2023.05.22 Sierra Negra, Galapagos, EC (dzień 5)

Ponoć 70% wszystkich atrakcji na wyspach Galapagos odbywa się na wodzie. Pozostałe 30% na lądzie.

Hiki, rowery, jazdy konne są najbardziej popularne.

Oczywiście, już wiecie jakie wybraliśmy. Nasze ulubione, czyli „spacerki” po aktywnym wulkanie.

Postanowiliśmy wyjść na wulkan Sierra Negra na wyspie Isabela. Jest to jedyny wulkan na wszystkich głównych wyspach Galapagos (jest ich 13) na który prowadzi szlak. Ogólnie wulkanów jest tu ponad 170. Na samej Isabella jest ich 6.

Oczywiście poza miasteczkami nie wolno się poruszać turystom na własną rękę. Zawsze musi być z tobą licencjonowany przewodnik. Z tej samej agencji co wczoraj Pahoehoe, wzięliśmy wycieczkę na wulkan Sierra Negra. Ze względu na wysokie temperatury i potężną wilgotność wyprawa jest robiona wcześnie rano. Już o 7:30 musieliśmy się wstawić przy „biurze podróży” w celu sprawdzenia ekwipunku i wysłuchania co nas czeka.

Ogólnie to spoko. Przewodnik sprawdził czy mamy dobre buty, wystarczającą ilość wody, przeciwdeszczowe kurtki, kapelusze i kazał iść w kierunku autobusu.

Uzbierała się nawet spora grupa, 14 osób. Większość Stany i Kanada, ale też Dania, Szwajcaria i Holandia zasiliła frekwencją Stary Kontynent. W sumie wliczając nas (my podróżujemy jako Polacy) to ilościowo Europa wygrała!

Wulkan ma wysokość 1,138 metrów. My znajdujemy się na zero m.n.p.m. Na szczęście w tym upale nie musimy pokonywać aż takiej wysokości. Mamy jechać około 30 minut w głąb wyspy i wyjechać gdzieś na 800 metrów.

Sama podróż tym „autobusem” była przygodą. Posadzili nas na drewnianych ławkach w czymś co przypomina pojazd do transportu ludzi i ruszyliśmy.

Po drodze jeszcze odebraliśmy Jezusa. Jest to hiszpańsko mówiący gostek który zaspał na autobus. Po jego wyglądzie i zachowaniu widać, że wczoraj wieczorem brał bardzo aktywny udział w wakacjowaniu. Coś podobnego do nas, ale my na szczęście w porę przerwaliśmy relaksowanie się.

„Autobus” oczywiście nie miał pasów, ani drzwi czy też okien. Na szczęście droga w większości była asfaltowa, więc tyłek na drewnianej ławce aż tak nie bolał.

Po drodze widziałem znaki ograniczające prędkość do 50km/h. Chyba te znaki nie dotyczą autobusów, ale już na pewno nie lokalnych kierowców. Kierowca zapieprzał w górę serpentynami, a my tylko z lewej na prawą stronę się bujaliśmy. Widać było, że zna każdy zakręt i dziurę. Nie mam za wiele zdjęć z drogi bo obie ręce były na poręczy żeby nie wypaść. Przecież nie ma drzwi…!

Ogólnie ciekawa przygoda i raczej niemożliwa do doświadczenia w krajach bliżej nam znanych.

Około godziny ósmej rano dojechaliśmy na miejsce.

Niestety nie było chłodniej. Może lekko zawiewało, ale wilgotność była bardzo wysoka.

Nasz przewodnik, Alfredo powiedział: do roboty!

Ruszyliśmy. Nie padało.

Pogoda - lekko zachmurzone niebo z przedzierającym się tropikalnym słońcem. Kapelusze albo inne nakrycia głowy wskazane.

Alfredo powiedział, że do kaldery mamy 45-50 minut jak jesteśmy mocną i szybką grupą.

