2018.09.04 Bled, Słowenia (dzień 4)

Cały wyjazd był zorganizowany głównie ze względu na Triglavski Park Narodowy. Nazwa parku wzięła się od najwyższego szczytu w tej części Alp. Tak Słowenia też ma Alpy. Nazywają się one Alpami Julijskimi. Pasmo to jest południową częścią Alp wapiennych. Rozciąga się ono przez Włochy aż do Słowenii. Najwyższym szczytem jest Triglav i znajduje się on po stronie Słoweńskiej.

Pierwszy dzień w parku spędziliśmy dość turystycznie. Ograniczyliśmy się do najbardziej turystycznych punktów, ale jednocześnie do najładniejszych. Pierwszym punktem na naszej mapie było Jezioro Bled znajdujące się obok miasteczka o tej samej nazwie. Oczywiście jest tam też zamek (zgadnijcie co....nazywa się Zamek Bled). Śmiechy, śmiechami ale miasteczko samo w sobie bardzo ładne. Widać, że ludzie przyjeżdżają tam wypocząć i zrelaksować się.

Z miasteczka można wziąć łódkę i przepłynąć na wyspę Bled. Na wyspie znajduje się klasztor. Sama wyspa jest bardzo mała i obejść można ją w 15 minut ale przepłynięcie jeziora łódką jest dość przyjemne. Co prawda Darkowi zajęło trochę czasu uwierzenie, że to naprawdę jest wyspa. Potwierdzamy, to jest wyspa. Może nie widać tego tak z lądu czy nawet płynąc ale widać z zamku, że na środku jeziora znajduje się wyspa.

Łódka jest dość klimatyczna. Trochę jak w Wenecji, mała drewniana łódeczka. Pan cały czas zawzięcie wiosłował i tylko powtarzał "laid back". Niestety nie można się nachylać, kręcić bo łódka jest mało stabilna. Ale ma to swój urok, przynajmniej można rozkoszować się ciszą a nie dźwiękiem silnika jak to bywa w łódkach motorowych.

Po łódce i wyspie przyszedł czas na zamek. Muszę przyznać, że zapłacenie 11 EUR, żeby zrobić sławetne zdjęcie jeziora Bled z wyspą po środku, to trochę przesada. No tak widok jest ładny ale czy warto płacić aż 11 EUR, żeby zrobić jedno zdjęcie....chyba jednak nie warto. Niby w cenie biletu jest też zwiedzanie zamku. Zwiedzanie ciężko nazwać zwiedzaniem bo nie mają za wiele sal otwartych a wystawy są dość ubogie. Ale wiem, że nawet jak napiszę, że nie warto tam iść to i tak pójdziecie - bo jest to miejsce, które każdy chce odwiedzić i się przekonać na własne oczy.

Tik-tak, tik-tak...czas na parkomacie tykał i musieliśmy wracać na parking odebrać auto. Parkingi w okolicach jeziora Bled i Bohinj są płatne i zawsze warto mieć jakieś drobne monet pod ręką. W Bled miasteczku można spędzić więcej czasu, iść do jakiejś fajnej knajpki, usiąść nad jeziorem i podziwiać widoki, albo kaczki - co kto lubi. Ogólnie miasteczko ma wiele do zaoferowania. Często jednak w przewodnikach piszą, że jezioro Bohinj jest ładniejsze - dlatego zamiast leniuchować w Bled wskoczyliśmy w samochód i pojechaliśmy wyrobić sobie własną opinię.

Jezioro Bohinj jest inne - nie można powiedzieć gorsze czy lepsze. Jezioro Bled przez swoje położenie blisko miasta jest bardziej komercyjne. Jest urozmaicone przez wyspę i zamek. Natomiast, jezioro Bohinj jest otoczone górami, jest bardziej rekreacyjne a mniej komercyjne. Dużo ludzi wypożycza tu kajaki, łódki i sobie pływa.

Nad jeziorem Bohinj położona jest również Cerkiew. Ładnie komponuje się w zdjęcia ale do środka nie wchodziliśmy. Po pierwsze chcą opłatę za wejście do kościoła, a po drugie wygląda na dość małą w środku więc pewnie nie warto. My woleliśmy się skupić na podziwianiu widoków.

Jak mowa o widokach to warto wyjechać kolejką na szczyt Vogel. A dokładnie pod szczyt. Kolejka linowa jest nie daleko jeziora i można wyjechać na 1535 m n.p.m. W zimie jest to resort narciarski. Naliczyliśmy nawet z pięć wyciągów. Trasy narciarskie nie są najgorsze choć wiadomo, że jeszcze im daleko do Francuskich, Szwajcarskich czy Austriackich resortów. W lecie natomiast można wyjechać przejść się na szczyt Vogel, czy wybrać inne równie ciekawe trasy.

Pogoda i czas sprawiły, że hiku nie robiliśmy ale troszkę pochodziliśmy po okolicy. Jutro Darek uderza na Triglav więc chcemy zajechać w miarę wcześnie do hotelu. Zanim jednak ruszyliśmy w drogę powrotną postanowiliśmy odwiedzić wodospad Savica. Podobno bardzo ładny wodospad - nie zaprzeczę, podobał nam się. Rozwaliło nas tylko, że trzeba za niego płacić. Ja rozumiem zapłacić za parking czy ogólnie wejście do Parku Narodowego. Ale, żeby ogrodzili jeden wodospad i sobie pobierali za to opłatę? Masakra - poczułam się przez chwilę jak w Maroku. Nie dość, że na dzień dobry pan chce od ciebie opłatę za parking to po 15 min, na środku szlaku jest sklep z pamiątkami i bramka gdzie musisz zapłacić, żeby iść dalej.

Wodospad jest ładny. To trzeba przyznać. Ciekawie woda wypływa ze skał. Wygląda jakby ona się gromadziła we wnętrzu skał i nagle wypływa. Oczywiście woda jest super czysta. W Słowenii woda w strumykach, rzekach a nawet i jeziorach jest bardzo czysta. Często widać dno a w miejscach gdzie jest głębiej woda przybiera charakterystyczny szafirowy kolor. Park Narodowy Triglav jest jednym z najbardziej nawodnionych rejonów Słowenii i Europy. Spada tu średnio 3000 mm/m opadów.

No i myśleliśmy, że na tym skończą się przygody. Nie ma jednak łatwo. Jak się okazało do hotelu mieliśmy tylko 28 km....ale Google skalkulowało to na 51 min. Szybko dowiedzieliśmy się, dlaczego takie proporcje. Droga była bardzo wąska i kręta. Miejscami Darek składał lusterka, żeby się wyminąć z innym autem. Dobrze, że nie wypożyczyliśmy jakiegoś dużego SUV tylko ograniczyliśmy się do BMW 4M Coupe. Do małych to on też nie należy ale zawsze jest to mniejsze niż Van czy SUV. Najlepszy kierowca i najlepsze autko dali radę i po godzinie dotarliśmy do hotelu. Hotel Center Pokljuka, znajduje się przy samym szlaku na Triglav. Mam nadzieję, że Darkowi jutro dopisze pogoda i uda mu się zdobyć szczyt.

Previous
Previous

2018.09.05 Mt. Triglav, Triglavski Park Narodowy, Słowenia (dzień 5)

Next
Next

2018.09.03 Hallstatt, AT & Lublana, SL (dzień 3)