2018.05.26 Antwerpia, Belgia (dzień 2)
Z Amsterdamu udaliśmy się do Belgii. Pierwotnie nasz plan był zobaczyć cały Benelux (BE – Belgia, NE – Holandia i LUX – Luxemburg). Niestety planowanie i ograniczony czas sprowadziły nas na ziemię i ograniczyliśmy się tylko do Belgii i Holandii. W Belgii odwiedzimy aż 4 miasta i będziemy się poruszać coraz to bardziej w głąb kraju.
Antwerp (Antwerpia) jest położona najbliżej Asterdamu. Tak się fajnie składa, że Darka kuzynka tam mieszka. Nie ma to jak zwiedzać z lokalnym przewodnikiem.
Antwerpia jest drugim co do wielkości miastem w Belgii i największym portem. Podobno jest też drugim co do wielkości portem w Europie, zaraz po Rotterdamie. Nie widzieliśmy co prawda tyle statków co w Singapurze ale wierzymy, że jednak transport morski jest tu duży. Zresztą Holendrzy i Belgowie już od lat szczycą się dobrą flotą.
My do Antwerpii przyjechaliśmy pociągiem a nie statkiem. Zdecydowanie szybciej i wygodniej. Pociąg z Amsterdamu do Antwerp jedzie tylko godzinę. W szczytowych momentach osiąga prędkość 300 km/h. Tak oto Darek opisuje to przeżycie:
Po raz pierwszy jechałem tak szybko pociągiem w Europie. Przy takich prędkościach podróżowanie pomiędzy miastami a nawet krajami w Europie skraca się do naprawdę krótkiego czasu. W ciągu godziny można się nagle znaleźć w innym państwie. Prawie jak w Japonii. Jednak japońskie super szybkie pociągi (bullet train) nadal pobijają europejskie. Maksymalną prędkość może mają przybliżoną, ale w Japonii utrzymują ją cały czas. Tam pociąg opuszczając stację, albo na nią wjeżdżając ma +150km/h. Za chwile już leci 300km/h aż do następnej stacji.
Nasz pociąg w Europie przez 5 minut się wlókł zanim dojechał albo odjechał ze stacji. Nad tym jeszcze muszą popracować.
Dla Amerykanów jest to dalej Wow! W Stanach praktycznie nie ma pociągów. Cały cały transport ludzi odbywa się samochodami, a na dalsze dystanse samolotami.
Dojechaliśmy na dworzec i na dzień dobry zaskoczenie. Nie spodziewaliśmy się, że w Antwerpii mają taki ładny dworzec i do tego 3 poziomowy. Naprawdę robi wrażenie. Spacerkiem przez miasto doszliśmy do naszego hotelu. Na szczęście tym razem udało nam się spać w samym centrum więc i do barów nie było daleko. Pogoda nam dopisała, nawet za bardzo. Zarówno w Amsterdamie jak teraz w Antwerp mieliśmy piękną słoneczną pogodę. Co się jednak z tym wiąże było dość gorąco. Tak więc na lunch nie chodziliśmy za daleko i wybraliśmy lokalną knajpkę z ogródkiem, zaraz obok hotelu. Było prawie jak na rynku głównym w Krakowie. Tutaj też uwielbiają siedzieć na zewnątrz, mieć stoliki na chodniku i chłodzić się pod parasolem. Jak widać nie za bardzo używają tutaj klimatyzacji. Dlatego w środku zazwyczaj nie da się wysiedzieć bo jest super gorąco i duszno.
Belgia poza piwem słynie też z frytek i wafli. Belgowie uważają, że to oni wymyślili frytki i obrazą jest powiedzenie „french fries”. Jak chcesz zamówić frytki to wypada powiedzieć tylko fries albo frites. Spróbowaliśmy i szału nie ma. To znaczy frytki dobre jak każde inne ale czy naprawdę chcesz jeść każdy posiłek z frytkami? Chyba to jest kolejny chwyt dla turystów.
