2017.12.30 - 2018.01.01 Lake Placid, NY

Rok 2017 dobiega końca. My mamy sylwestra za 8h a gdzieś na tej Ziemi trwa kolejne odliczanie. Nowa Zelandia, Japonia, Indie, Malezja, Indonezja…wszystkie te kraje już przywitały Nowy Rok. My nadal możemy chwilkę nacieszyć się starym rokiem. A jaki był? Jak dla nas super! Każdy rok przeżyty w zdrowiu i szczęściu jest wyjątkowy – bo czego chcieć więcej.

My dodatkowo dostaliśmy od losu dużo więcej. Tak więc udało nam się odwiedzić 6 nowych krajów (ja 7, ale siódmy to biznesowo). Zaliczyliśmy 5 nowych stref czasowych – to się nazywa postęp w realizacji planów. Niestety po mimo tylu wycieczek, nie udało nam się pobić ilości wpisów na blogu. W tym roku tylko 44 razy coś dla was napisaliśmy. Ale w końcu liczy się jakość a nie ilość, nie?

Na ten Nowy Rok życzymy Wam spełnienia wszystkich marzeń. Mam jakieś duże przeczucie, że następny rok będzie rokiem spełnionych marzeń. Tak więc do dzieła – spełniajcie. My już zaczęliśmy. Naszym marzeniem było wyrwać się z NY. Cały listopad i grudzień przepracowaliśmy w sklepie. Ja na chwilę wyrwałam się do Indii i na Florydę, ale to były stricto biznesowe wycieczki, więc nawet nie ma po nich śladu na blogu. Nie poddaliśmy się jednak i postanowiliśmy Nowy Rok przywitać w górkach. Lake Placid wydało nam się idealnym miasteczkiem na rozrabianie. Jest to miasteczko do którego mamy duży sentyment. Leży ono w przepięknych górach i zawsze wita nas niższymi temperaturami niż można przewidzieć.

Wyjechaliśmy dopiero w Sobotę w ciągu dnia. W piątek mieliśmy mały wstęp do Sylwestra z rodzinką i przyjaciółmi, więc w Sobotę nie zrywaliśmy się z samego rana. Za to pomału zebraliśmy się i pojechaliśmy w górki. Fajnie tak, jak nie trzeba się spieszyć. Choć raz mogliśmy zatrzymać się na fajną kolację a nie szybko, szybko połykać coś z McDonald'a. W Saratoga Springs znaleźliśmy fajny bar/restaurację na styl staro angielski. Bardzo przyjemne miejsce – polecamy Olde Bryan Inn. Na górze jest hotel a na dole restauracja. Widać, że dość popularna wśród lokalnych bo była pełna. A ludzie nie do końca wyglądali na turystów. Jedzonko bardzo nam smakowało i może uda nam się tam kiedyś znów zawitać.

Do Adirondack zajechaliśmy po zmierzchu. Na drogach było spokojnie, prawie w ogóle nie było aut, cisza spokój, w radio tylko jakaś nastrojowa muzyka grała, a na śniegu widać było ślady zwierzątek. Po Nowym York'u to miła odmiana – taka cisza i spokój. Zdziwiliśmy się tylko jak wjechaliśmy na główną ulicę Lake Placid. Masakra, tyle ludzi, samochodów to dawno tu nie widzieliśmy. Nie dziwne, że hotele były dość drogie a wyboru wcale nie było.

Lake Placid jest miasteczkiem olimpijskim. Jest to jedyne miasteczko na wschodnim wybrzeżu gdzie w jednym miejscu można trenować każdy sport zimowy. Jest tu cały kompleks olimpijski ze skoczniami, lodowiskami i oczywiście resort narciarski Whiteface. Tak więc idealne miejsce dla każdego – również dla nas. W ciągu dnia są nartki, spacerki po górkach a wieczorkiem można iść na dobrą kolację i przywitać Nowy Rok w barze z live music. Taki własnie był nasz plan na Sylwestra. A jak ktoś się wystraszy -20C mrozu to zawsze można iść na zakupy, kawkę i ciastko do miasta – to co ja wybrałam na pierwszy dzień.