Co to jest Kaldera? Kaldera jest to zagłębienie w górnej części wulkanu powstałe na skutek szybkiej erupcji wulkanu. Magma ucieka z podziemnej komory kominem wulkanicznym a pozostała dziura musi się czymś zapełnić. To tak jak w kopalni, jak górnik za dużo wykopie to ziemia się zapada. Tutaj to oczywiście odbywa się znacznie szybciej i na większą skalę.

Oczywiście gorąca lawa spływa w dół dodając wagi całej powierzchni co przyspiesza zapadnięcie. Ostatnie było tutaj kilkanaście lat temu i cała kaldera spadła w dół aż o 300 metrów.

Zanim doszliśmy do krateru wulkanu to Alfredo wiele razy przystawał i opowiadał o florze i faunie Galapagos.

Aż 40% zwierząt i roślin które znajdują się na tych wyspach nie występuje nigdzie indziej na naszej planecie. Udało nam się nawet spotkać ponoć bardzo rzadkiego i zagrożonego wyginięciem czerwonego ptaszka. Oczywiście nazwy zapomniałem.

Ponoć najniebezpieczniejszym drapieżnikiem na wyspach Galapagos jest jastrząb. Atakuje z powietrza szybko i bezszelestnie. Drugim jest lisek co wykrada wszystkim jajeczka.

Z ciekawostek przewodnik nam powiedział, że kwiaty występujące na Galapagos są tylko w dwóch kolorach. Białym i żółtym. Inne kolory nie istnieją. Czasami się widuje kolor niebieski, ale taki kwiat nie ma szans i szybko obumiera albo zmienia kolor na biały czy żółty.

Przyczyna ponoć jest prosta, brak pszczółek, czyli zapylaczy.

Szło się lekko do góry po glinianej, często mokrej (czytaj śliskiej) ziemi. Nawet temperatury i wilgotność aż tak nam nie dokuczały. Chociaż mieszkańcy Galapagos boją się następnych paru miesięcy. Ponoć idzie bardzo dla nich niekorzystny El Nino, który przyciągnie ze sobą masy gorącego powietrza. Ostatni taki był w 1982 i „wymordował” prawie połowę populacji pingwinów. Z 5 tysięcy zostało ich 3 tysiące.

Na Galapagos w sumie jest 5 pór roku. Ta piąta jest co 7 lat i właśnie w tym roku ma nadejść. Gorąca woda w oceanie to brak mikroorganizmów, czyli brak pożywienia dla prawie wszystkich zwierząt morskich ale także i lądowych

Tak jak przewodnik powiedział, po 50 minutach doszliśmy do kaldery.

Robi wrażenie. Ogromne pole w kształcie koła ze średnicą 9km. Duża otwarta przestrzeń to też wiaterek co przyjemnie ochładzało nasze spocone ciała.

Alfredo poopowiadał nam trochę o wulkanach i ruszyliśmy dalej.

Ostatni wybuch był w 2018, wcześniej w 2005. Nie wiedzą kiedy następny, ale mają czujniki. Magma znajduje się gdzieś 2km pod powierzchnią kaldery.

Kiedyś, każdy wulkan to była oddzielna wyspa. Każdy wybuch powiększa wyspę i przybliża je do innych. Wyspa Isabela ma już ich 6 i długość ponad 100km. Duża wyspa, nie?

Obok znajduje się inna wyspa, Fernandina. Obliczają, że za jakieś 150-200 lat obie te wyspy się połączą. Średnio jest kilkanaście a nawet kilkadziesiąt wybuchów na 100 lat.

Z kolejnych ciekawostek warto dodać, że dni wysp Galapagos są policzone. Po pierwsze posuwają się na wschód (w kierunku kontynentu Ameryki Południowej) 9cm na rok. Ale nie zdążą się zderzyć z kontynentem. Wyspy znajdują się na płycie tektonicznej która jest przygniatana przez płytę Ameryki Południowej. Zostało im jeszcze jakieś 600,000 lat. Także jak ktoś chce odwiedzić wyspy Galapagos to proponują już dzisiaj kupić bilety. „Jutra” może już tu nie być.

