięcy. Następnie małe smoczki uciekają na drzewa i tam siedzą długi okres czau w obawie przed samcami żeby ich nie zjadły. Dorosłe jaszczury już na drzewa nie wyjdą. Małe schodzą tylko na chwilę na ziemię, po wodę i jedzenie. Niezłe z nich potwory, co?

Po tych wszystkich informacjach park ranger powiedział, to co idziemy szukać smoków?
Pewnie, że tak powiedzieliśmy i ruszyliśmy za nim. Przewodnik jeszcze zadał nam pytanie czy któraś kobieta ma okres, bo jeśli tak to musi iść przynajmniej dwóch strażników. Smoki są bardzo wyczulone na krew i jeden przewodnik może sobie nie dać z nimi rady i będzie problem bo one nawet biegną 20km/h.

Zdziwiło nas, że przewodnik miał tylko kijek zakończony widełkami. Coś takiego w kształcie procy. Trochę nas to wystraszyło, że przed tymi potworami taki mały kijek nas obroni. Pokazał nam co on będzie robił jak smok będzie się dziwnie zachowywał i ruszyliśmy.
Po 10 minutach doszliśmy do zabudowań rangerów, gdzie oczywiście leżało parę jaszczurów.

Powiem wam, że jak tak podeszliśmy gdzieś na odległość 5 metrów od smoków to ciarki przeszły nam po ciele. Leżały sobie te leniwe bestie i tylko czasami podnosiły głowę do góry.
Widziałem jak jaszczura podnosiła głowę do góry, patrzyła się w naszym kierunku i zaczynała głośno syczeć to ranger stał z kijem przygotowanym do obrony. Ponoć jak smok widzi taki podwójny kij przesuwany po ziemi to on zaatakuje ten kij a nie nas. Miejmy nadzieję, że przewodnik wie co mówi.

Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej w las tropikalny w kierunku gniazda smoków. Ponoć tutaj samice składają jaja. Widać było całe pole zryte z wielką ilością dziur w ziemi. Samice składają jaja tylko w jednej dziurze, ale robią ich wiele dla zmylenia wroga. Inne zwierzęta, a także smoki samce zakradają się tutaj, wygrzebują jaja i je zjadają. Im więcej dziur tym większe szanse że drapieżniki ich nie znajdą.

Następnie ruszyliśmy dalej wzdłuż rzeki do góry. Po jakiś 10 minutach zauważyliśmy małe dwa smoki, które chodziły po ziemi. Z reguły one są na drzewach, ale pewnie zeszły coś zjeść i napić się wody. Znowu trochę postaliśmy obserwując ich zachowanie. Idąc dalej do góry wyszliśmy z lasu i zaczęły się łąki z wysoką trawą. Czasami smoki lubią się chować w trawie i zaczajać się na swoją ofiarę. Było koło południa, więc słońce i upał był mega wielki. Nawet dla smoków było za gorąco. Pewnie się gdzieś pochowały w cieniu.

Wyszliśmy na przełęcz, podziwialiśmy chwilę widoki, porobiliśmy zdjęcia i zaczęliśmy schodzić w dół do lasu żeby schować się w cieniu. W lesie przy domkach rangerów oczywiście czekały na nas smoki. "Pobawiliśmy" się trochę z nimi i poszliśmy do wejścia do parku. Po drodze jeszcze jakiś smok czy dwa przeleciały, a także inne zwierzaki się pojawiły.

Wsiedliśmy na łódkę, odpalili głośne silniki i ruszyliśmy w kierunku jednej z najładniejszych wysp na naszej planecie, na wyspę Padar. Rejs trwał dwie godziny, ale nawet szybko zleciał, bo podali nam lunch. Nic specjalnego, ale nawet smaczne i lokalne. Pieczony kurczak, oczywiście z ryżem i jakieś warzywa.

Z dołu już wyspa wyglądała wspaniale, ale z góry jeszcze lepiej. Nie było nikogo, cała wyspa należała do nas. Chciałem ją kupić, ale przewodnik powiedział, że ona należy do parku i nie można jej kupić. Szkoda, bo jest naprawdę piękna i nie powinna być przecież droga, nie?

Do szczytu, z którego widać całą wyspę idzie się jakieś 25-30 minut. Ledwo co wyszliśmy. Był taki straszny upał, że oddychanie tym gorącym powietrzem aż powodowało ból w płucach. Coś jak w domu otworzysz piekarnik i wsadzisz tam głowę. Przewodnik powiedział, że temperatura jest gdzieś 45-50C i wysoka wilgotność. Oczywiście nie ma drzew i cały czas idziesz w słońcu. Miejscami było stromo do góry i musieliśmy się trzymać skał. Nie było to łatwe, bo skały były tak nagrzane, że aż jak długo trzymałeś na nich rękę to parzyły. Nigdy w życiu jeszcze nie szedłem w takim upale. W Afryce czy w Malezji aż takich upałów nie było.

W końcu wyszliśmy, spoceni na maksa. Woda którą nieśliśmy w ciągu tej pół godziny tak się nagrzała, że aż nie chcieliśmy jej pić, a musieliśmy.
Jednak warto było tak się pomęczyć. Widok ze szczytu zapierał dech w piersiach. Rzeczywiście jest to jedna z najładniejszych wysp na świecie, było jak w bajce. Trochę postaliśmy, porobiliśmy wiele zdjęć i musieliśmy wracać, było za gorąco. Baliśmy się, że słońce nas spali do reszty.

Na dole każdy z nas "musiał" się zanurzyć w oceanie indyjskim dla ochłody. Woda była ciepła, ale dla naszych rozpalonych ciał wydawała się lodowata. Dopiero po paru minutach wszystko wróciło do normy. Super tak było popluskać się w krystalicznie czystej wodzie i podziwiać tą wspaniałą wyspę co nas otacza.
Zaczęło coraz więcej łódek przypływać. Jak wybierasz dwu lub więcej dniowy rejs po wyspach to tutaj jest jedno z miejsc gdzie śpisz na łódce.

​Była już 16:30 i przewodnik powiedział, że musimy wracać, bo mamy około 3 godziny do portu z którego startowaliśmy.
Nasza motorówka oczywiście nie ma żadnych świateł i nawigacji wiec po ciemku nie powinna pływać.

Jak to często w tym rejonie bywa, przyszła burza tropikalna. Lało ostro, a łódka nie miała wycieraczek na przednią szybę. Sternik prawie nic nie widział, ale cały czas pruł do przodu żeby zdążyć przed zmierzchem. Nie zdążył, ostatnie odcinki pokonywaliśmy już prawie po ciemku. Wiele innych łódek też nie było oświetlonych, oni tu chyba pływają na wyczucie.

Udało się, dopłynęliśmy do portu, gdzie czekał na nas samochód i zawiózł nas do oddalonego o 15 minut hotelu.
W końcu na twardym gruncie w ciszy można było się ochłodzić. A było po czym, dzień naprawdę należał do długich i ciężkich.
Człowiek już dawno zapomniał, że jeszcze istnieją miejsca w których czasami prąd wyłączają. Tutaj czasami nam wyłączali tak na minutę, dwie. Było wtedy tak fajnie cicho i ciemno. ​

Previous
Previous

2017.04.21 Kuala Lumpur, Malezja (dzień 13)

Next
Next

2017.04.19 Świątynia Borobudur, Yogyakarta, Indonezja (dzień 11)