Tak więc w niedzielę, ja buszowałam po miasteczku a Darek na nartkach:

“Od ostatnich nart minęło już prawie 4 miesiące, więc chyba normalne, że mi się już tęskniło za białym szaleństwem. Przez cały grudzień niestety nie znalazłem żadnego wolnego weekendu, żeby wyskoczyć w góry. Dopiero udało nam się pod koniec roku wykombinować parę dni wolnych i uciekliśmy z miasta do Lake Placid.

Wybraliśmy ten resort, między innymi dlatego, że od tego sezonu jest już on na moim sezonowym MAX pass. Coraz więcej resortów dołącza do tego pasu. Świetnie, bo to jest najlepszy wynalazek od czasów kiedy wymyślili śnieg. Ceny za bilet w resortach pobijają $100 za dzień, a rok temu ja płaciłem $36 za dniówkę!!!
Coraz więcej gór z zachodniego wybrzeża też już jest na MAX pass. Super. Narty są super, a narty prawie za darmo jeszcze lepsze.

Mimo, że wszędzie nas straszyli dużymi mrozami to i tak nie zważając na to wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy na północ. Ludzie mieli rację, było zimno. W ciągu dnia na dole było -12F (-25C), a wyżej w górach -20 do -25F (około -30C). Do tego dochodził mocny, mroźny wiatr.

Na szczęście człowiek do tych arktycznych warunków potrafi się przygotować. Grubsze kalesony i skarpety, dodatkowa bluza, maska na twarz, piersiówka z czymś dobrym.... i parę jeszcze innych dodatków. Wszystko to sprawiało, że można było wsiąść na wyciąg i ruszyć w góry.

Na parkingu było dużo samochodów, ale na trasach ludzi nie było za wiele. Jak się później okazało część z nich po prostu spędziła większość czasu w barach. Oczywiście ja też jestem prawdziwym narciarzem i bary w miarę często odwiedzałem.

Wyznając zasadę, że nigdy nie jest za zimno na coś zimnego, więc IPA musiało być. Barman fajnie powiedział, że dzisiaj ma dodatkową funkcję i sprawdza narcirarzom twarze, czy nie mają jakiś białych odmrożeniowych plam. Mi powiedział, że nic nie widzi, więc mogę dalej jeździć.

W Lake Placid były dwie Olimpiady Zimowe. Pierwsza w 1932, a druga w 1980. Dużo nazw tras narciarskich, a także wiele pozostałości po olimpiadach to przypomina. Fajnie tak się jeździ po trasach po których kiedyś jeździli najlepsi. W czasach kiedy nie było internetu i TV prawie nikt nie miał, to nie było tak łatwo oglądać wyczyny olimpijczyków. Trzeba było po prostu tu przyjechać.

Trasy były dobrze przygotowane. Lokalni górale mówili, że dawno nie pamiętają takiej zimy w Święta. Dużo śniegu i niskie temperatury. Śnieg się w ogóle nie topił, a ciągle nowy sypał. Prawie w ogóle nie było dodatnich temperatur, więc lodu na trasach też nie było.

Jak mi się robiło zimno, to albo wracałem do barmana do baru, albo wybierałem trudniejsze trasy i już wszystko wracało do normy. Ludzi było coraz to mniej, więc bez żadnych kolejek (nawet do gondoli) wyjeździłem się na maksa. Nie mogłem całej energii spalić w górach, bo dzisiaj jest sylwester, a wiem, że Lake Placid ma parę ciekawych miejsc, które z Ilonką zamierzamy odwiedzić i trochę razem z lokalnymi porozrabiać.”

