2018.05.27 Bruksela, Belgia (dzień 3)
W końcu przyszedł czas na Brukselę. Każdemu Europejczykowi Bruksela kojarzy się z Parlamentem a każdemu Amerykaninowi z waflami. Nam kojarzyła się też z posągiem sikającego chłopka. Jakiekolwiek masz skojarzenia na pewno nie będzie to pierwsze co zobaczyliśmy w Brukseli – pamiętacie Smerfy?
Po imprezie z kuzynostwem za wcześnie nie udało nam się wstać. Pospaliśmy dłużej, załadowaliśmy plecaki na barki i ruszyliśmy w kierunku kolejnego miasta. Pociągi w Belgii, jeżdżą dość często i w miarę szybko więc nie musisz za bardzo planować i kupować biletów z wyprzedzeniem. Na długo dystansowe pociągi jak Amsterdam – Antwerpia kupienie biletu jest zalecana. Masz wtedy rezerwację miejsca i wygodnie sobie jedziesz. Na krótkie odcinki, bilet można kupić na stacji zaraz przed odjazdem.
Z Antwerpii do Brukseli jest jakieś 30 minut pociągiem więc w miarę szybko nam podróż minęła. Był to jednak kolejny ciepły dzień, więc niestety podróż w upalnym pociągu nie była do końca przyjemnością. Dziwi nas dlaczego w Europie tak mało używa się klimatyzacji. Wiem jesteśmy troszkę rozpieszczeni ale wydawałoby się, że klimatyzacja w pociągach czy hotelach to standard. Teoretycznie jest ale zazwyczaj bardzo słaba i nadal jest dość gorąco.
W Brukseli hotele są dużo tańsze niż w Amsterdamie, dało mi to nadzieję, że jednak dużo turystów nie będzie w mieście. Tutaj znów się pomyliłam. Ludzi na ulicach było multum zwłaszcza koło posągu sikającego chłopczyka.
Szczerze to trochę się rozczarowałam, zwłaszcza wielkością posągu. Plus dostali, ze go zawsze ubierają pod kątem aktualnych wydarzeń. Tym razem ubrany jest w strój piłkarski – no tak mistrzostwa świata już za parę dni. Podeszliśmy, zdjęcie zrobiliśmy i tyle – jakoś nie da się tam za bardzo wytrzymać bo turystów chmara. Oczywiście obok posągu są sklepiki z waflami, też oblegane przez turystów.
My weszliśmy w boczną uliczkę i odwiedziliśmy Chocolate Planet. Być w Belgii i nie spróbować czekolady to jak nie spróbować piwa. Darek jako największy wielbiciel czekolady stwierdził, że rzeczywiście jest bardzo dobra. Bardziej bogata w smaku a jednocześnie nie za słodka. Standardy produkcji czekolady w Belgii są regulowane przez rząd. Dzięki temu czekolada zachowuje bardzo dobrą jakość, jest mało podróbek, a producenci nie dorzucają żadnych tanich, beznadziejnych tłuszczów.
Grand Place jest centralnym placem w Brukseli. Standardowo ma kamieniczki wokół, ratusz i scenę na której czasem są jakieś występy. My mieliśmy szczęście bo właśnie był festiwal Jazzu więc i dobrej muzyki mogliśmy sobie posłuchać za darmo. Każda kamienica przy Grand Place dedykowana jest innemu zawodowi (kunsztowi). My oczywiście zwróciliśmy uwagę na najważniejszy budynek (nr. 10). Jest to budynek dedykowany browarnictwu. Aktualnie znajduje się tam muzeum browarnictwa. Niestety w niedzielę było zamknięte i nie udało nam się wejść do środka. Przechodząc jednak trzeba zwrócić uwagę na złote pnącza chmielu które są nieodzownym elementem dekoracyjnym tego budynku.
Po spacerze po starym mieście, włóczeniu się po wąskich uliczkach pełnych turystów przyszedł czas na Parlament Europejski. Z centrum miast jest to około 30 minutowy spacerek więc im dalej szliśmy tym mniej turystów było. No i dobrze bo chodniki standardowo wąskie, często tylko na jedną osobę. Idąc z centrum do Parlamentu nie można przejść obojętnie obok zamku królewskiego. Belgia jest nadal monarchią i pomimo, że nie mówi się o Belgijskiej parze królewskiej tyle co o Angielskiej to nadal Król Philippe jest głową państwa.
