2017.10.20-22 Mt. Colvin i Blake, Adirondacks, NY

Oj jak chciało nam się hiku. Potrzebowaliśmy wypadu w góry na maksa. Ostatnio zarówno ja jak i Darek za dużo pracujemy i znajdujemy więcej wymówek niż powodów, żeby wyrwać się z miasta. Na szczęście obiecaliśmy sobie, mojej koleżance z pracy i naszemu nowemu samochodzikowi, że nie ważne co w Sobotę 21 października jedziemy zdobyć jakieś szczyty z 46 w Adirondack.

Udało nam się wyruszyć już w piątek. O 21:30, spakowani i gotowi na przygodę wsiedliśmy do autka i wyruszyliśmy w kierunku Loon Lake. Tam mieliśmy wynajęty domek (a raczej jego część) na dwie noce. Chcieliśmy nocować w Lake Placid ale ceny nas wystraszyły. Sama nie rozumiałam, czemu nawet zwykłe 3 gwiazdkowe hotele są po $350 gdzie powinny być po $100. Dopiero rano jak jechaliśmy na szlak poznałam odpowiedź – liście. W ten weekend w górach był chyba peak jesieni i wszystkie drzewa wyglądały przepięknie.

Droga do Loon Lake minęła nam spokojnie i w miarę szybko, bez korków. Po północy zajechaliśmy na miejsce, rozpakowaliśmy się i od razu poszliśmy spać. Dni są już krótsze więc, jak chcieliśmy pokonać większość szlaku za dnia musieliśmy wcześnie zacząć. Pobudka przewidziana była na 6:30 rano (zabójcza godzina jak na Sobotę, nie?). Ale czego się nie robi z miłości do gór.

Szybkie śniadanie i znów byliśmy w samochodzie. Tym razem planowaliśmy uderzyć na Colvin i Blake. Szczyty leżą obok siebie więc raczej nie ma innego wyjścia – trzeba zrobić oba na raz. Na Blake i tak najkrótsza trasa jest przez Colvin więc nawet jakbyśmy tego nie zrobili to byśmy musieli wrócić tu znów. Tak więc nie ma wyjścia – trzeba zawiązać sznurówki i ruszyć w górę.

Hike zaczyna się z parkingu w Saint Huberts, przy Ausable Road. Droga ta prowadzi do prywatnego klubu Ausable Club. Jest to prestiżowy klub w Adirondack, położony w samym sercu gór. Niestety, zwykły śmiertelnik raczej nie może być członkiem tego klubu, musi zaparkować przy drodze Ausable Road i drodze nr. 73 i maszerować do szlaku jakieś 15 - 20 minut. My właśnie tak zrobiliśmy i po przejściu terenu klub o 8:22 rano wpisaliśmy się do książki, że rozpoczynamy hike. Oszuści z klubu mają nie tylko plus mieszkania bardzo blisko ale mogą podjechać jeszcze dalej. Przez dolinę prowadzi droga Lake Road. Dochodzi ona, aż do Jeziora Lower Ausable. Do drogi schodzi bardzo dużo szlaków i w zależności od tego jaki szczyt masz w planie zaliczyć to idziesz dłużej lub krócej drogą. Chyba, że jesteś członkiem klubu to drogę pokonujesz samochodem – oszuści!

Nam przejście drogą do początku naszego szlaku zajęło ok. 1h. O 9:30 zaczęliśmy się wspinać na szczyt Colvin. Z miejsca gdzie Lake Road łączy się ze szlakiem Gill Brook (naszym szlakiem) do pokonania mieliśmy jakieś 2300 ft i 3.6 mil. Spotkany po drodze górołaz powiedział nam, że powinno nam to zająć około 3.5h. Nam nawet udało się zrobić to w 3h.

Szlak na początku szedł łagodnie w górę. Nadrabialiśmy wysokości ale nie było ani technicznie ani bardzo stromo. Tylko czasem nas szlak rozśmieszał. Dwa razy na szlaku pojawiły się tabliczki kierujące na szlak Łatwy albo Widokowy. Za pierwszym razem spędziliśmy ok. 5 minut dyskutując, który wybrać – stwierdziliśmy, że w planie mamy dwa szczyty więc wybraliśmy łatwy. Jak się okazało (po kolejnych 5 minutach) rozgałęzienie się kończyło. Ta widokowa część nie była warta naszych sił. Widokowy szlak szedł bliżej strumyka a co za tym idzie bardziej po skałach. Natomiast, widoków tam specjalnych nie było.