Po spędzeniu paru godzin na mrozie Darek wrócił do hotelu się zagrzać. Dobrze, że ogrzewanie działało na maksa i można było nawet Saune zrobić w tym małym pokoiku. Po zagrzaniu się, i zregenerowaniu sił, ruszyliśmy na miasto. Nie mieliśmy konkretnego planu. Wiedzieliśmy, że na głównej ulicy jest parę barów i restauracji.

Na kolację wybraliśmy restaurację Great Adirondack Steak and Seafood, nawet udało nam się dostać stolik w miarę szybko. Jakby się nie udało to byśmy zaczęli chodzić od jednego miejsca do drugiego. Na szczęście mieliśmy farta. Niestety nie można powiedzieć o tym samym jeśli chodzi o jedzenie. To znaczy kolacja była bardzo dobra z przepysznym winkiem z Kalifornii (Frog's Leap), ale co tylko Darek chciał jako swój pierwszy wybór to już niestety było wyprzedane. Mieliśmy wielką ochotę spróbować skrzydełka z kaczki na przystawkę. Muszę przyznać, że chyba nigdy nie jadłam sławnych „chicken wings” w wykonaniu z kaczki. Na szczęście nasz kelner okazał się bardzo fajny i gdzieś w kuchni udało mu się załatwić ostatnie skrzydełko. O całej porcji można było zapomnieć ale to jedno nam przyniósł na deser. Bardzo nam smakowało – dużo lepsze od kurczakowej wersji.

Po kolacji poszliśmy dalej główną ulicą. Tak dotarliśmy do baru Zig-Zag. To też był nasz pierwszy wybór. Reklamowali się, że mają live music i do tego nie byli daleko od hotelu. Jak weszliśmy tam koło 22 to zostaliśmy już do 1 rano. Nie chciało nam się zmieniać baru. Mieliśmy dobrą miejscówkę z widokiem na scenę i na wejście. Można było się pośmiać z ludzi. Zawsze ktoś ciekawy się przewinął. Tak więc staliśmy sobie w tej naszej „loży szyderców”, słuchaliśmy muzyki i spędzaliśmy bardzo miło czas.

Wybiła północ a z nią szampan (na koszt baru), balony, confetti i cała reszta atrakcji. Każdy krzyczał Happy New Year i życzył innym jak najlepiej. Nie ważne, że byliśmy w grupie obcych ludzi – najważniejsze, że w ten dzień każdy jest miły dla innych – tak powinno być zawsze.

To już nie czasy, że w Sylwestra imprezuje się do rana. Koło 1 zebraliśmy się zpowrotem do hotelu. Temperatura oczywiście była jeszcze niższa więc prawie biegliśmy do hotelu, czasem tylko robiąc przerwę na łyk z piersiówki, żeby się troszkę zagrzać.

W Nowy Rok pospaliśmy troszkę dłużej, ale oczywiście pamiętaliśmy, że górki czekają więc ruszyliśmy w kierunku Whiteface. Darek nie tracąc czasu zapiął buty, nartki i ruszył w kierunku wyciągów. Ja pochodziłam po okolicy, ale nie szłam w góry. Aby chodzić po trasach narciarskich musiałabym zapłacić $25 a i tak długo na tym mrozie bym nie wytrzymała. Tak więc po krótkim spacerku skończyłam na kanapie w lodge z dobrą książką. Baza Whiteface chyba dopiero co była wyremontowana. Wszystko jest takie ładne, nowe i przemyślane. Chyba najlepszy lodge jaki jest na wschodnim wybrzeżu z tych resortów do których my jeździmy.

Darek szalał na nartkach ale tak jak i wczoraj czasem go zimno przeganiało i spotykał się ze mną w środku. Po paru godzinkach przyszedł czas powrotu do domku. Z Lake Placid mieliśmy ok. 5h jazdy więc po szybkim lunchu wskoczyliśmy do naszego autka i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Szczęśliwego Nowego Roku!!!!

Previous
Previous

2018.01.13-14 Killington, VT

Next
Next

2017.10.30-31 Islandia (dzień 3-4)