2021.05.31 Keystone, CO (dzień 3)
W pierwotnym planie mieliśmy dziś opuszczać Keystone i pojechać do Black Canyon of Gunnison. Skusiły nas jednak szlaki w górach w rejonie Keystone i postanowiliśmy, że kanion poczeka na następny raz. Nie przewidzieliśmy tylko, że w górach wczoraj spadnie śnieg więc nie wiadomo jak będzie z tym hikiem.
Probójemy jednak bo próbować zawsze trzeba. Zobaczymy jak daleko uda nam się dojechać i dojść. Stwierdziliśmy, że zrywać się nie ma co bo im później tym większa szansa, że ktoś przetrze szlak.
Na szlak o nazwie Lenawell wyszliśmy koło 10 rano. Poczatek szlaku jest niedaleko naszego apartamentu, przy drodze Montezuma, która prowadzi do miasteczka o tej samej nazwie. O Montezumie będzie później.
Szlaki na zachodzie są dość dobrze przygotowane i serpentynkamk łatwo, w równomiernym tempie można wyjść na górę. My do pokonania mamy 2,200 ft (660 m) w różnicy wzniesień i ok. 6 mil (9.6 km). Przewiduję ten szlak na jakieś 5h. Zapowiada się przyjemna wspinaczka.
I tak też było równomiernym krokiem ruszyliśmy do góry. Z początku trasa była w lesie ale nie było śniegu i krok po kroku ubywało nam wysokości. Na parkingu widzieliśmy jeden samochód ale na trasie nie spotkaliśmy nikogo.
Czuliśmy wysokość, bo kto by nie czuł. W końcu mieliśmy wyjść na 12,500 ft. (3,800 m). W takich sytuacjach najważniejsze jest aby iść w równomiernym tempie. Najgorsze co dla organizmu jest, zwłaszcza na takiej wysokości to zmienne tempo. Lepiej iść w swoim tempie ale jednostajnie do góry.
Po około godzinie sprawdziliśmy mapy i wyszło, że tysiąc stóp za nami. Czyli mamy nie najgorszy czas. No to nic...dalej w górę. Co prawda nadal szliśmy lasem ale co jakiś czas pojawiały się wodoki.
Niestety wraz z widokami pojawił się też śnieg. Z początku byly to tylko płachty, które bez większego problemu można było przejść.
Niestety z każdym metrem śnieg stawał się rzeczywistością a my zapadliśmy się po kolana albo i głębiej. Spowolniło nas to trochę.
Nadal jednak dzielnie walczyliśmy i pokonywaliśmy kolejne odcinki śnieżne, wierząc albo raczej mając nadzieję, że przecież kiedyś wyjdziemy z lasu, i tam napewno nie będzie śniegu.
Nic bardziej mylnego. Śnieg już był wszędzie a my co krok wpadaliśmy po kolona i głębiej. Nie miało to sensu.
Znaleźliśmy fajne skałki, stwierdziliśmy, że trzeba się na nie wspiąć i zobaczyć co jest po drugiej stronie. Przecież coś musi być.
Oboje doszliśmy do wniosku, że dalej nie ma sensu iść w tym śniegu. Jednak po górach na zachodzie to lepiej chodzić lipiec-wrzesnień. W lipcu jeszcze często można znaleźć śnieg ale ogólnie ludzie, spragnieni gór już wydeptają szlaki. Koniec maja to jeszcze nie najlepszy czas… zwłaszcza, że wczoraj była śnieżyca.
Po wyjściu wyżej zobaczyliśmy, że dalej nadal śniegu jest dużo i nie ma szans iść dalej. No więc czas na przerwę. Jakieś orzeszki w takim miejscu zawsze lepiej smakują. No i trzeba się czasem zatrzymać aby podziwiać widoki i cieszyć się chwilą.
Na horyzoncie zbieraly się czarne chmury. Wyglądało, że jeszcze trochę mamy zanim zacznie padać. Wiedzieliśmy też, że zejście pójdzie nam szybciej niż wyjście ale chcieliśmy jeszcze pojeździć po okolicy więc po krótkiej przerwie ruszyliśmy na dół.
Tak jak przypuszczaliśmy na dół się prawie zbiegło. Z każdym krokiem ubywało wysokości, przybywało tlenu a szlak też był łatwą trasą. No i kółko się zamknęło po około 3h w górach znów byliśmy na parkingu. Tym razem byliśmy jedynym autem. Czyli ktoś z tego drugiego auta co widzieliśmy rano poszedł gdzieś indziej… ciekawe gdzie.
Dobrze, że mamy duże auto to mamy miejsce na suszenie butow, spodni i skarpetek. Od tego wpadania do śniegu co chwila spodnie były trochę mokre. Ale szybkie przebranie się w ciepłe ubranka pomogło i można było dalej zwiedzać.
Kolejnym punktem wycieczki jest miasteczko Montezuma. Ciężko nazwać miastem obszar 0.08 sq miles (0.21 km2) i 90 mieszkańców.
Wjazd do miasteczka oznaczony jest tabliczką przyczepioną na drutach. Samo “miasteczko” to jedna ulica i domy. Ale zdziwiliśmy się bo domy nawet w miarę nowe. W sumie to Montezuma nie jest położona daleko od resortów narciarskich takich jak Keystone czy A-Basin. Tak, że jak ktoś chce to napewno znajdzie pracę. W miasteczku nie można parkować więc tylko przejechaliśmy.
U nas ciekawość wygrała więc pojechalismy dalej. Niestety tutaj nie ma już asfaltu więc troszkę trzepało, ale widoki wynagradzały wyboje.
Przynajmniej do czasu wynagradzały. W pewnym momencie jednak wyboje stały się większe a my w obawie o zawieszenie wycofalismy się. Jechanie SUV po takiej drodze to mała frajda. Piwo się za bardzo wzburzy!
Zawróciliśmy i znów trzeba było przejechać przez miasteczko Montezuma. Ale za to tym razem aż lokalni nam się klaniali. A kłaniali się bo Darek jako najlepszy kierowca zareagował odpowiednio kiedy piesek mu wyleciał na drogę. Darek zachamował delikatnie, piesek grzecznie poszedł w swoją stronę a właściciel nam dziękował i kłaniał się. Warto być miłym dla ludzi i zwierząt.
To na tyle zwiedzania na dziś. Wyjeżdżając z Montezuma Road na droge numer 6 zaczął padać deszcz. Spodziewaliśmy się go i cieszyliśmy się, że nadal udało nam się dużo zobaczyć. Skoczyliśmy do Dillon do supermarketu po jakies zakupy. Dziś ostatnia noc w apartamencie z kuchnią więc najwyższy czas zjeść żeberka od Edka. Pyszne nam wyszły…zresztą Edek fajny jest i smaczne rzeczy ma.
Jutro w drogę. Jedziemy do Durango!