Ostatnie 1000 ft było stromo do góry. Podejście rozpoczyna się dokładnie na rozgałęzieniu szlaków Nippletop i Colvin. Od tego skrzyżowania jest 1000/1 co oznacza 1000 ft na 1 milę. Oznacza to, że będzie pod górkę. I tak też było. Wspinaliśmy się po skałkach, często drzewka stawały się naszymi przyjaciółmi i pomagały nam się wyspinać.

Najgorszy odcinek chyba mieliśmy przed samym szczytem. Tu się trochę na kombinowaliśmy ale dzielnie pokonaliśmy. No i Yupii – szczyt zdobyty (Colvin – 4080 ft) i to w 3h a nie jak przechodzień mówił 3.5h. Ucieszyliśmy się, że mamy dobry czas, zwłaszcza, że kondycyjnie jesteśmy raczej w tyle bo się trochę ostatnio obijamy.

Przerwa była zdecydowanie mile widziana. Posiedzieliśmy w słoneczku jakieś 30 minut. Pooglądaliśmy widoki i zregenerowaliśmy siły na dalszą drogę. Jak już wspomniałam na początku szczyt Blake trzeba zrobić przechodząc przez Colvin. Dlatego skoro już tu byliśmy nie było innej opcji jak uderzyć na Blake.

Oczywiście trzeba trochę zejść na dół a potem znów zacząć wspinaczkę. Słyszeliśmy opinie, że między Colvinem a Blake jest trochę stromo ale gdzie w Adirondack nie jest. Niestety ludzie mieli rację. Szlak na dół (jak i potem do góry) do łatwych nie należał. Jeszcze bardziej zaprzyjaźnialiśmy się z drzewkami, których pnie i korzenie pomagały nam się wspinać. Początkowo myśleliśmy, że zejście i wyjście na Blake zajmie nam 1h.

Niestety teren nie okazał się łatwy i zejście zajęło nam około 40 minut a potem wyjście (ok 500 ft) kolejne 50 min. Tak więc byliśmy do tyłu 30 minut. No trudno – najważniejsze, że szczyt do kolekcji zaliczony.

Szczyt Blake ma tylko „3980 ft” ale jest na sławnej liście 46er. Pierwotnie lista ta składała się tylko ze szczytów powyżej 4tys ft. I każdy kto zaliczy wszystkie te szczyty jest w grupie 46er. Dawniej jednak mieli mniej dokładne sposoby pomiaru w terenie i wg. pierwotnych pomiarów szczyt Blake miał powyżej 4tys. Przy dokładniejszych pomiarach wyszło, że parę szczytów (pierwotnie powyżej 4tys) jest teraz poniżej 4tys. Lista jednak nie została zmieniona. Tak jak została stworzona lata tamu tak się nie zmienia. I nawet te szczyty, które są poniżej 4tys są nadal wymagane do zdobycia.

Sam szczyt nie jest oznaczony, ma zero widoków (tylko las dookoła) i można go poznać tylko po tabliczce na lewo Colvin and prawo Pinnacle. Są tam też większe skały tak, że można usiąść zjeść parę orzeszków i popić Gatorade.

Na jesień dni są krótsze więc pomimo, że była dopiero 2:40 ruszyliśmy w dół z powrotem na szczyt Colvin. Niestety nie da się tu zrobić, żadnego okrążenia i trzeba wracać tą samą trasą co się wyszło.

Wiedzieliśmy już czego się spodziewać, choć w całe nie znaczy to, że łatwiej było nam schodzić. Parę potężnych skał, które pokonywaliśmy na czworaka, na tyłku albo każdą inną dostępną techniką. Na szczęście dzięki temu szybko ubywało wysokości i znów dotarliśmy do dolinki między szczytami.

A potem znów do góry, po drabinkach, po skałkach, albo po błocie – w Adirondack można wszystko znaleźć. Szczyt Colvin jest wyższy tak więc do pokonania mieliśmy 600 ft w górę i 0.8 mili. Tak samo jak Colvin -> Blake zajęło nam 1.5h tak samo w drugą stronę. O 16 godzinie powinniśmy schodzić na dół z Colvin, żeby za widoku dojść do drogi. Drogą już można iść po ciemku bo jest szeroko i dobra nawierzchnia. Skusił nas jednak pusty szczyt. Nasze zmęczenie też się dawało we znaki. Tak więc zdecydowaliśmy się na przerwę. W sumie to za dużo przerw nie mieliśmy i troszkę byliśmy głodni. Pogoda była idealna.