Niedaleko od głowy państwa urzędują głowy EU. Pod Parlament można spokojnie podejść i w tygodniu można nawet troszkę go zwiedzić. Jest to jednak nowy budynek i nie można go porównywać z Budapesztem czy Londynem.
Pozytywnie zaskoczyliśmy się ilością informacji o ruchu Solidarności. Chyba w 6 miejscach na zewnętrznych murach można spotkać takie o to napisy. Miło, że o historii Polski mówi się na forum międzynarodowym i to w tak pozytywnych aspektach.
Po odchamieniu się przyszedł czas na kolację. Wróciliśmy do centrum i jak rasowi turyści poszliśmy na Grand Place i weszliśmy do pierwszej lepszej knajpki. Pewnie teraz się zastanawiacie a gdzie TripAdvisor, gdzie przygotowanie i czytanie opinii. Wszystko było – tylko nie wzięliśmy jednego pod uwagę, że większość knajp zamyka kuchnię dość wcześnie. Koło 9-10 wieczorem ma się ograniczony wybór. A dziwne bo właśnie wtedy wszyscy budzą się do życia bo wreszcie robi się chłodniej.
Zjedliśmy tradycyjny gulasz oczywiście z frytkami. Ja rozumiem, że do hamburgera podają frytki ale do gulaszu? Dobrze, że jakimś cudem dostaliśmy też chleb. Nie było łatwo bo Pan dość słabo mówił po angielsku i jak już zaczęliśmy wybrzydzać jeśli chodzi o dodatki to się pogubił a my machnęliśmy ręką. Przypomniała nam się Japonia. Dobrze, że tu tylko przy dodatkach się zamotaliśmy.
Pobyt w Brukseli byłby nie kompletny bez odwiedzenia Delirium Cafe. Knajpa ta jest dedykowana jednemu z lepszych (a przynajmniej najbardziej znanych) belgijskich piw. Piwa Delirium Tremens dotarły do Stanów i przez to są bardzo często rozpoznawalne przez turystów. My też znamy te piwa więc chcieliśmy zobaczyć i poczuć jak smakuje to piwo prosto z beczki.
Bar znajduje się w ślepej uliczce dzięki czemu ludzie mogą wyjść na chodnik, napić się piwka, zapalić papierosa albo i coś innego. W środku bar ma 3 poziomy i każdy ma troszkę inny wystrój. Na samym dole jest najbardziej kameralna ceglasta sala. Tam często bierze się piwa inne niż podstawowe Delirium Tremens Gold. Można nawet mieć piwo miesiąca – tylko 40 EUR za 750 ml. Musi nieźle kopać.
Sala do której wchodzi się z ulicy jest przeznaczona typowo dla turystów. Duża sala z ogromnym barem gdzie leje się głównie Delirium Tremens Gold albo Nocturnum. Ostatnia sala to bardziej hala przeznaczona dla dużych grup.
Ogólnie bar jest ciekawy i wystarczająco duży, żeby nie było za tłoczno. W większości słyszy się Amerykański akcent i niestety nadal widuje się ludzi którzy nie trzymają się zasady, że te mocna piwa to można tylko wypić 1-2 góra. Ale i tak nie jest źle. Muszę przyznać, że spodziewałam się większego burdelu i zarzyganych butów amerykanów.
My zasady znamy i po dwóch piwkach grzecznie wróciliśmy do hotelu. Pewnie pomógł nam fakt, że nadal w głowach i w nogach czuliśmy wczorajszą imprezę z kuzynostwem. A co z tym Smerfem? Smerfy widzieliśmy jeszcze przed wizytą w Delirium Cafe więc raczej nam się nie przewidziały. Tak naprawdę cała Bruksela jest w Smerfach. Ta słynna bajka powstała właśnie w Belgii a sklepy skutecznie to wykorzystują i oferują całą kolekcję Smerfów i gadżetów z tymi niebieskimi stworkami. Nam wystarczył Smerf przed hotelem który oczywiście stał się naszą atrakcją turystyczną numer jeden.
A gdzie wafle – wafle będą jutro na śniadanie – obiecujemy!