Popołudniu umówiliśmy się z Darka kuzynostwem. Dwoje kuzynów, lokalny Belg i nas dwóch turystów z Ameryki ruszyliśmy na podbój miasta. W Belgii jak pijesz piwo to musisz uważać. Piwo tutaj często ma ponad 8% alkoholu. Jedno z najmocniejszych piw Busch ma 12%. Niels był naszym lokalnym przewodnikiem i co chwila wynajdował jakieś piwo w menu i dawał nam spróbować.
To co jest piękne w Belgii to szklanki. Każde piwo ma swoją szklankę i naprawdę w barach to przestrzegają. Podobno to samo piwo z innej szklanki nie smakuje już tak samo. Pewnie coś w tym jest bo inaczej nie zawracali by sobie głowy tyloma szklankami. Picie piwa w Belgii jest bardzo popularne ale też niebezpieczne. Trzeba pamiętać, że pije się piwo o podwyższonej zawartości alkoholu więc bardzo łatwo jest przeholować. Tak więc woda czy Corona od czasu do czasu jest zdecydowanie potrzebna.
Potrzebny też jest spacerek. Tak więc po dwóch kolejkach piwa zrobiliśmy sobie przerwę i poszliśmy na plażę. Przy okazji zwiedzając troszkę miasta. W Antwerp mają piękną katedrę, ładny ryneczek starego miasta a także zamek. Zamek niestety jest w remoncie i mogliśmy tylko podziwiać go z dystansu. Jest dość mały ale i tak fajnie się komponuje w architekturę miasta.
Tak spacerując dotarliśmy na plażę. Pogoda w Belgii za zwyczaj nie rozpieszcza więc jak tylko jest słoneczny dzień (jak dziś) to każdy wychodzi z domu i chce być na świeżym powietrzu. W mieście stworzyli knajpę gdzie wysypali piasek, zrobili wystrój jak w prawdziwym tiki barze. Brakuje tylko kortu do grania w siatkówkę i szumu fal.
Nie jest łatwo trafić na plażę, znajduje się ona za jakimiś kontenerami, trzeba przejść przez płotek po drabince a najgorsze jest pokonać chodnik? Bo chodnika to nie wiele tam jest. Jest coś co spokojnie przypomina chodnik tylko 7/8 jest wydzielone na ścieżkę dla rowerów a dla pieszych jest dokładnie 10 cm. Ciężko się po tym idzie ale gęsiego jeden za drugim daliśmy radę i nikt nie został przejechany rowerem ani skuterem. Jak w Amsterdamie – rower ma zawsze pierwszeństwo. Podobno w Antwerp jak jeździsz na rowerze do pracy to ci dopłacają do tego. Super sposób na obniżenie ilości samochodów i dbanie o kondycję obywateli.
Kolejnym naszym przystankiem była knajpa z żeberkami, Amadeus. Kolejny lokalny sekret – no bo który turysta wie, że można tam mieć za 17 EUR all you can eat. Czyli zamawiasz żeberka a oni ciągle ci dostarczają nowe. Rekordzistą był Darek i aż 3 razy dostawał repetę. Przy kolacji dowiedzieliśmy się kolejną ciekawostkę. Wino tu podają na centymetry. Zamawiasz wino, stawiają ci butelkę magnum na stole i sobie polewasz. Po zakończeniu kolacji, kelnerka zabiera butelkę i sprawdza ile zostało upite. Wino co prawda domowe więc butelka może być otwarta dzień czy dwa choć i tak im pewnie szybko schodzi. Jak przystało na prawdziwych turystów my jednak zostaliśmy przy piwach.
Po kolacji poszliśmy jeszcze poszwendać się po rynku, zobaczyć katedrę, fontannę, wejść na jeszcze jedno lokalne piwko. W Belgii i Holandii jest dość długo jasno – jest to zwodnicze i jak jesteś w dobrym towarzystwie a czas szybko leci to nawet się nie zorientujesz, że to już 22 godzina. No bo słońce tu zachodzi koło 21:30 a nawet parę minut później. Nam czas mijał wyśmienicie i zdecydowanie nie wiedzieliśmy, że zeszło nam tak długo – ale w końcu z kuzynostwem, rzadko się widujemy więc było o czym rozmawiać.