Nikt by nie pomyślał, że to jest koniec października. Dla porównania, 4 lata temu (w ten sam weekend) w tym samym miejscu była taka pogoda:

​Po zregenerowaniu energii ruszyliśmy w dół. Wiedzieliśmy, że pierwsze 1000 ft w dół jest najbardziej techniczne. Potem trasa już w miarę idzie gładko więc nawet jak będziemy musieli ubrać latarki to nadal będzie OK.

Ostrożnie, ale w miarę szybko pokonaliśmy trasę do rozgałęzienia z Nippletop (1000 ft.). Potem też nadrobiliśmy na łatwiejszym terenie. Ja zakładałam, że zejście do drogi nam zajmie ok. 2h. I tak też się stało. Doszliśmy tam tylko o 7 a nie o 6. Godzinę zgubiliśmy między szczytami Colvin i Blake.

Zachód słońca było o 6 godzinie więc lampki jak najbardziej się przydały. To co jednak pokonywaliśmy po ciemku było bardzo łatwe i w miarę szybko dotarliśmy do drogi. A drogą to już się prawie biegło. Na ostatkach sił co prawda ale się biegło – przecież w domku czekała na nas karkówka.

Nie byliśmy jednak ostatni. Idąc drogą widzieliśmy co jakiś czas poruszające się punkciki świetlne w lesie. Potem te punkciki schodziły na tą samą drogę, którą myśmy szli. Dni w jesieni powinny być dłuższe. Chyba jestem za wycofaniem zmiany czasu bo po zmianie to już w ogóle będzie ciemno w połowie dnia. Piękny dzień, zakończyliśmy piękną gwiaździstą nocą. Pogoda nam dopisała, warunki na szlaku też, kondycja też (zawsze oczywiście może być lepsza). Piękny hike na zakończenie sezonu letniego.

Pomimo zmęczenia posiedzieliśmy jeszcze trochę w kuchni wspominając dzień i zajadając pyszną karkówkę z grilla. No i popijając Baijiu. Baijiu jest to popularny i tradycyjny trunek z Chin. Koleżanka, która z nami pojechała jest z Chin więc stwierdziła, że jak będzie polska kolacja to musi być międzynarodowo i alkohol będzie z jej kraju. Pomimo, że jest on dość mocny (52% / 104 proof) to nie pali w gardło jak wódka. Ma ciekawy ale dobry smak – ja bym go porównała do Sake. Dla mnie to była taka mocniejsza wersja Sake.

W niedzielę obudziliśmy się z zakwasami w każdym mięśniu. No i dobrze – to się nazywa nie zmarnowany weekend. Po śniadaniu podjechaliśmy na Loon Lake. Skoro nasz domek miał widok na to jezioro to grzechem byłoby nie podjechać na część publicznie dostępną. Oczywiście wokół jeziora jest mnóstwo domów, bogaczy którzy nie muszą pracować codziennie w biurze. ​Większa część jeziora jest jednak prywatna i nie można pospacerować ani nic takiego. Tak więc postanowiliśmy pojechać nad inne jezioro. Dobrze nam już znane jezioro Pelton. Tam już mamy swoją ulubioną miejscówkę na grilla. Nie ma to jak dobre jedzonko w takim miejscu, na świeżym powietrzu.

Weekend zdecydowanie cudowny. Zwłaszcza pogoda zaskoczyła nas bardzo pozytywnie bo było jak na początku września a nie jak koniec października. Hike był wypas – długi (12h, 14 mil i 4tys wysokości). Darek też miał okazję wreszcie lepiej poznać swój samochodzik. Teraz samochodzik to jeden wielki komputer więc zanim wszystko ogarniemy minie trochę czasu ale i tak sobie chwalimy. Mało pali, wygodny, bagażnik ma większy niż nas poprzedni a do tego ze wszystkimi zabezpieczeniami, automatyczną zmianą świateł i innymi buzerami – jazda nim na dłuższe dystanse to sama przyjemność. Póki co autko musi zostać w garażu bo my za tydzień wsiadamy...ale w samolot. A co to oznacza? Kolejna przygoda!

Previous
Previous

2017.10.27-28 Islandia (dzień 1)

Next
Next

2017.09.05 Pittsburgh, PA (dzień 4)