2018.09.03 Hallstatt, AT & Lublana, SL (dzień 3)
Pojechaliśmy do Słowenii a tu tylko Austrię zwiedzamy. No tak jakoś do Słowenii nie udało nam się zajechać w pierwszy i drugi dzień. Za to w trzeci już tam dotarliśmy. Zwiedzanie Słowenii rozpoczęliśmy od Lublany ale zanim przekroczyliśmy granicę hotel na śniadanie zafundował nam przedsmak Słowenii i podał nam miód. Ale nie byle jaki miód - cały plaster miodu.
Miód był dobry i do Słowenii chcieliśmy zajechać jak najszybciej ale po drodze nie mogliśmy nie odwiedzić Hallstatt.
Hallstatt jest jednym z najbardziej fotografowanych miasteczek w Austrii. Jest małe, położone nad jeziorem i otoczone górami. Brzmi pięknie nie... no i jest piękne. Z Salzburga do Hallstatt jest około 1.5 h jazdy samochodem. Niestety (albo i na szczęście) nie prowadzi tam autostrada więc trzeba przejechać przez małe wioski i miasteczka. Ładne, zadbane domki, zielone polanki z pasącymi się krówkami i barankami a to wszystko otoczone górami. Aż miło się przejeżdża i łatwo zapomnieć o krętej drodze.
Wjazd do Hallsttat, zaskoczył mnie na maksa. Nie sądziłam, że to miasteczko jest aż tak przygotowane na dużą ilość turystów. Wjazd do miasta jest przez tunel, wjeżdżasz i po 10 minutach wyjeżdżasz w centrum miasta, pierwsze co widzisz to drogowskazy na parkingi z adnotacją ile jest tam miejsc wolnych. Parkujesz (oczywiście płacisz) i idziesz zwiedzać miasteczko na piechotę. Super rozwiązanie. Nie wyobrażam sobie jakby w tak małym miasteczku ludzie kręcili samochodami, szukali miejsc i kręcili się tam i z powrotem.
Jakoś na tym wyjeździe pogoda nam nie dopisuje i przestaje padać jak tylko opuszczamy dane miejsce. W Hallstatt pomimo, że było dość pochmurnie to pogoda się utrzymała i zaczęło padać dopiero jak wracaliśmy. Samo przejście miasteczka zajmuje dość niewiele czasu, robienie zdjęć w tym miasteczku zajmuje troszkę więcej. Te góry, jezioro, architektura małego miasteczka ma w sobie coś co przyciąga wzrok i chce się pstrykać zdjęcie za zdjęciem.
Z ciekawostek to Hallstatt jest uznany za światowe dziedzictwo kulturowe (World Heritage). Jest on bardzo znany z produkcji soli a kopalnia soli znajdująca się w środku góry jest nadal czynna i wydobywana jest sól. Przy ładnej pogodzie polecam przejechanie się na górę na taras widokowy. Niestety jedyne widoki jakie my mieliśmy to chmury więc sobie odpuściliśmy.
Hallstatt oczywiście, żyje dzięki turystyce. Jest tu dużo restauracji i oczywiście sklepów z pamiątkami. Polecam jednak wcześniej sprawdzić opinie na internecie bo niektóre restauracje mają piękny widok ale beznadziejne jedzenie a inne dokładnie na odwrót. My poszliśmy do Gasthof Zauner i nie żałujemy. Zamówiliśmy sobie talerz ryb i dostaliśmy 3 ryby (każda inna), wszystkie z tego jeziora.
Deszcz nas przegonił i wskoczyliśmy szybko do autka i pognaliśmy w kierunku granicy. Następny przystanek miała być Lublana, stolica Słowenii. Zanim przekroczyliśmy granicę to zajechaliśmy na stację benzynową. Muszę o niej wspomnieć bo nas trochę rozśmieszyła, trochę zdenerwowała. Po pierwsze to nie można płacić kartą kredytową od razu przy dystrybutorze. Przez to robią się kolejki bo ludzie tankują odjeżdżają a potem dopiero idą zapłacić, do toalety czy kupić sobie kawę. Po drugie to benzyna jest 0.50 EUR droższa niż w miastach. No tak mogą to zdzierają. No a po trzecie to toaleta jest płatna. Tak więc pośmialiśmy się z nich trochę i ruszyliśmy w drogę. Dobrze, że przynajmniej winiety sprzedają na Słowenię to przynajmniej nie musieliśmy się zatrzymywać przy granicy. Oczywiście granicy nie ma ale pomimo winiety trzeba zapłacić za tunel ok. 12 EUR, więc bramki i tak są.
Udało się - dojechaliśmy do Słowenii. A tu trochę jak w Polsce. Podobny język, podobne napisy, podobne drogi. Jakoś tak swojsko się poczuliśmy.
Lublana nas bardzo pozytywnie zaskoczyła. Po "martwym" Salzburgu spodziewaliśmy się kolejnego cichego miasta. Lublana jednak jest miastem studenckim co widać po ilości młodych ludzi na ulicach i w knajpkach. Nasz hotel był w centrum więc odstawiliśmy samochód i ruszyliśmy w miasto zwiedzać.
Podobno najpiękniejszy punkt w mieście to Most Smoków (Dragon's Bridge). No most jest ładny ale dużo bardziej podobał nam się Potrójny Most (Tripple Bridge). Zdjęcie chyba do końca tego nie przedstawia ale są to tak na prawdę trzy mosty, które są połączone. Most jest ciekawy ze względu na trzy odnogi ale też ze względu na wykończenie i architekturę.
Zamek zdecydowanie przoduje jeśli chodzi o zabytki. Pierwszy plus dostał za godziny otwarcia. W sezonie letnim zamek otwarty jest nawet do jedenastej wieczorem. Po drugie na dziedziniec można wejść za darmo i dopiero jak się chce zaglądać na wystawy czy w inne zakamarki to trzeba płacić. My wybraliśmy opcję bezpłatną a i tak dużo zobaczyliśmy. Najważniejsze jest jednak, że zamek jest warty wspinania się na niego.
Fajnie połączyli stare mury zamkowe z nowoczesną architekturą. Wszystko ładnie wpasowali przez co nie naruszyli estetyki a zamek stał się bardziej funkcjonalny i można tam robić większe imprezy, iść do restauracji czy po prostu podziwiać widok na miasto.
Spędziliśmy tam ładne parę godzin i zeszliśmy drogą "Ulica na Grad" na "Gornji trg". Stamtąd idąc wzdłuż rzeki można zagubić się w uliczkach i podziwiać różne architektoniczne cuda, odwiedzić kafejki albo...spotkać bobry. To chyba była największa niespodzianka wieczoru. Chodząc tak po mieście dotarliśmy do Most Cobblera. Ja się bawię, pstrykam zdjęcia a tu nagle Darek mówi "patrz...tam jest jakieś zwierzę". Szkoda, że nie miałam aparatu z dobrym zoomem i, że było dość ciemno ale wypatrzyliśmy 3 bobry które sobie budowały tamę na rzece w centrum miasta. Niespotykany widok - przyznacie. Prawie jak zebry w Kalifornii.
Lublana pomimo, że jest stolicą jest bardzo urokliwym miastem a jego stara część jest dość mała i można spędzić miły wieczór chodząc po centrum.