Przez kolejne 45 minut szliśmy wzdłuż kaldery słuchając odgłosu lokalnego ptactwa albo Afreda. Przewodnik ma około 60+ lat i wykonuje tą pracę z pasją już przez 30 lat. Przyjechał na wyspy z kontynentalnej części Ekwadoru w wieku 20 lat i się zakochał we wszystkim co się tu znajduje. Żeby zostać na stałe nie mógł się tylko w żółwikach zakochać, musiał też w jakimś człowieku żeby dostać pozwolenie na stały pobyt. Ponoć nawet Ekwadorczykom nie jest łatwo na stałe tu mieszkać. 97% terenu to park narodowy.

Po około dwóch godzinach doszliśmy do zadaszonego miejsca gdzie przewodnik zasugerował przerwę w cieniu na odpoczynek i posiłek. Ponoć dalej będzie trudniej i stromiej.

Tak też było. Przez następne dwie godziny szliśmy w większości po zaschniętej lawie wulkanicznej.

Alfredo co chwilę przystawał i opowiadał ciekawostki związane z wulkanami. Widać, że ma wielką wiedzę i kocha swoją pracę.

Chodzenie po wulkanicznej skale nie jest łatwe. Tam gdzie jest ścieżka jest już w miarę wydeptane, ale jak tylko zejdziesz z niej to wulkaniczna skała strasznie zdziera podeszwy butów. Ostra jak potłuczone szkoło. Pumeks jest niczym w porównaniu do tego. Jest lżejsza, bardziej porowata i krucha. Z reguły czarna, chyba, że ma domieszki minerałów jak np. żelaza i wtedy jest czerwona.

Do badania jak dawno wybuch wulkan i którędy płynęła lawa używają kaktusów. Ponoć kaktus szybko wraca po przepłynięciu lawy i rośnie 3mm na rok w tym rejonie. Czyli 3 metry na tysiąc lat! Bez znaczenia czy padał deszcz czy nie w tym roku. Niektóre kaktusy mają aż 8 metrów!

Doszliśmy do punktu widokowego. Dalej nie można iść. Po pierwsze nie ma wydeptanej ścieżki, a po wulkanicznej skale nie da się chodzić. A po drugie, wulkany na wyspie Isabela dalej są aktywne i w tunelach płynie lawa. Raczej bym nie chciał gdzieś stanąć i wpaść do płynącej lawy. Raczej by nie było tego wpisu o wulkanach….

Powrót na wzgórze w rejon kaldery był wyczerpujący. Cały czas pod górę. Mimo, że nie było ostrego słońca to jednak wysoka temperatura i wilgotność skutecznie utrudniały podejście.

Potem już leciało. Z górki na pazurki…Trzeba było tylko uważać na śliską, glinianą ziemię.

Okoły godziny 14 byliśmy przy autobusie, a 45 minut później wróciliśmy do miasteczka Puerto Villamil.

Mimo ogólnego zmęczenia po hiku, nie chciało nam się wracać to hotelu. Troszkę jeszcze pochodziliśmy po miasteczku i plażach.

Wieczorem udaliśmy się na większy spacer na koniec miasteczka.

Fajnie tak mieszkać na samej plaży, nie?

Chcieliśmy iść jeszcze dalej ale Iguany nas nie przepuściły.

Na koniec odwiedziliśmy nasz ulubiony bar Sunset na coś chłodnego.

Nie chcieliśmy po raz  kolejny jeść kolacji w hotelu, więc poszliśmy do Albita. Jest to knajpka z ponoć dobrym BBQ.

Jedzienie było OK. Nie powalało, ale dało się zjeść.

Restauracja musi być popularna wśród lokalnych i turystów bo musieliśmy z 20 minut czekać na stolik.

Previous
Previous

2023.05.23 Puerto Ayora, Galapagos, EC (dzień 6)

Next
Next

2023.05.21 Puerto Villamil, Galapagos, EC (dzień 4)