2017.08.18 Valle Nevado, CL (dzień 2)
Znacznie lepiej śpi się na łóżku w hotelu niż na siedzeniu w samolocie. Do takiego wniosku doszedłem dzisiaj rano jak po 8 godzinach wylegiwania się otworzyłem oczy. Spanie nadrobione, można dalej kontynuować wakacje. Dzisiejszy dzień zapowiada się ciekawy. Około 11 rano mają nas odebrać spod hotelu i zawieź gdzieś wysoko w góry.
W Santiago są straszne różnice temperatur. W nocy jest dosyć zimno, kurtki się przydają. Natomiast w ciągu dnia jest gorąco, zwłaszcza w słońcu. Czyli z ciepłego miasta w niecałe dwie godziny (50 km) mamy zajechać do krainy śniegów i lodowców. Po dobrym i obfitym śniadaniu w hotelu wyruszyliśmy w góry.
Dobrze, że przyjechał duży samochód. 4 osoby plus kierowca, sprzęt narciarski, wszystkie bagaże..... zajęły trochę miejsca. Około 11:15 opuściliśmy cieplutkie Santiago i udaliśmy się w góry. Kierowca niestety prawie nic nie mówił po angielsku, więc znowu nasz super słaby hiszpański musiał się wziąć do roboty. Początek drogi był dwupasmową, szeroką autostradą. Po około 30 minutach zjechaliśmy z niej i zaczęło się ostro do góry.
Po drodze mieliśmy oczywiście kontrole drogową. Policja (Carabineros) spisała nam numery paszportów i życzyła bezpiecznej drogi. Byliśmy na wysokości 600 metrów, a musimy wyjechać na 3km. Dużo drogi przed nami. Ponoć musimy pokonać 40 serpentyn, wyjechać na płaskowyż i potem jeszcze kolejne 20 pętelek.
Im wyżej tym lepsze widoki. Dalej było ciepło, palmy i kaktusy rosły koło drogi. Do śniegów jeszcze daleko. Kierowca pomału, ale jednostajnie wspinał się do góry. Robiliśmy częste przystanki na podziwianie widoków i na zdjęcia.
Z góry dopiero było widać jak w całym Santiago unosi się wielki smog. W sumie jak byliśmy w mieście to nie czuliśmy tego aż tak, ale teraz z góry to masakra tam jest na dole.
Na postojach odwiedzały nas lokalni mieszkańcy gór, szczególnie Kojoty i Albatrosy. Jak w pewnym momencie Albatros nad nami poszybował, to aż było słychać świst powietrza z jego skrzydeł. Coś jakby przelatywał ktoś na lotni nad nami. Ale to ptaszysko jest wielkie.
Minęliśmy 2,000 metrów, śniegu zaczął się pojawiać. Dalej było go niewiele, ale jak wysiadaliśmy z samochodu to już czuliśmy mroźniejsze powietrze. Po drodze minęliśmy dwa resorty narciarskie, Colorado i La Parva. Ponoć górami z Valle Nevado można do nich dojechać. Nie omieszkamy tego za parę dni zbadać.
Teraz śniegu zaczęło szybko przybywać. Widoki były coraz to ciekawsze. Niestety droga była stroma i wąska. Kierowca nigdzie się nie mógł zatrzymać. W końcu minęliśmy znak z napisem 3,000 metrów i wjechaliśmy do wioski położonej wysoko w Andach. Do jednego z najsłynniejszego resortu w Ameryce południowej, wjechaliśmy do Valle Nevado.
Wioska jest niewielka. Składa się z paru hotelów, barów, sklepików..... Wszystko to jest otoczone górami, które szczyty sięgają ponad 5,000 metrów. Widok zapierał dech w piersiach. Do braku oddechu przyczyniła się też wysokość. Byliśmy na 3,000 metrów, tu już jest mało tlenu. Najgorsze jest to, że my dopiero jesteśmy na dole. Wyciągami jedziesz dalej w górę. Nawet nie wiem na jaką wysokość. Później to sprawdzimy.
Niestety nasz pokój nie był jeszcze gotowy. Co tu robić, pomyśleliśmy. Długo się nie zastanawialiśmy. Szybko przebraliśmy się, zapięliśmy narty i ruszyliśmy zwiedzać teren. Mieliśmy tylko troszkę na dole się pobawić, sprawdzić śnieg i się zaaklimatyzować.
Co wam powiem, to wam powiem, ale świetnie tak w sierpniu szusować po naturalnym śniegu. Valle Nevado ma najlepszy system wyciągów w całej Ameryce Południowej. Wiadomo, nie są to Stany czy Europa, ale i tak mają ich trochę. Zjechaliśmy parę razy na dole i oczywiście zachciało nam się większych atrakcji.
Wyjechaliśmy trochę wyżej i dopiero stąd zobaczyliśmy jak to jest ogromne. Przed nami ukazały się piękne Andy z wielkim lodowcami i polami do zjeżdżania na nartach. Niestety śniegu nie mają za wiele. Dużo skał wystaje i wiele terenów jest nieczynnych. Miejmy nadzieję, że wciągu tego tygodnia spadnie tutaj metr śniegu i będzie można na maksa używać białego szaleństwa!
Zjechaliśmy parę razy ze szczytów, ale jednak brak aklimatyzacji dawał się we znaki. Zresztą było już po 16 i niedługo wyciągi będą zamykać, a raczej nie chcemy w tych górach nocować. Widoczność robiła się coraz gorsza. Zjechaliśmy na dół i poszliśmy sprawdzić jakie après ski lokalni tutaj mają.
Muzyka grała na żywo, piwo i Pisco 50% taniej, Fondue się rozpływało w ustach. Świetny klimacik. Bardzo nam się podobało i super się siedziało. "Niestety" mieliśmy rezerwacje na kolacje na 19 więc musieliśmy opuścić ten bar. Na pewno tu jeszcze nie raz zawitamy podczas naszego pobytu.
Po kolacji zaczęło się zwiedzanie (szwendanie) hotelu. Zaglądaliśmy w każdy kąt i chyba każdy pracownik nas już zna. Z ciekawostek muszę dodać, że nasz hotel jest położony na niezłej skarpie.
Wchodzisz z poziomu ulicy i jak się okazuje jesteś już na ósmym piętrze. My mieszkamy na piątym, więc musieliśmy zjechać w dół trzy piętra. Nieźle, nie? Siedząc tak w jednej ze świetlic zauważyliśmy, że na zewnątrz jest ostra śnieżyca. Wiało i sypało na maksa. Świetnie, pomyśleliśmy. Jutro powinny być idealne warunki narciarskie.